"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

wtorek, 21 października 2008

Zwyczaje czytelnicze

He. Jestem odludkiem. Mało kto mnie lubi. Jestem złośnicą. Mówię, co myślę, bez ogródek, bez owijania w bawełnę, bez lania wody, czasem bezczelnie, zawsze zgodnie z prawdą i własnym sumieniem. Jestem wymagającą konstrukcją psychiczną, którą trzeba długo do czegoś namawiać. Pogrymaszę, ponarzekam, a potem i tak się godzę. Taka ze mnie niedoskonała jednostka ludzka. Konsekwencja to dla mnie jakaś abstrakcja.
Zjadłam na obiad upieczone przez męża udko z kurczaka, całkiem smaczne. Zapaliłam kadzidełko, bo jego zapach mnie pozytywnie nastraja, spuściłam żaluzje i zasiadłam przed komputerem. Jestem sama do późnego wieczora. Mąż wróci, jak już pewnie będę spać. Ale do rzeczy.

Kalarepa mnie zaprosiła. Skoro ktoś o mnie pomyślał i mnie zaprasza do udziału w tej zabawie, no to nie odmówię. Choć rzadko biorę udział w takich zabawach. Dla zasady, że ja chadzam własnymi drogami, odmawiam i z boku się przyglądam. Tym razem uznałam, że przecież to nawet fajne. No więc:

1. O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Różnie z tym bywa, czasem w dzień, częściej wieczorem, przeważnie (czytaj: prawie codziennie) w łóżku przed snem. Książka jest dla mnie środkiem nasennym, o ile nie mam skołatanych nerwów, bo wtedy nic nie pomaga zasnąć.

2. Gdzie czytasz?
W domu. Zdecydowanie w domu. Do pracy mam 10 minut na piechotę, więc nie mam możliwości czytać w autobusach. W dzień na fotelu w pozycji skrajnie rozwalonej, tzn. w poprzek fotela z nogami opartymi na poduchach na kanapie. Wieczorem leżąc w łóżku. W lecie czytałam wygrzewając kości na kocyku na słoneczku to na basenie, to na rekreacyjnej działce („baryłkach”) mojej matki. W podróży – nie mam okazji.

3. Jeśli czytasz (na leżąco) w łóżku, to czytasz najchętniej na plecach czy na brzuchu?
Co raz częściej czytam leżąc na brzuchu, bo pani doktor mi tak zaleciła w związku z moimi problemami z kręgosłupem i bólami pleców. Ale złe nawyki są nadal, bo czytam także leżąc na plecach z głową opartą o jaśka.

4. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Zdecydowanie literatura współczesna. Polska i obca. Obyczajowa, kryminalna, zaangażowana. Różnoraka, choć nie lubię ani książek podróżniczych, ani biograficznych, ani historycznych. Mam dość klasyków (przez studia). I do literatury typowo kobiecej zupełnie mnie nie ciągnie. Romansidłom mówię nie. Poradnikom życiowym mówię nie. Książkom kucharskim mówię nie. Acha, i żadnych horrorów nie czytam. Brrr....

5. Jaką książkę ostatnio kupiłaś?
„Norwegian Wood” Haruki Murakamiego i „Dzienniki Gwiazdowe” Stanisława Lema.

6. Co czytałaś ostatnio?
„Piąte dziecko” Doris Lessing

7. Co czytasz aktualnie?
„Imię w ciemności” Renata Šerelyté

8. Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są?
Tylko zakładki. Papierowe, bo takie lubię. Zakładka powinna wystawać z książki, żebym cieszyła oko, ile już przeczytałam, lub ile mi do końca zostało. Choć nie zawsze tak jest; ostatnio maltretuję zakładki - prezent sprzed roku od TVP Kultury. Jak ja lubię te ich potworki...

9. Co sądzisz o książkach do słuchania?
Nigdy mi się nie zdarzyło słuchać, nie licząc czytanych w Trójce. Jakoś wolę osobisty kontakt wzrokowy z książką. Może dlatego, że jak słucham, to mam zbyt podzielną uwagę i pochłaniam wzrokiem masę innych rzeczy, a to nie sprzyja skupieniu się na tym, czego się słucha.

