Co w przypadku, kiedy książka skłania do niecodziennej refleksji? Kiedy książka budzi tysiące wątpliwości? Kiedy dotyka tych obszarów w duszy, które są ukryte przed wzrokiem nawet osób bliskich. Jak taką książkę traktować? Jak lek, czy jak przekleństwo? Co w przypadku, kiedy autor mówi słowami, które wydają się tak bardzo bliskie, a jednak nigdy nie padły z moich ust? Jak się czuć czytając książkę pełną emocji, do których nigdy nie odważyłabym się przyznać? W swoim życiu przeczytałam zaledwie kilka takich książek, które pozostawiły we mnie pewien ślad, jakieś piętno. Ukształtowały mnie i wskazały drogę do literatury, która wymaga od czytelnika czegoś więcej, niż tylko wolnego czasu i chęci na lekturę. Wiem też, że w tych książkach nie szukałam rozrywki, raczej potwierdzenia moich wątpliwości. Odczuwałam podobieństwo natury, podobieństwo myśli i najczystszą wrażliwość, która czasami powoduje ból w duszy.
Są takie książki, które się smakuje jak wytrawne wino, one nie zaspokajają apetytu, one go pobudzają. To apetyt na poezję, czystą formę, język doskonały, gdzie słowa nabierają nowego znaczenia. Ingeborg Bachmann w „Malinie”, którą właśnie przeczytałam, dokonuje takich zabiegów. Nadaje słowom nowe brzmienia, potrafi wyłuskać z nich emocję, której w życiu byśmy się nie spodziewali. W dzisiejszym świecie dominuje popkultura internetowych metafor i szybkich akapitów pochłanianych jednym rzutem oka. „Malina” to powieść retro, to „antymodna książka”. Ona mnie dogłębnie utwierdziła w przekonaniu, że można pisać niebanalnie, można skupić się na słowie, które jest potężną bronią.
„Gdybyśmy mieli słowo, gdybyśmy mieli język, nie potrzebowalibyśmy broni.”
„Malina”- pierwsza i jedyna ukończona powieść wybitnej austriackiej poetki Ingeborg Bachmann (1926-1973) wymaga skupienia i ciszy. Wymaga podporządkowania się rytmowi tego przedziwnego strumienia świadomości. „Malina” to w pewnym sensie autobiografia, w postaci narratorki łatwo doszukiwać się głosu samej Bachmann. Ta autobiografia jest również ukłonem w stronę wielkiej miłości, jaka łączyła Ingeborg Bachmann i poetę Paula Celana. Nie treść jest tu ważna, nie fabuła, lecz emocje, gesty, spojrzenia, słowa wypowiedziane przez Ingeborg i jej mężczyzn Ivana i Malinę. „Maliny” nie buduje obraz, ale słowo, którym Ingeborg Bachmann posługuje się z niezwykłym wyczuciem.
Żeby wniknąć w istotę „Maliny” trzeba jednak poznać sylwetkę Ingeborg Bachmann, która jest zaliczana do najwybitniejszych pisarek i poetek współczesnej literatury niemieckiej. Przyznam, że ja Ingeborg Bachmann dopiero odkryłam, i pomimo trudności, na jakie napotykam w poszukiwaniu polskich wydań jej książek prozatorskich oraz poezji, jej nazwisko (jak również nazwisko Paula Celana), pozostaje w kręgu moich intymnych wędrówek literackich. Wydawnictwo a5 w listopadzie 2010 r. wydało tom „Czas serca. Listy” - zbiór korespondencji, jaką prowadzili ze sobą Ingeborg Bachmann i Paul Celan. Sądzę, że ta pozycja to nie tylko fascynująca historia długoletniego związku dwojga poetów, ale i wspaniała ilustracja epoki, w której żyli.
„Malina” to książka, która przywodzi mi na myśl stare czarnobiałe filmy, kręcone z dbałością o szczegół, w których każda scena ma znaczenie symboliczne, a aktorzy w tych filmach grają całą duszą. Dziś już takich filmów nie ma, sztuka uległa wpływom czasów. „Malina” przenosi czytelnika w inne czasy, do Wiednia lat sześćdziesiątych XX wieku. Niby tak niedawno, a jednak…
Troje bohaterów „Maliny”: kobieta narratorka oraz dwaj mężczyźni Ivan i Malina, tworzą przedziwny trójkąt. Jest także postać ojca narratorki, wyrazista i chłodna postać, budząca respekt, lęk i wyzwalająca koszmary senne. Aby zrozumieć kim jest Ivan, a kim Malina, trzeba spojrzeć na biografię pisarki, uwikłanej w romans, rozdartej intelektualistki, która interesowała się wewnętrznymi ograniczeniami człowieka, sposobami przedstawienia prawdy i filozofią języka. (Bachmann studiowała filozofię, germanistykę i psychologię.) Czy Ivan to Paul Celan, wielka miłość austriackiej poetki? A Malina? Kim jest Malina?
