„Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.”
Zbędne są wszelkie polecenia i rekomendacje. „Rok 1984” George’a Orwella po prostu wypada znać. Książka napisana w 1949 r. do dziś dnia stanowi znakomitą lekturę, która nic nie straciła na świeżości. Wciąga czytelnika jak narkotyk, tłamsi wrażliwość i burzy spokój. Przeraża wizją świata, którym rządzi jedyna słuszna Partia. Przeraża obrazem społeczeństwa stłamszonego, zastraszonego, zmanipulowanego i wyzutego z uczuć. Przeraża mechanizmami wszechobecnej inwigilacji, kontroli, podsłuchu i podglądu. Przeraża prawdziwością spostrzeżeń i logicznością wywodów. Jeśli do kogoś ta antyutopia nie przemawia, temu wróżę marne życie. Wydaje mi się, że książka Orwella ma tak wielką siłę rażenia, że nikt nie pozostaje wobec niej obojętny. Moim skromnym zdaniem jest arcydziełem. Nie orientuję się, czy nadal jest w kanonie lektur szkoły średniej, ciekawe, czy ją też traktuje się wybiórczo omawiając fragmenty? Ta dygresja, to tak na marginesie.
„Rok 1984” George’a Orwella to historia tragiczna, to historia o upadku człowieczeństwa, o potworności systemów totalitarnych, o znikomości ludzkiego życia. Wzbudza mnóstwo emocji, bazując na prostej treści. To, co stworzył Orwell, jest absolutnie doskonałe. Oddał głębię dna ludzkości, dna systemów politycznych zniewalających prostego człowieka. Na dnie człowieczeństwa nie ma już nic. Jest mechaniczne, bezwartościowe, pełne zaślepienia i wszechobecnego strachu życie w klatce. Klatka ogranicza, ale i chroni. Życie człowieka bez wolnej woli, poddawanego notorycznej obserwacji, jest łatwe do sterowania. Zastraszonym społeczeństwem najłatwiej przecież sterować. Sterroryzowanymi ludźmi najłatwiej przecież rządzić. Jak widać, społeczeństwo pozbawione możliwości decydowania o sobie, to bardzo cenna zdobycz. Dlaczegóż by zaprzestać zniewalać ludzkość, skoro ona sama się poddaje. Strach, strach, strach! Strach jest towarem najcenniejszym!
Ech… poniosło mnie. Mogłabym zacząć grzmieć i gniewnym tonem wyrzucać możnym tego świata, że wciąż żyjemy w klatce, którą bacznie obserwuje Wielki Brat. Każdy mój krok jest przecież śledzony. W pracy podpisuję listę obecności. Jak nie ma mnie w pracy, to prawdopodobnie jestem chora, a więc zostałam zarejestrowana w systemie służby zdrowia. Mam Pesel, aby łatwo można było mnie zidentyfikować. Mam NIP, aby urząd skarbowy mógł sprawdzić, czy grzecznie rozliczam się z ojczyzną. Pensja obowiązkowo wpływa na konto, każda wypłata pieniędzy jest rejestrowana i kontrolowana. Większość moich kroków jest śledzona, łatwo mnie namierzyć, bo mam przecież komórkę. No, ale nie popadnę w żadną neurozę, nie zacznę trąbić o żadnej teorii spiskowej. Wiem, że moje życie jest zależne od systemu. Ech…
Na szczęście ten system nie popadł w skrajność, którą opisał George Orwell. Na szczęście nie muszę jak Winston Smith, bohater „Roku 1984”, bać się o każde mocniejsze uderzenie serca, o każde wypowiedziane słowo, o każdy gest. Ale wyobrażam sobie, jak musiałby się czuć człowiek taki jak Winston Smith.
Książka Orwella przemawia do mnie wyjątkowo. Nie tylko dlatego, że dotyka ważnych treści, nie tylko dlatego, że pokazuje pranie mózgu, jakiemu może zostać poddany człowiek buntujący się przeciwko obowiązującemu porządkowi. Nie tylko dlatego, że stanowi ostry atak na ideologie totalitarne, reżimy zniewalające człowieka. Nie tylko dlatego, że wzbudziła we mnie emocje, których nie potrafię utrzymać na wodzy. Książka Orwella wydaje mi się nad wyraz trafną i skuteczną bronią przeciwko podłości człowieka, który bawiąc się polityką może doprowadzić do zguby całą ludzkość. To przestroga, manifest pełen goryczy i niezadowolenia. „Rok 1984” to symboliczna powieść będąca jednocześnie krzykiem rozpaczy, ale i natchnieniem, motorem do działań, katalizatorem rzeczywistości.