10. Co sądzisz o ebookach?
Nie skorzystałam i nie skorzystam. Wolę papier od monitora. Nie ma o czym gadać, jestem tradycyjną czytelniczką, mającą przyjemność z czytania jedynie papierowych książek.
...
Ech. Nawet nie bolało. Ale! Ale, ja nikogo nie wyznaczę. Niech każdy, kto do mnie zajrzy i poświęci już swój drogocenny czas na czytanie moich przydługawych wywodów, poczuje się zaproszony i na wstępie swojej notki napisze, że ja go telepatycznie zaprosiłam.

poniedziałek, 20 października 2008

stosik na jesień


Uzbierało mi się książek. Różnych. Z bibliotek i własnych. Mam nadzieję, że większość przypadnie mi do gustu. Od dołu:


1. „Sprzysiężenie Osłów” John Kennedy Toole (pożyczyłam z ciekawości),
2. „Podróże z Herodotem” Ryszard Kapuściński,
3. „Zdesperowane kobiety postępują desperacko” Halina Pawlowska (spodobał mi się tytuł),
4. „Mężczyzna idealny” Michal Viewegh (tytuł obiecujący, bo w rzeczywistości takowy chyba nie istnieje),
5. „Złodziej i psy” Nadżib Mahfuz (chcę poznać noblistę z 1988 r.),
6. „Bieguni” Olga Tokarczuk (najwyższy czas sięgnąć znów po Tokarczuk, pożyczyłam książkę jakiś tydzień przed przyznaniem jej nagrody Nike, miałam nosa),
7. „Czas Czerwonych Gór” Petra Hůlová,
8. „Norwegian Wood” Haruki Murakami (jeden z ostatnich zakupów książkowych, nasz wielki Murakami, cieszę się, to mało powiedziane),
9. „Morderstwo w Madingley Grange” Caroline Graham (prezent od miłego znajomego),
10. „Dzienniki Gwiazdowe” Stanisław Lem (skusiła mnie nowa kolekcja Gazety, a Lema cenię bardzo za „Solaris”).

Oprócz stosiku pod ręką wciąż leżą :

„Natchnieni Bieszczadem. Antologia poezji” – książkę otrzymał mój mąż od znajomego wydawcy, ciekawie wydana, z licznymi fotkami malarstwa i rzeźby związanej z Bieszczadami.

„Czysta anarchia” Woodego Allena – wstyd się przyznać, ale po kilku przeczytanych opowiadaniach mistrza Allena książkę odłożyłam, unikałam, ale jeszcze robię do niej podejście. Już zdecydowałam, że wolę W.A. oglądać, niż czytać. Jednakże jeszcze spróbuję.

„Imię w ciemności” Renata Šerelyté – aktualnie czytam. Wątki kryminalne z lirycznymi wspomnieniami narratorki, pani detektyw prowadzącej śledztwo w sprawie zabójstwa pięknej siedemnastolatki. Urokliwy obraz litewskiej krainy, gdzie narratorka przeżyła wciąż wspominaną młodzieńczą miłość, od której nie może się uwolnić. Czytam i przenoszę się do tej krainy, proszę się nie śmiać, w której czuć klimat iście z Mickiewicza. Bo pachnie prowincją, pachnie Litwą.
„...Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,

Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,
A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
Zieloną...”

wtorek, 14 października 2008

grzyby

Byłam dziś w lesie. Niby na grzybach. Znalazłam i takie i takie. Będzie pyszny sos grzybowy, oczywiście nie z tych czerwonych.




Naładowałam baterie takimi widokami.

poniedziałek, 13 października 2008

„Piąte dziecko” - Doris Lessing


Nigdy nie czytam przypadkowych książek. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale spora część czytanych przez mnie lektur w bardziej lub mniej wyraźny sposób odbija się na moim życiu, lub też ma z nim jakiś związek.

Ja prawdopodobnie nigdy nie będę miała prawdziwej, tradycyjnej rodziny, tzn. przykładnego męża i gromadki uroczych i dobrych dzieci. Taki widać mój los. Nie każdemu jest dane uczestniczyć w życiu rodzinnym.

Dlatego tym bardziej uważnie czytałam „Piąte dziecko” zeszłorocznej noblistki Doris Lessing. Czytałam i zastanawiałam się jak bardzo ludzie potrafią być nieszczęśliwi, pomimo osiągnięcia po części założonych w młodości celów. Życie bywa brutalne i dla ludzi o szlachetnych sercach. Posiadanie dużej rodziny, spędzanie świąt w dużym rodzinnym gronie może mieć drugie dno. Dzieci mogą dać szczęście, pozwalają spełniać się. Ale mogą też być cierpieniem. W książce Lessing urzekło mnie uniwersalne tło opowiedzianej historii. Ben, obce dziecko, czarna owca w rodzinie, niechciany i niekochany chłopiec jest symbolem wszystkich cech, których nie chcielibyśmy widzieć we własnym dziecku. Ben uosabia to, co nienormalne i nienazwane. To nie jest zemsta losu. To jest właśnie los. Szczęście jest tak samo przypadkowe, jak i nieszczęście. A rodzina?
„Ludziom wbito do głowy, że życie rodzinne jest najlepsze. To już przeszłość.”

