"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 27 grudnia 2010

"Wieczór" - Susan Minot


„Wieczór” Susan Minot to powieść, co do której mam mieszane uczucia. Wpierw nie mogłam się wgryźć w sposób narracji, a kiedy już przyzwyczaiłam się do nieco hollywoodzkiego stylu, o ile można tak określić powieść, to wtedy zaczęło mnie irytować i nużyć zakończenie, którego spodziewałam się prawie od pierwszych stron. Konstrukcja powieści oparta na przeplataniu się czasu teraźniejszego ze wspomnieniami leżącej na łożu śmierci bohaterki również mnie drażniła. Pomysł, aby fabułę oprzeć na wydarzeniach z przeszłości, które jako wspomnienia są serwowane czytelnikowi na przemian z obrazem aktualnego stanu zdrowia chorej kobiety, wydał mi się ciekawy. To zapewne skłoniło mnie do przeczytania powieści do końca. Jednakże im bliżej końca, tym bardziej czułam rozczarowanie. Pisarka nie zaskoczyła mnie niczym. Powieść nie wniosła we mnie nic, o czym wcześniej sama nie myślałabym. Choć, jak wspomniałam, pomysł wydał mi się wart uwagi. Ze skrawków wspomnień umierającej na raka Ann Lord, a może i nawet majak sennych, powstał portret kobiety, która żegnając się z życiem cofa się do bodajże najcenniejszej jego chwili. Do czasu, w którym doznała prawdziwej miłości. Tak mogłabym określić fabułę „Wieczoru”. Jednakże mam wątpliwości i czuję rozgoryczenie, że świetny pomysł na powieść został zmarnowany. Bohaterka wydała mi się nieco naiwna i niedojrzała. A przecież mając taki temat można było stworzyć genialną historię.
Nie oczekiwałam zatem mocnego uderzenia, nie szykowałam się na ostre cięcie. Wiedziałam, jak zakończy się ta powieść. Zastanawiałam się nad treścią, na ile ja bym ją urozmaiciła.

„Wieczór” to jednak nie jest zwykłe czytadło i książka pozbawiona pewnego piękna. Tego odmówić autorce nie mogę. Bo na swój sposób to piękna opowieść o życiu, o umieraniu i o miłości. Miłości z góry skazanej na niespełnienie. Miłości, która spływa na człowieka, jak grom z jasnego nieba i równie gwałtownie zostaje zabrana. Miłości, która w ostatnich chwilach życia pobudza umysł chorego człowieka i ubarwia oczekiwanie na śmierć.

W życiu człowiek spotyka na swojej drodze mnóstwo ludzi. Niektórzy zostają na dłużej, na lata, są nam bliscy. Inni pojawiają się na chwilę, czasem krótszą, czasem dłuższą. Pojawia się pytanie, którzy wywierają większy wpływ na nas samych? Ci, którzy są z nami od lat? A może ci, którzy kiedyś się pojawili, aby szybko odejść? W życiu głównej bohaterki pojawił się taki człowiek, na krótką chwilę, by zmienić wszystko. By zagarnąć tę część duszy i serca, której nie da się już odzyskać. I choć nie był obecny przez resztę życia, to wspomnienia jego dotyczące kotłują się z umyśle umierającej kobiety. Czy to rozrachunek z przeszłością? Nie. To raczej świadomość nieodżałowanej straty. To raczej pewność, że przeżyte życie miało wyglądać inaczej. Ja wiem, że to dość ckliwe. To gdybanie i użalanie się nad sobą. Ale jeśli tamto gwałtowne uczucie było tym jedynym, prawdziwym, a każde następne były marnymi próbami dorównania mu? Te rozważania są dość smutne i podejrzewam, że każdy, kto choć raz w życiu był prawdziwie zakochany, rozpamiętuje czasem te chwile. Rozpamiętujemy swoje decyzje. Rozpamiętujemy wybory. I właśnie te myśli nie dawały mi spokoju podczas lektury. Więc skoro powieść skłoniła mnie do jakichś refleksji, to chyba jest na plus dla niej.

Nie mogę napisać, że „Wieczór” zrobił na mnie wrażenie. Myślę, że liczenie na wrażliwość czytelnika, to za mało, aby z powieści zrobić wyjątkowe dzieło. Owszem, jest to książka wzruszająca i nastrojowa. Jednakże oprócz bazowania na prostych zabiegach i grze emocjonalnej, jaka ma wciągnąć czytelnika w świat przedstawiony, nie dostrzegłam niczego, co skłoniłoby mnie do zachwytu. Zabrakło mi w „Wieczorze” jakiegoś mocnego uderzenia. Jakiegoś przewrotu. Niespełniona i krótkotrwała miłość, jaką w młodości przeżyła umierająca Ann Lord, zbyt mocno przypominała mi sceny z jakiejś telenoweli, niż gwałtowny i pełen fascynacji i napięcia romans.