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej antyutopii, to koniecznie nadróbcie zaległości. A potem sięgnijcie po film nakręcony na podstawie „Roku 1984”. Ja właśnie to zrobiłam i czuję burzę w mózgu…
Zbędne są wszelkie polecenia i rekomendacje. „Rok 1984” George’a Orwella po prostu wypada znać. Książka napisana w 1949 r. do dziś dnia stanowi znakomitą lekturę, która nic nie straciła na świeżości. Wciąga czytelnika jak narkotyk, tłamsi wrażliwość i burzy spokój. Przeraża wizją świata, którym rządzi jedyna słuszna Partia. Przeraża obrazem społeczeństwa stłamszonego, zastraszonego, zmanipulowanego i wyzutego z uczuć. Przeraża mechanizmami wszechobecnej inwigilacji, kontroli, podsłuchu i podglądu. Przeraża prawdziwością spostrzeżeń i logicznością wywodów. Jeśli do kogoś ta antyutopia nie przemawia, temu wróżę marne życie. Wydaje mi się, że książka Orwella ma tak wielką siłę rażenia, że nikt nie pozostaje wobec niej obojętny. Moim skromnym zdaniem jest arcydziełem. Nie orientuję się, czy nadal jest w kanonie lektur szkoły średniej, ciekawe, czy ją też traktuje się wybiórczo omawiając fragmenty? Ta dygresja, to tak na marginesie.
„Rok 1984” George’a Orwella to historia tragiczna, to historia o upadku człowieczeństwa, o potworności systemów totalitarnych, o znikomości ludzkiego życia. Wzbudza mnóstwo emocji, bazując na prostej treści. To, co stworzył Orwell, jest absolutnie doskonałe. Oddał głębię dna ludzkości, dna systemów politycznych zniewalających prostego człowieka. Na dnie człowieczeństwa nie ma już nic. Jest mechaniczne, bezwartościowe, pełne zaślepienia i wszechobecnego strachu życie w klatce. Klatka ogranicza, ale i chroni. Życie człowieka bez wolnej woli, poddawanego notorycznej obserwacji, jest łatwe do sterowania. Zastraszonym społeczeństwem najłatwiej przecież sterować. Sterroryzowanymi ludźmi najłatwiej przecież rządzić. Jak widać, społeczeństwo pozbawione możliwości decydowania o sobie, to bardzo cenna zdobycz. Dlaczegóż by zaprzestać zniewalać ludzkość, skoro ona sama się poddaje. Strach, strach, strach! Strach jest towarem najcenniejszym!
Ech… poniosło mnie. Mogłabym zacząć grzmieć i gniewnym tonem wyrzucać możnym tego świata, że wciąż żyjemy w klatce, którą bacznie obserwuje Wielki Brat. Każdy mój krok jest przecież śledzony. W pracy podpisuję listę obecności. Jak nie ma mnie w pracy, to prawdopodobnie jestem chora, a więc zostałam zarejestrowana w systemie służby zdrowia. Mam Pesel, aby łatwo można było mnie zidentyfikować. Mam NIP, aby urząd skarbowy mógł sprawdzić, czy grzecznie rozliczam się z ojczyzną. Pensja obowiązkowo wpływa na konto, każda wypłata pieniędzy jest rejestrowana i kontrolowana. Większość moich kroków jest śledzona, łatwo mnie namierzyć, bo mam przecież komórkę. No, ale nie popadnę w żadną neurozę, nie zacznę trąbić o żadnej teorii spiskowej. Wiem, że moje życie jest zależne od systemu. Ech…
Na szczęście ten system nie popadł w skrajność, którą opisał George Orwell. Na szczęście nie muszę jak Winston Smith, bohater „Roku 1984”, bać się o każde mocniejsze uderzenie serca, o każde wypowiedziane słowo, o każdy gest. Ale wyobrażam sobie, jak musiałby się czuć człowiek taki jak Winston Smith.
Książka Orwella przemawia do mnie wyjątkowo. Nie tylko dlatego, że dotyka ważnych treści, nie tylko dlatego, że pokazuje pranie mózgu, jakiemu może zostać poddany człowiek buntujący się przeciwko obowiązującemu porządkowi. Nie tylko dlatego, że stanowi ostry atak na ideologie totalitarne, reżimy zniewalające człowieka. Nie tylko dlatego, że wzbudziła we mnie emocje, których nie potrafię utrzymać na wodzy. Książka Orwella wydaje mi się nad wyraz trafną i skuteczną bronią przeciwko podłości człowieka, który bawiąc się polityką może doprowadzić do zguby całą ludzkość. To przestroga, manifest pełen goryczy i niezadowolenia. „Rok 1984” to symboliczna powieść będąca jednocześnie krzykiem rozpaczy, ale i natchnieniem, motorem do działań, katalizatorem rzeczywistości.
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej antyutopii, to koniecznie nadróbcie zaległości. A potem sięgnijcie po film nakręcony na podstawie „Roku 1984”. Ja właśnie to zrobiłam i czuję burzę w mózgu…