„Ivan i ja: świat zbieżny.
Malina i ja, ponieważ stanowimy jedno: świat rozbieżny.”
Czy moje przypuszczenia, że Malina to męska cząstka samej Ingeborg Bachmann, to prawda? Czy to jej męski głos wewnętrzny? Czy stworzona postać to symbol wewnętrznego rozdarcia między sobą a sobą? Te rozważania są trudne, a jednak nie sposób nie zastanawiać się nad tym. Bo powieści Ingeborg Bachmann nie można odczytywać dosłownie. To, że pojawia nam się miejsce akcji, a nawet i sama akcja również, jest mniej ważne niż to, że „Malina” to swoisty rachunek sumienia, obraz rozdartej i pękniętej kobiecej natury. Bo bohaterka „Maliny” żyje oczekiwaniami, rozmowami z Ivanem i Maliną, telefonami do Ivana, pisze listy, dyktuje je swojej sekretarce, udziela wywiadów, ale jednocześnie tkwi w jakimś martwym punkcie, z którego nie można właściwie ocenić położenia.
„Maliny” nie sposób czytać szybko. Zatrzymywałam się nad większością akapitów, by przeczytane zdania móc właściwie łączyć z myślami, które dopiero miały nadejść. Konstrukcja powieści wymyka się wszelkim charakterystykom, bo właściwie książka Ingeborg Bachmann to jeden wielki eksperyment. Dramat bez dramatycznej konstrukcji, poemat bez wiersza. Momentami liryczna, momentami filozoficzna, momentami jak szkic do poważniejszego dzieła. Momentami pełna absurdalnego wywodu, w którym jest drugie dno…
Bachmann pisze, że nawet jeśli nie łączy nas poczucie czasu, łączy nas poczucie miejsca. Jej zdania są piękne same w sobie. Między nami przecież są zdania, one nas charakteryzują, one nas ubierają, one nas wymyślają. „Malina” to romans pełen zdań, to intymny pamiętnik, monolog kobiety, dla której cielesność jest przeszkodą. Bo dla niej świat mógłby istnieć w zdaniach, w sferze świadomości. Bohaterka „Maliny” urodziła się w piątek, w „półczepku”, dlatego przysługuje jej tylko pół szczęścia. Dlatego poznajemy ją tyko w połowie, bo jest jeszcze część niedostępna dla czytelnika. I to w prozie Ingeborg Bachmann jest piękne, ona nie odkrywa się w całości, ona mówi półsłowami, półzdaniami, półsobą.
Zastanawiałam się, czy aby właściwie odebrać, odczuć „Malinę” potrzebna jest wiedza o autorce i jej życiu? Ja tą wiedzę zdobywałam w trakcie lektury i pozwoliła mi ona spojrzeć na książkę chyba tak, jak należałoby. Ale uważam też, że brak tej wiedzy nie stanowiłby przeszkody, aby dotrzeć do piękna i błyskotliwości tej powieści. Czytelnik nieznający życia autorki może książkę odebrać inaczej, może nie wyczuć symboliki i aluzji, może nie znaleźć odniesień do poezji Paula Celana, ale wcale nie musi to być złe. Bo „Malina” jest na tyle ciekawą książką, że sama jej konstrukcja i treść może budzić podziw.
Mając jeszcze w pamięci głos bezimiennej bohaterki „Maliny”, który przecież jest głosem samej Ingeborg Bachmann, czuję, że muszę napisać o swoich wrażeniach wprost. To wrażenia są najważniejsze, one utrwalają się w pamięci i to one wiele lat po lekturze powinny mi przypominać książkę, gdy ktoś wspomni jej tytuł. Czułam się jak podglądaczka życia kobiety będącej na skraju szaleństwa, które czyni z człowieka postać równie tajemniczą, co niebezpieczną. Ingeborg Bachmann to kobieta wypełniona uwielbieniami, dylematami, rozważaniami, umiejętnością dziecięcego spojrzenia na najbanalniejsze czynności, rozgrzebująca emocje na najdrobniejsze atomy. Tak światu dziwią się tylko ludzie o nadzwyczajnej wrażliwości. I to mnie ostatecznie przekonało do autorki „Maliny”.
