"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

czwartek, 30 września 2010

jesień

Jesień. Zimno. Mokro.

Mimo wszystko ja lubię jesień.


A tak w ogóle, to wygrałam znów w Salonie Kulturalnym audiobooka z kryminałem Henninga Mankella „Mężczyzna, który się uśmiechał”.

Miło mi donieść, że ten audiobook wygrała także osoba mi bliska: Margo. A więc podwójnie się cieszę!

sobota, 18 września 2010

"Neapol, moja miłość" - Penelope Green



Z dużą dozą ostrożności i nieskrywanym sceptycyzmem podeszłam do książki „Neapol, moja miłość” Penelope Green. Obawiałam się sentymentalnej opowieści, lektury naiwnej i lekkiej do przesady. A tymczasem zostałam bardzo mile zaskoczona i sama sobie nie dowierzam, że ta lektura sprawiła mi mnóstwo przyjemności. Tak, tak! Sięgając po tą książkę myślałam sobie, że nie znajdę tu nic pozytywnego i otrzymam to, czego się spodziewam. Jednakże muszę być szczera przede wszystkim przed samą sobą i przyznać się, że naprawdę „Neapol, moja miłość” to całkiem przyjemna książka.

Nie czytałam pierwszej książki Penelope Green - „Rzymskie dolce vita”, znajomość z tą panią rozpoczęłam zupełnie przypadkowo. Co poniektórzy wiedzą, że książkę wygrałam na facebookowej stronie wydawnictwa Prószyński i S-ka. Teraz mam ochotę na tą rzymską opowieść i nie będę ukrywać, że już za książką się rozglądam.

Może właśnie z racji, że nie czytałam wcześniejszej książki Green i nie mam porównania, jestem zadowolona i mogę z czystym sumieniem polecić tą książkę. Traktuję „Neapol, moją miłość”, jako lekturę, którą nie tylko łatwo i przyjemnie się czyta, ale przed wszystkim, jako źródło całej masy wiadomości o Neapolu. Jako, że nigdy wcześniej nie interesowałam się Włochami, ani tym bardziej samym Neapolem, moja wiedza w trakcie lektury poszerzyła się istotnie. Z czego się cieszę!
Powinnam napisać, że właśnie taki sposób opowiadania o mieście, jak zrobiła to ta australijska pisarka, dociera do mnie absolutnie i sprawia, że mam podwójną przyjemność. Po pierwsze: mam przyjemność z obcowania z literaturą piękną. Bo jakby nie było, jest to beletrystyka! Po drugie: mam możliwość dowiedzieć się rzeczy, których wcześniej nie znałam. Nie czytuję przewodników turystycznych, bo nie mam potrzeby. I nie sądzę, bym z jakiegokolwiek przewodnika dowiedziała się tylu interesujących faktów o Neapolu.

A z książki Penelope Green dowiedziałam się naprawdę mnóstwo o samym Neapolu. Fakt, że jest to subiektywna relacja, może i momentami trąci babskim czytadłem, ale w ogólnym rozrachunku książka broni się sama. Bo nie jest to zwykła opowieść o młodej Australijce, która przeprowadza się z rodzimej Australii wpierw do Rzymu, a potem do Neapolu, gdzie wiedzie żywot dziennikarki, która przekroczyła już trzydziestkę, a na widoku nie ma żadnego kandydata na męża. Nie! Ta opowieść jest przeplatana wiedzą, którą ta Australijka zdobywa, by poznać miasto, w którym przyszło jej mieszkać. Ona chce wczuć się w to miasto, poznać jego dobre i złe strony. Poznaje jego historię. Poznaje mieszkańców Neapolu. Poznaje kuchnię i pobudza kubki smakowe czytelnika, nie tylko pizzą. Żyje w mieście opanowanym przez neapolitańską mafię – kamorrę i próbuje poznać historię tejże mafii. Jako dziennikarka interesuje się współczesnymi problemami miasta, np. biedniejszymi dzielnicami, w których do niedawna nie było szkół, czy zanieczyszczeniem miasta śmieciami i problemem wywozu ich z miasta.

Właśnie opisem zwyczajnego życia w Neapolu Penelope Green mnie ujęła. I to w Neapolu zaledwie sprzed kilku lat. W życiu nie sądziłam, że to sławne miasto boryka się z takimi problemami. Że jest jednym z biedniejszych miast Włoch. Że panuje tam taka przestępczość i prawie całe miasto jest w rękach kamorry.