Kupuję Doris Lessing. Powiem więcej, jej sucha, beznamiętna i bolesna historia chwyciła mnie za serce. Są takie prawdy, których ludzie się boją, których nie akceptują i dlatego wolą trwać w kłamstwie. Historia Harriet i Dawida, którym los podarował piąte dziecko, to bolesna prawda, przed którą nie ma ucieczki. Prawda o tym, że w tym życiu może się zdarzyć naprawdę wszystko, choćbyśmy nie wiem jak byli dobrzy, uczciwi, kochający i rodzinni.

piątek, 10 października 2008

„Rekreacje” - Jurij Andruchowycz

Jurij Andruchowycz „Rekreacje”. 100 stron, rzekłabym, ukraińskiej fantazji. 100 stron rubasznego i groteskowego spojrzenia na ukraińską mentalność. Duma z własnej historii, społeczne niepokoje, odwaga i przekora, ironia i satyra, absurd i głęboka symbolika. Andruchowycz w dość zabawny sposób zadrwił z własnego narodu, z kompleksów i wad. Swoich bohaterów ubrał w kostiumy dość zabawne, choć niepozbawione gorzkiej prawdy.

Czterech młodych poetów przyjeżdża do Czortopola na Święto Zmartwychwstałego Ducha. Grześ Chromolski, Jurek Niecnota, Gajski i Rostek Martoflak, któremu towarzyszy żona Marta. Każdego z nich w jedną noc spotka coś dziwnego, coś odzwierciedlającego tęsknoty i niepokoje. A noc ta będzie aż do obrzydzenie upojna i trunkowa, tajemnicza i pełna symbolicznych zdarzeń. Bo bardzo wyraźne są pewne skojarzenia. Od razu wyczułam obecność „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, a także, co dziwne, naszego „Wesela” Wyspiańskiego. I jakie było moje zdumienie, kiedy przeczytałam zamieszczone na końcu książki posłowie Jerzego Jarzębskiego, a w nim dokładnie to samo, o czym myślałam podczas lektury „Rekreacji”.
Młodzi poeci biorą udział w dziwnym przedstawieniu, każdy spotyka swojego upiora, a sen im się śniący jest groźny, niedorzeczny i przez nich niezrozumiany. A po alkoholowej nocy nadchodzi jeszcze dziwniejszy poranek, na ulicy strzelanina, żołnierze i atmosfera przewrotu rewolucyjnego, który jak się okazuje jest częścią Święta.
Dziwna to książka, mam wrażenie, że mogłaby się znaleźć w kanonie lektur szkolnych na Ukrainie, tak jak w naszym znajduje się „Wesele”. W atmosferze oniryzmu Andruchowycz ukrył to, co wprost powiedziane bywa niebezpieczne i politycznie niepoprawne.
Acha, no i przypadkowo dowiedziałam się co to jest osełedec. Niby takie proste, ale jakoś nie potrafiłabym tego nazwać.

czwartek, 9 października 2008

"Czarny ogród"

Wzięłam udział w głosowaniu i oddałam swój głos w pewnym konkursie. Dawno o nim zapomniałam. A wczoraj głowiłam się, jaki to był konkurs, ponieważ odebrałam przesyłkę, a w niej książkę Małgorzaty Szejnert „Czarny ogród”. Gdyby nie pieczątka na kopercie informująca mnie, że nadawcą jest Telewizja Polska S.A., Biuro Marketingu i Promocji, pewnie bym dalej się głowiła, z jakiej racji otrzymałam tą książkę. No więc oddałam swego czasu głos w pierwszej edycji Nagrody Mediów Publicznych COGITO w dziedzinie literatury pięknej. Jeśli się nie mylę, to głosowałam nie na tą książkę, która wygrała i którą ja otrzymałam, ale na zupełnie inną. Ale los bywa przewrotny. Otrzymałam 500 stronicowe tomisko, ładnie wydane, może i ciekawe, ale nie dla mnie. Będę szczera, ta książką to nie jest lektura dla każdego, dla mnie zdecydowanie nie. Po prostu nie interesuje mnie historia jakiegoś miasteczka na Śląsku, czy raczej dzielnicy (?). Czy kogoś z Pomorza zainteresowałaby książka zajmująca się historią np. Roztocza? Nie jest to literatura piękna, lecz jakby monografia, kopalnia wiedzy dla mieszkańców tego miejsca. Dlatego zastanawia mnie, jakim cudem wygrywa książka, która związana jest z małym regionem gdzieś na Śląsku, nieczytelna dla mieszkańców innych rejonów kraju. Niebudząca wręcz ciekawości. Bo niby co we mnie, jako w czytelnika, wniesie ta książka? Ta wiedza, którą tak imponująco i bogato, autorka zebrała, nie jest dla mnie atrakcyjnym tematem. Bądźmy szczerzy, takich książek nikt z przyjemnością nie czyta, o ile oczywiście nie dotyczą one własnego regionu czy rodzinnych stron i ktoś chce znać historię swojej okolicy. Z reguły takie lektury czytają studenci historii, kiedy grzebią w przeszłości swojego miasta. Ja wiem, że ja żadnym autorytetem nie jestem, ale wydaje mi się, że spośród nominowanych do COGITO były zdecydowanie ciekawsze pozycje. Wiem, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Ale cóż poradzę, kiedy takie mnie myśli nachodzą. Szkoda, że ta książka wyląduje jedynie na półce.