Muszę jednak powiedzieć, że powieść Austriaczki to trudna lektura. Nieprzyswajalna dla wychowanych na internetowej poetyce nastolatków. Do takich pozycji trzeba chyba dojrzeć i łudzę się, że ja dojrzałam. Że odczytuję właściwie Ingeborg Bachmann.
Są takie książki, które się smakuje jak wytrawne wino, one nie zaspokajają apetytu, one go pobudzają. To apetyt na poezję, czystą formę, język doskonały, gdzie słowa nabierają nowego znaczenia. Ingeborg Bachmann w „Malinie”, którą właśnie przeczytałam, dokonuje takich zabiegów. Nadaje słowom nowe brzmienia, potrafi wyłuskać z nich emocję, której w życiu byśmy się nie spodziewali. W dzisiejszym świecie dominuje popkultura internetowych metafor i szybkich akapitów pochłanianych jednym rzutem oka. „Malina” to powieść retro, to „antymodna książka”. Ona mnie dogłębnie utwierdziła w przekonaniu, że można pisać niebanalnie, można skupić się na słowie, które jest potężną bronią.
„Gdybyśmy mieli słowo, gdybyśmy mieli język, nie potrzebowalibyśmy broni.”
„Malina”- pierwsza i jedyna ukończona powieść wybitnej austriackiej poetki Ingeborg Bachmann (1926-1973) wymaga skupienia i ciszy. Wymaga podporządkowania się rytmowi tego przedziwnego strumienia świadomości. „Malina” to w pewnym sensie autobiografia, w postaci narratorki łatwo doszukiwać się głosu samej Bachmann. Ta autobiografia jest również ukłonem w stronę wielkiej miłości, jaka łączyła Ingeborg Bachmann i poetę Paula Celana. Nie treść jest tu ważna, nie fabuła, lecz emocje, gesty, spojrzenia, słowa wypowiedziane przez Ingeborg i jej mężczyzn Ivana i Malinę. „Maliny” nie buduje obraz, ale słowo, którym Ingeborg Bachmann posługuje się z niezwykłym wyczuciem.
Żeby wniknąć w istotę „Maliny” trzeba jednak poznać sylwetkę Ingeborg Bachmann, która jest zaliczana do najwybitniejszych pisarek i poetek współczesnej literatury niemieckiej. Przyznam, że ja Ingeborg Bachmann dopiero odkryłam, i pomimo trudności, na jakie napotykam w poszukiwaniu polskich wydań jej książek prozatorskich oraz poezji, jej nazwisko (jak również nazwisko Paula Celana), pozostaje w kręgu moich intymnych wędrówek literackich. Wydawnictwo a5 w listopadzie 2010 r. wydało tom „Czas serca. Listy” - zbiór korespondencji, jaką prowadzili ze sobą Ingeborg Bachmann i Paul Celan. Sądzę, że ta pozycja to nie tylko fascynująca historia długoletniego związku dwojga poetów, ale i wspaniała ilustracja epoki, w której żyli.
„Malina” to książka, która przywodzi mi na myśl stare czarnobiałe filmy, kręcone z dbałością o szczegół, w których każda scena ma znaczenie symboliczne, a aktorzy w tych filmach grają całą duszą. Dziś już takich filmów nie ma, sztuka uległa wpływom czasów. „Malina” przenosi czytelnika w inne czasy, do Wiednia lat sześćdziesiątych XX wieku. Niby tak niedawno, a jednak…
Troje bohaterów „Maliny”: kobieta narratorka oraz dwaj mężczyźni Ivan i Malina, tworzą przedziwny trójkąt. Jest także postać ojca narratorki, wyrazista i chłodna postać, budząca respekt, lęk i wyzwalająca koszmary senne. Aby zrozumieć kim jest Ivan, a kim Malina, trzeba spojrzeć na biografię pisarki, uwikłanej w romans, rozdartej intelektualistki, która interesowała się wewnętrznymi ograniczeniami człowieka, sposobami przedstawienia prawdy i filozofią języka. (Bachmann studiowała filozofię, germanistykę i psychologię.) Czy Ivan to Paul Celan, wielka miłość austriackiej poetki? A Malina? Kim jest Malina?
„Ivan i ja: świat zbieżny.