Zawsze po skończonej lekturze zastanawiam się, jak ona na mnie oddziaływuje. Jeśli jestem w błogim zawieszeniu, książka poruszyła moją duszę. Jeśli odczuwam satysfakcję, to książka poszerzyła moją wiedzę. W przypadku książki „Neapol, moja miłość” odczuwam satysfakcję. I to wystarczy, bym lekturę zaliczyła do udanych.

Ale, żeby nie było za słodko, muszę się jednak na coś poskarżyć. Na 18 stronie, a więc na starcie, przeczytałam zdanie, które mnie wprawiło w szyderczy śmiech:

„Na peronie zauważyłam grupę siedzących na betonowym murku Polek ze złotymi zębami”.

No dosłownie mnie zatkało. Przecież te sławne złote zęby są kojarzone z Rosjankami, czy też Ukrainkami! Ale żeby z Polkami!? Znacie jakąś Polkę, która w latach 2004-2007 miałaby złote zęby??? No mój szyderczy śmiech zamienił się gorzkie politowanie. Czy to nieuwaga Pani tłumaczki, czy też sama Penelope Green ma o nas takie mniemanie? Ja protestuję! Ta zniewaga przeprosin wymaga!

Dziękuję za uwagę i zapraszam do lektury „Neapolu, mojej miłości” Penelope Green.

środa, 15 września 2010

Mogę nie jeść, ale nie mogę nie czytać…


Mam puste kieszenie, puste konto bankowe, czasem lodówka też jest pusta. Ale za to mam półki pełne książek! Na regale znalazła swoje miejsce kolejna książka, którą wygrałam na Yesbooku. Cieszę się, a jakże! Tylko zaczynam poważnie zastanawiać się, kiedy ja te moje książki w końcu przeczytam? Zważywszy, że ostatnio czytam wolno i mało!? Ech… No ale, mogę nie jeść, ale nie mogę nie czytać!



A Moni dziękuję za kartkę z Zakopanego! Wybrałabym się w góry, oj wybrałabym się...

sobota, 11 września 2010

"Metropia"

Rok 2024. Europa. Bogactwa naturalne wyczerpały się, a na giełdzie zapanował krach. Kryzys ten dotknął wszystkich ludzi, pozostawiając jednostki w swoich ruinach. Wszystkie europejskie metra zostają połączone w jedną wielką sieć. Nie ma pór roku. Jest szara, ponura rzeczywistość. Każdy Twój ruch jest kontrolowany. Jesteś sterowany. Ulegasz reklamie. Używasz tylko i wyłącznie wskazanych produktów. Nie możesz jeździć na rowerze, to nielegalne. Musisz jeździć metrem.

Rogerowi coś w tej rzeczywistości zaczyna nie pasować. Słyszy głos. Głos mu mówi, że jest jego wewnętrznym głosem. Roger nie wierzy głosowi. Roger to całkiem normalny facet, lekko sfrustrowany, ale niegroźny. Kocha swoją Annę. Wiedzie banalny żywot, do czasu…
Roger chce poznać prawdę. Śledzi Ninę, którą zna z reklamy szamponu do włosów. Roger poznaje prawdę o życiu. Ale przedtem będzie obiektem, który ma zostać zlikwidowany. Weźmie udział w walce o zwyczajne i normalne życie.

To treść „Metropii”. Wymownego i nieco ponurego filmu, który dość mocno ilustruje, jakie systemy sterują dzisiejszym światem. Przede wszystkim film uderza w korporacjonizm. W „Metropii” taką korporacją jest Grupa Trexx, firma posiadająca kontrolę nad siecią metra w całej Europie, ale nie tylko metra… Korporacje to zło, wiadomo to nie od dziś.
Następnym atakiem, jest atak w konsumpcjonizm i uleganie reklamom, które ogłupiają, odbierają wolną wolę i sterują potrzebami człowieka. Nie ulegać reklamie, to moje motto, dlatego osobiście od dawna nie oglądam reklam. Sama decyduję, jaki szampon do włosów kupię.
Kolej na telewizyjne show, które królują wśród społeczeństwa. W „Metropii” mamy takie show o dwuznacznej nazwie „Azyl”. Uczestnikami tego show są imigranci spoza Europy. Jeśli nie odpowiedzą poprawnie na zadane pytanie, zostają katapultowani ze studia i ich los jest niepewny.