niedziela, 5 października 2008

„Po zmierzchu” - Haruki Murakami

To Murakami. W każdej myśli, w każdym obrazie. Znów dotyka człowieka do samego dna, znów odsyła myśli nad krawędź niebezpiecznej przepaści.

Jest późny wieczór, nie mogę spać. Czytam „Po zmierzchu” Haruki Murakamiego. Czytam i nagle mam ostatnią stronę przed oczami. Szkoda. Jest środek nocy, dokładnie 2:37, nie mogę dalej spać. Więc piszę o książce, którą właśnie skończyłam czytać. Większość ludzi już śpi. Ale ja dziś, dziwnym zbiegiem okoliczności, jak bohaterka „Po zmierzchu” nie śpię.

Mari Asai ma 19 lat i właśnie postanowiła spędzić noc poza domem. W ciągu jednej nocy w jej życiu wydarzy się wiele. Spotka Takahashiego, który gra na puzonie. To on spędzi z nią sporo czasu, uzmysławiając jej, że jest wartościową dziewczyną. Pozna Kaoru, szefową love hotelu Alphaville. Pomoże chińskiej prostytutce, brutalnie potraktowanej przez klienta w tym hotelu. Odbędzie ważną rozmowę z dziewczyną o imieniu Świerszczyk. Postanowi pomóc swojej siostrze Eri, która od dwóch miesięcy leży w domu pogrążona w tajemniczym śnie. To wszystko wydarzy się w ciągu jednej nocy. Wszystkie zdarzenia mają ogromny wpływ na psychikę tej młodej, trochę zagubionej w życiu dziewczyny.

Haruki Murakami w swoim specyficznym stylu prezentuje kolejną ciekawą powieść. Powieść o życiu nocnego Tokio. Powieść o relacjach między siostrami. Powieść o dojrzewaniu. Znów daje do zrozumienia, że człowiek wcale nie jest sam. Że każde, nawet wydawałoby się nic nie znaczące spotkanie z drugim człowiekiem, ma swój określony powód i cel. Jest znów magia w postaci śpiącej Eri i tym, co się z nią dzieje. Jesteśmy, często podkreślanym przez autora, punktem widzenia. Obserwujemy i nie mamy wpływu na zdarzenia czasem niepokojące i tajemnicze. „Po zmierzchu” to nie tylko opowieść o Mari. To spojrzenie na sprawcę pobicia chińskiej prostytutki, to spojrzenie na Kaoru i wysłuchanie jej życiowej historii. To spojrzenie na młodego Takahashiego poszukującego w życiu celu. To też opowieść o dziewczynie ukrywającej się pod imieniem Świerszczyk, która ukrywa się przed groźnymi ludźmi. Każdy z bohaterów „Po zmierzchu” niesie swoje przeznaczenie, przed którym nie ucieknie. Każdy ma jakieś wspomnienia, które są paliwem, potrzebnym do życia.