Malina i ja, ponieważ stanowimy jedno: świat rozbieżny.”
Czy moje przypuszczenia, że Malina to męska cząstka samej Ingeborg Bachmann, to prawda? Czy to jej męski głos wewnętrzny? Czy stworzona postać to symbol wewnętrznego rozdarcia między sobą a sobą? Te rozważania są trudne, a jednak nie sposób nie zastanawiać się nad tym. Bo powieści Ingeborg Bachmann nie można odczytywać dosłownie. To, że pojawia nam się miejsce akcji, a nawet i sama akcja również, jest mniej ważne niż to, że „Malina” to swoisty rachunek sumienia, obraz rozdartej i pękniętej kobiecej natury. Bo bohaterka „Maliny” żyje oczekiwaniami, rozmowami z Ivanem i Maliną, telefonami do Ivana, pisze listy, dyktuje je swojej sekretarce, udziela wywiadów, ale jednocześnie tkwi w jakimś martwym punkcie, z którego nie można właściwie ocenić położenia.
„Maliny” nie sposób czytać szybko. Zatrzymywałam się nad większością akapitów, by przeczytane zdania móc właściwie łączyć z myślami, które dopiero miały nadejść. Konstrukcja powieści wymyka się wszelkim charakterystykom, bo właściwie książka Ingeborg Bachmann to jeden wielki eksperyment. Dramat bez dramatycznej konstrukcji, poemat bez wiersza. Momentami liryczna, momentami filozoficzna, momentami jak szkic do poważniejszego dzieła. Momentami pełna absurdalnego wywodu, w którym jest drugie dno…
Bachmann pisze, że nawet jeśli nie łączy nas poczucie czasu, łączy nas poczucie miejsca. Jej zdania są piękne same w sobie. Między nami przecież są zdania, one nas charakteryzują, one nas ubierają, one nas wymyślają. „Malina” to romans pełen zdań, to intymny pamiętnik, monolog kobiety, dla której cielesność jest przeszkodą. Bo dla niej świat mógłby istnieć w zdaniach, w sferze świadomości. Bohaterka „Maliny” urodziła się w piątek, w „półczepku”, dlatego przysługuje jej tylko pół szczęścia. Dlatego poznajemy ją tyko w połowie, bo jest jeszcze część niedostępna dla czytelnika. I to w prozie Ingeborg Bachmann jest piękne, ona nie odkrywa się w całości, ona mówi półsłowami, półzdaniami, półsobą.
Zastanawiałam się, czy aby właściwie odebrać, odczuć „Malinę” potrzebna jest wiedza o autorce i jej życiu? Ja tą wiedzę zdobywałam w trakcie lektury i pozwoliła mi ona spojrzeć na książkę chyba tak, jak należałoby. Ale uważam też, że brak tej wiedzy nie stanowiłby przeszkody, aby dotrzeć do piękna i błyskotliwości tej powieści. Czytelnik nieznający życia autorki może książkę odebrać inaczej, może nie wyczuć symboliki i aluzji, może nie znaleźć odniesień do poezji Paula Celana, ale wcale nie musi to być złe. Bo „Malina” jest na tyle ciekawą książką, że sama jej konstrukcja i treść może budzić podziw.
Mając jeszcze w pamięci głos bezimiennej bohaterki „Maliny”, który przecież jest głosem samej Ingeborg Bachmann, czuję, że muszę napisać o swoich wrażeniach wprost. To wrażenia są najważniejsze, one utrwalają się w pamięci i to one wiele lat po lekturze powinny mi przypominać książkę, gdy ktoś wspomni jej tytuł. Czułam się jak podglądaczka życia kobiety będącej na skraju szaleństwa, które czyni z człowieka postać równie tajemniczą, co niebezpieczną. Ingeborg Bachmann to kobieta wypełniona uwielbieniami, dylematami, rozważaniami, umiejętnością dziecięcego spojrzenia na najbanalniejsze czynności, rozgrzebująca emocje na najdrobniejsze atomy. Tak światu dziwią się tylko ludzie o nadzwyczajnej wrażliwości. I to mnie ostatecznie przekonało do autorki „Maliny”.
Muszę jednak powiedzieć, że powieść Austriaczki to trudna lektura. Nieprzyswajalna dla wychowanych na internetowej poetyce nastolatków. Do takich pozycji trzeba chyba dojrzeć i łudzę się, że ja dojrzałam. Że odczytuję właściwie Ingeborg Bachmann.