Podobieństwa „Metropii” do orwellowskiego „Roku 1984” są jak najbardziej słuszne.
Wizja świata po apokalipsie też jest popularnym i eksploatowanym tematem zarówno w literaturze, jaki i w kinie. (Np. „Droga” Cormaca McCarthy’ego).

Czym zatem wyróżnia się „Metropia” i dlaczego warto ten film zobaczyć? Na pewno dla świetnej animacji, bo jest to film animowany! Animacja utrzymana w klimacie ponurym i mrocznym zbliża film do thrillera. Ludzkie twarze użyczone postaciom w filmie intrygują mimiką i brakiem widocznych emocji. Choć nie! Są uczucia, które rysują się na twarzy Rogera: smutek, przygnębienie, marazm, niepokój. Animacja absolutnie inna od znanych i popularnych w telewizji. To ona robi dobra robotę i sprawia, że film ogląda się z wielką uwagą.

Przesłanie filmu jest proste i wcale nieskomplikowane. Może momentami dość naiwnie wytykane są wady współczesności, ale czy wszystko musi mieć poważny przekaz? „Metropia” mówi o prawdach nam wszystkim znanych. Ja myślę, że warto poruszać te tematy, choćby wychodziły nam już bokiem. Nigdy dość walki z absurdalnymi systemami, które niszczą jednostkę. Bo przecież nie chciałabyś/nie chciałbyś być trybikiem w maszynie systemu? Bo przecież życie bez wolnej woli to potworna wegetacja. Pytanie: czy świat taki już nie jest?

Aha, a czy podobieństwo słowa "Metropia" do słowa 'utopia' nie jest uderzające?



niedziela, 5 września 2010

"Kamienie przodków" - Aminatta Forna


Nie mam pamiątek z przeszłości. Takich, które mogłabym dostać od matki, babci, czy dalekich ciotek. Nie mam w ogóle pamiątek rodzinnych, tych materialnych i tych niematerialnych: opowieści, które byłby przekazywane następnemu pokoleniu. Nie pochodzę z rodziny z tradycjami. Nie pochodzę z rodziny, która odznaczałaby się czymś wielkim. Jestem uboższa o te rodzinne historie i zazdroszczę tym, którzy znają swoje korzenie.

Nie mam żadnych talizmanów, amuletów. Nie znam żadnych zaklęć ani magicznych słów, którymi mogłabym się otoczyć, jak niewidzialnym szalem, w chwilach, kiedy nadciąga zło i kiedy opieka jest mi potrzebna.

Moja tożsamość jest ciągle niepełna. Jest jak pusta skrzynia, do której zapomniano włożyć posag dla córki, którą oddaje się mężczyźnie. Jest jak pusty flakon, do którego nigdy nie włożono pięknego bukietu kwiatów.

Właśnie dlatego książka Aminatty Forny „Kamienie przodków” tak bardzo mnie wzruszyła. Uzmysłowiła mi, jak cenne są wspomnienia i historie rodzinne. Jak istotna jest znajomość własnych korzeni. Bo ja jestem elementem łączącym przeszłość z przyszłością. Jestem przekaźnikiem tego, co było, temu, co będzie. Jestem sumą naszych wspomnień. We mnie płynie krew moich dziadków, pradziadków, prapradziadków…

„Kamienie przodków” to przede wszystkim powieść o kobietach. To również powieść o Afryce. To powieść o przeznaczeniu i ingerencji w nie. Kobiety, które są bohaterkami „Kamieni przodków”, odznaczają się niezwykłymi osobowościami, są silne, dumne, znają swoje miejsce i wiedzą, czego mogą żądać od życia. Afryka, a dokładniej Sierra Leone jest tłem wydarzeń, o których opowiadają kolejno cztery ciotki przybyłej do kraju dzieciństwa Abie. Afryka jest pełna ludowych wierzeń, magicznych zaklęć, dziwnych tańców, nocnych rytuałów. Przeznaczenie jest duchem, którego kobiety próbują przekupić, przechytrzyć, oszukać, wykiwać. Przeznaczeniem kobiet w Afryce jest przede wszystkim bycie żoną. Cztery ciotki Abie: Asana, Mariama, Hawa oraz Serah to córki żon jednego mężczyzny. Córki czterech spośród jedenastu żon dziadka Abie. Bo Abie przybyła do Afryki na odziedziczoną w spadku po dziadku plantację kawy. Wraz z tą plantacją otrzymała największy dar: możliwość poznania historii własnej rodziny.