„Pamięć to coś naprawdę dziwnego. Szufladki ma wypchane kompletnie nieprzydatnymi, bezsensownymi rzeczami. A człowiek zapomina jedną po drugiej te ważne, naprawę potrzebne. (...) I tak sobie myślę, że może ludzie używają wspomnień jako paliwa do życia. To czy dane wspomnienie jest ważne czy nie, nie ma znaczenia dla utrzymania się przy życiu. To tylko paliwo. (...) I gdybym nie miała w sobie takiego paliwa, gdybym nie miała takiej szufladki wspomnień, już dawno pękłabym na dwoje. Zwinęłabym się w kłębek w jakimś rowie i umarła. To dlatego, że mogę czasami po trochu wyciągać te różne wspomnienia, ważne i do niczego niepotrzebne, jakoś udaje mi się dalej żyć, choć to życie przypomina zły sen. I nawet kiedy myślę, że już nie mogę, dłużej nie wytrzymam, jakoś udaje mi się to przezwyciężyć.”

Murakami jest mistrzem słowa i obrazu. Magicznie ujmującym i przenikającym moją duszę na wskroś.

sobota, 4 października 2008

"Obcy" - Taichi Yamada


Harada ma 48 lat, jest świeżo po rozwodzie. Do swojej byłej żony ma stosunek obojętny. Kontakt z synem raczej znikomy. Gdy Harada miał 12 lat w wypadku zginęli jego rodzice. Opowiada nam swoją historię, historię człowieka, którego gnębi samotność, brak poczucia bezpieczeństwa i tęsknota za rodzicami. Mieszka sam w Tokio, prawie samotny w sześciopiętrowym apartamentowcu. W przeddzień zdarzeń, które zmienią jego życie, jego uwagę przykuwa nienaturalna cisza. Jakby zwiastun życiowej burzy, która ma nadejść.

Tak zaczyna się powieść Taichi Yamady pt. „Obcy”. Powieść dość ciekawa, tajemnicza, choć może niekoniecznie przejmująca, a wrażenie po jej lekturze jest jakby nie do końca piorunujące. Bo mam wrażenie, że czegoś mi brakło. Jakiegoś dreszczu przeszywającego moje ciało. Jakiejś myśli niepokojąco drążącej dziurę w mojej głowie. A przecież opowieść Harady ma w sobie elementy niepokoju, grozy i duchów, które budzą ciekawość i fascynacje. Bo czy możliwe jest, aby w realnym świecie spotkać swoich zmarłych dawno temu rodziców? Bo czy możliwe jest, aby duchy tak bardzo wyraźnie mogły mieć wpływ na życie dorosłego mężczyzny? Harada dostrzega absurdalność zdarzeń, w jakich bierze udział, ale nie potrafi racjonalnie ich wyjaśnić. Nie potrafi i nie chce. Sam zauważa, że halucynacje, jakich doznaje, pozwalają na istnienie świata nierealnego, w którym przeżywa to, czego nie dane mu było doświadczać w dzieciństwie i młodości. Świat duchów jest mu bliższy niż świat za oknem. Do czasu, kiedy jego związek z 33 letnią Kei nie zacznie równie namacalnie odbijać się na jego ... zdrowiu. Kei ma swoją tajemnicę, skrywaną pod bandażami. Kei jest równie niepokojącą istotą, z którą Harada pragnie układać sobie życie. Ale życie nie może mu dać wszystkiego, czego pragnie. Musi wybierać między rodzicami, między Kei i między prawdą. A prawda jest zaskakująca.

Myślę, że w książce Taichi Yamady zabrakło pewnego ładunku emocjonalnego, który zrobiłby z tej powieści dzieło zdecydowanie lepsze. Książka nie porywa, nie wzbudza literackiego pożądania, ale jednocześnie jest intrygująca. Podczas lektury miałam wrażenie, że Japończycy doprowadzili do perfekcji wiarę we współistnienie dwóch światów: świata realnego i świata nadprzyrodzonego. Z olbrzymią łatwością i oczywistością, bez naiwności, pokazują, że świat duchów przenika nasz realny świat. To mi się bardzo w ich mentalności podoba. Pomimo postępu technicznego, cudów elektroniki, Japonia jest krajem, gdzie wiara w świat nadprzyrodzony jest dość mocna i naturalna. Takie bynajmniej odnoszę wrażenie po moim zetknięciu się już z drugim pisarzem pochodzącym z Japonii. Zastanawiam się, z czego to może wynikać, że duchy są tak powszechnym elementem w tamtej, wydawałoby się, bardzo technicznej rzeczywistości. Odpowiedź nasuwa mi się jedna. Niezmienna dla każdego narodu żyjącego na tym świecie. To tęsknota za lepszym życiem, choć może powinnam nazwać to istnieniem. Za istnieniem w tym doskonałym wymiarze, którego nie znamy, a o który się co jakiś czas ocieramy.
Ale wiara w istnienie duchów, to wcale nie pomieszanie zmysłów, to wcale nie szaleństwo. W tym szaleństwie jest metoda...