Wiesz, że pierwsze, co zrobię to sobie kupię "Malinę" Uwielbiam i Ingeborg i Celana. No i zmarła w doku w którym się urodziłam :D Zazdroszczę Ci!
OdpowiedzUsuńroku*
OdpowiedzUsuńInteresująca książka, o której do tej pory nie słyszałam. Z przyjemnością nadrobię zaległości. Pozdraiwam:))
OdpowiedzUsuńKupię. Na pewno. Jak znajdę.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie zachęcająca recenzja :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam klimat minionej epoki i z tą autorką zapoznam się jak tylko uda mi się znaleźć jej dzieła :)
Czuję, że będzie to bardzo trudna lektura, ale na pewno owocna w nowe niesamowite emocję :)
Niewiele jest książek, które czytałam tak, jak Ty czytałaś "Malinę". Jedna, która przychodzi mi na myśl, to zdecydowanie "Wilk stepowy" Hessego. Pamiętam, że czytałam go bardzo długo, rozbierając na czynniki pierwsze każde zdanie, każdą myśl, doszukując się w nim ukrytego sensu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam klimat lat sześćdziesiąty i uwielbiam takie książki, więc zdecydowanie rozpocznę poszukiwania tej lektury. Pozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie
Uwielbiam prozę poetów. Poziom endorfin mi rośnie, gdy czytam Twoją recenzję. Tym bardziej, że książka już w drodzie, zatrzymana gdzieś przez długi weekend. Umieram z ciekawości! :)
OdpowiedzUsuńpragnę książek trudnych, zapragnęłam 'maliny' po Twojej recenzji :)
OdpowiedzUsuń"Nadaje słowom nowe brzmienia, potrafi wyłuskać z nich emocję, której w życiu byśmy się nie spodziewali." - to zdanie + wspomnienie Celana zaintrygowało mnie najbardziej. Oj, kusisz, kusisz xD''
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wiosennie!^^
Zaintrygowała mnie twoja recenzja...
OdpowiedzUsuńSzukałam własnie takiej książki..i zupelnie przypadkowo natknęłam się na twoą recenzje
Mam nadzieję, że odniose podobne wrażenia do twoic po przeczytaniu "Maliny"
Ponieważ właśnie takic wrażeń jest głodna....
pozdrawiam serdecznie
Kusisz "Maliną", kusisz. Widać, że ta lektura wywarła na Tobie wielkie wrażenie. Ja też tak chcę!
OdpowiedzUsuńOstrzegam wszystkich, że to naprawdę trudna literatura. Niech nikt później na mnie nie psioczy. ;)
OdpowiedzUsuńAlu, tak "Wilk stepowy" też ma to coś!
Zobaczyłam tę książkę [Ramona] dzisiaj w księgarni i na pewno przeczytam, bo? Poleca ją Thomas Bernhard, więc na pewno godna uwagi. Bloga dodajemy do ulubionych :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko mnie urzekła Twoja recenzja "Maliny". To druga recenzja, po której chcę zasięgnąć do lektury. Przeczytałam dziś w "Bluszczu" tekst o tej książce i nie mogę się doczekać kiedy znajdzie się w moich rękach ;)Mam nadzieje, że nie będzie rozczarowań.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja. Ja także zachwyciłam się "Maliną" Nie wpadłam na pomysł (skądinąd ciekawy), że Malina to mogłaby być męska cząstka samej Ingeborg Bachmann. Wydawało mi się raczej, że to wymyślony mężczyzna, którego Bachmann brakowało, opiekuńczy, wyrozumiały, rekompensujący jej trudny romans, a jednocześnie nieprzeszkadzający mu, bo gdyby przeszkadzał, utraciłby przymiot niezbędności, nawet musiałby zostać usunięty. I nieważne, czy Malina jest, czy bohaterka go sobie tylko wyobraża.
OdpowiedzUsuńŚwietna książka, także, a może szczególnie również przez język.
Piękna recenzja pięknej książki. Znam ją od lat i wracam do niej co jakiś czas. Czytana w oryginale oddaje prawdziwe piękno języka
OdpowiedzUsuńRecenzja interesująca ale płytka, jakby niedokończona, można by pogłębić kilka wątków, zwłaszcza ojca.
OdpowiedzUsuńJedno jest pewne..Do książki trzeba dojrzeć.. Od dwóch lat się zbieram. Wiem, że kiedyś będę gotowa ją przeczytać.Jak narazie dobrnęłam do 30 str..
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.