Aminatta Forna oddaje głosy swoim bohaterkom, które same prowadzą akcję powieści. To ciotki Abie są autorkami opowieści. Zwracają się do słuchającej ich Abie, a my czytelnicy podsłuchujemy. I z każdą opowieścią nasza ciekawość rośnie. Opowiadają jej swoje historie. Wracają do czasów dzieciństwa, młodości, wspominają swoich mężów, dzieci. Niektóre historie wspominają z sentymentem, innymi usprawiedliwiają swój los. W ich opowieściach czai się niekiedy smutek i żal za bezpowrotnie utraconą przeszłością. Niekiedy daje się wyczuć ulga, że życie mają już za sobą. Jednakże zawsze ich opowieści są pełne dumy. Bo te kobiety nigdy nie dały się zniewolić, nigdy nie uległy czasom, zawsze dzielnie znosiły wszelkie przeciwności losu. A, jak łatwo się domyślić, życie w Afryce wcale nie należy do łatwych.

Dzięki tej książce mamy możliwość poznać Sierra Leone, kraj leżący na zachodnim wybrzeżu Afryki. Kraj będący niegdyś kolonią brytyjską. Obecnie jedno z najbiedniejszych państw na świecie.

Czasowo powieść rozciąga się niemalże na cały XX wiek, dzięki czemu, słuchając opowieści ciotek Abie, stajemy się obserwatorami przemian społeczno-obyczajowych w Sierra Leone. Na przykładzie jednej rodziny, choć jakże licznej, możemy zauważyć, jak mentalność, kultura i obyczaje wpływała na życie mieszkańców Sierra Leone. Przede wszystkim kobiet. Jak stawały się one twardymi i dumnymi, jak pielęgnowały tajemnice przodków, jak walczyły z niewdzięcznością i okrutnym światem mężczyzn. Pisarka nie unika również bolesnych historii związanych z przemianami politycznymi w kraju, opisuje pierwsze wybory prezydenckie, nastroje społeczne i następstwa odzyskania niepodległości (1961 r.).

Muszę przyznać, że „Kamienie przodków” zrobiły na mnie spore wrażenie. Może dlatego, że Aminatta Forna z olbrzymim wyczuciem ukazuje siłę i moc drzemiącą w kobiecych duszach? A może ze względu na samą opowieść i fakt, że miejscem akcji jest nieznana mi Afryka? I choć momentami opowieści kilku różnych kobiet stapiały mi się w opowieść jednej kobiety, nie czułam się zagubiona. Miałam wrażenie, że nie jest istotne, która z ciotek Abie snuje swą opowieść. Ważniejsza była wymowa tych wspomnień, ich ponadczasowy i ponadosobowy wymiar. Zachować wspomnienia, ocalić je od zapomnienia, pielęgnować opowieści, przekazywać je następnym pokoleniom. Po co? Nie tylko, aby pamiętać, co było kiedyś, by uczyć się i wyciągać z przeszłości wnioski, które pomogą budować przyszłość. Przede wszystkim po to, aby zrozumieć samego siebie, aby dojrzewać i rozwijać się.

Dostrzegam w tej powieści cudowny spokój i pokorę wobec losu, nawet wtedy, kiedy ten los próbuje się przechytrzyć. Dostrzegam olbrzymi szacunek wobec własnych przodków. Uczuciem towarzyszącym mi podczas lektury nie było współczucie dla tych biednych afrykańskich kobiet, tylko podziw i respekt wobec ich życia w trudnych warunkach i czasach.

Na początku bieżącego roku czytałam „Brzemię rzeczy utraconych” Kiran Desai i pisałam, że ta książka to moje odkrycie literackie. Z czystym sumieniem do tegorocznych odkryć literackich dopisuję „Kamienie przodków” Aminatty Forny.

Zachłannie zapragnęłam również na moim biurku postawić miskę wypełnioną kamykami. I móc usłyszeć, jak ze sobą rozmawiają…