Może film, który powstał na podstawie tej powieści jest ciekawszy? Może, jeśli kiedyś go zobaczę, to przeżyję chwilę autentycznego wzruszenia? Czasem tak też lubię. Czasem bywam romantycznie kobieca i łza w oku się zakręci na nastrojowym filmie.

czwartek, 23 grudnia 2010

"Maczeta" - reż. Robert Rodriguez


„No, czy ja nie jestem lepsza niż, cała reszta pań, cały babski wyż, gdy mnie widzisz, czemu wołasz SOS, na mój widok SOS, SOS”

Ja Ci powiem, czemu wołasz SOS. Bo ja nie jestem łatwa. Bo ja nie jestem ułożona i potulna. Bo ja mam w głowie niezły bajzel. I niestety, mnie się kocha, albo nienawidzi.
A ja wołam SOS, kiedy próbuje się mnie wbić w sztywny gorset obłudnych zachowań. I nóż w kieszeni mi się otwiera, kiedy ktoś w mojej obecności nadużywa swej władzy. Również wtedy, kiedy widzę niesprawiedliwość i jestem bezsilna. I w takich chwilach pragnęłabym mieć za kumpla Machete Corteza! Bo to jest gość! Bestia, która w imię sprawiedliwości, załatwia porachunki z łajdakami. My mamy Janosika, ale ja tam wolę meksykańskiego Machete, którego stworzył Robert Rodriguez. A tak!

Mąż zrobił mi niespodziankę i kupiły bilety na najnowszy film Roberta Rodrigueza o jakże wdzięcznym tytule „Maczeta”. Aby tytuł nabrał właściwego zabarwienia emocjonalnego należy go przeczytać z odpowiednim impetem i lekką dozą grozy w głosie. Ja nie szydzę, ja mówię jak najbardziej poważnie.

No dobra. Co poniektórzy mogą sobie o mnie pomyśleć, że z wiekiem infantylnieję, ale ja naprawdę lubię takie filmy. Nie wymagam od nich żadnego zaangażowania, ani też refleksyjności. Oglądam, bo chcę się dobrze bawić. I bawię się dobrze. Owszem, czasem zakrywam ręką oczy, albo mocniej ściskam męża za ramię, ale to tylko potwierdza fakt, że bawię się dobrze. Po Robercie Rodriguezie można się spodziewać, że film będzie obfitował w hektolitry krwi, odcinane ręce, wypruwane flaki, itp. „Maczeta” wcale nie grzeszy świeżością, nowatorstwem, ani też pomysłowością. Chociaż jest taka scena, która budzi jednocześnie obrzydzenie i śmiech. Bo, żeby kilkunastometrowe ludzkie jelita wykorzystać jako … Ok, nie mogę przecież pozbawić Was tej przyjemności. ;)

Jak przystało na kino kasy B w „Maczecie” nie treść jest ważna, ale forma. Doprawiona koniecznym kiczem, absurdem, czarnym humorem i wyrafinowaną drwiną. Obsada aktorska błyszczy jak przystało! Dla mnie absolutną rewelacją było pojawienie się w filmie mojego niekwestionowanego idola, Stevena Seagala, grającego czarny charakter, który marnie kończy. Grający tytułową postać, Danny Trejo, powala swoją atrakcyjnością, pokiereszowaną gębą i pokerową miną. Ale jakoś nie przeszkadza to kobietom, które do niego lgną.

No to już wiecie, że byłam dziś w kinie. Na sali kinowej było może z 10 osób, bo przecież rodacy pędem stadnym buszują w tym czasie w hipermarketach, jakby jakiś kataklizm nadciągał? Bawiłam się wyśmienicie oglądając „Maczetę”. Ale Wam pewnie takie filmy nie odpowiadają. ;)

czwartek, 16 grudnia 2010

"Zeszyty don Rigoberta" - Mario Vargas Llosa

„Czytanie zmieniało sen w życie, a życie w sen, kładło w zasięgu małego człowieczka, jakim byłem, wszechświat literatury. Matka opowiadała mi, że najpierw pisałem dalsze ciągi przeczytanych historii, bo albo nie mogłem przeboleć, że się skończyły, albo chciałem poprawić zakończenie. I być może przez całe dalsze życie nie robiłem niczego innego niż to właśnie: bezwiednie przedłużałem w czasie, rosnąc, dojrzewając i starzejąc się, pełne uniesień i przygód historie, które wypełniały moje dzieciństwo.”

Jeśli powyższy fragment nic Wam nie mówi, to powinniście natychmiast przeczytać mowę noblowską Mario Vargasa Llosy – tegorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla. Nie bez przyczyny cytuję te słowa. Utkwiły mi one w głowie i jakimś chytrym sposobem przypomniały się akurat w chwili, kiedy skończyłam czytać „Zeszyty don Rigoberta” i usiadłam, aby napisać parę sensownych słów o tej książce. I biorąc pod uwagę te słowa Llosy, można się zastanawiać, czy historia o don Rigobercie, doni Lukrecji i przebiegłym Fonsito nie pojawiła się gdzieś, kiedyś w główce małego Maria? Bo musiał on mieć dość ciekawe dzieciństwo, skoro w tak młodym wieku czytane przez niego historie rozwijały jego wyobraźnię, wypełniały ją najróżniejszymi przygodami i pozostawiły w jego umyśle trwałe ślady. Wszak to te historie poznane w dzieciństwie dały zalążek pod późniejsze dzieła peruwiańskiego pisarza. Nieprawdaż? A zarówno „Pochwała macochy” i jej ciąg dalszy, czyli „Zeszyty don Rigoberta” to śmiałe i mocno pieprzne pozycje w dorobku Llosy. Raczej nie powinnam myśleć o nobliście, jako o wyuzdanym staruszku, ale momentami mam takie skojarzenie. Bo obie te powieści są pochwałą erotyzmu, subtelnego i zmysłowego, a nie taniej pornografii uprawianej tak licznie.

„Zeszyty don Rigoberta” to książka o nietuzinkowym estecie, znawcy sztuki ars amandi, pasjonacie sztuki w ogóle i przede wszystkim największym świntuchu zamieszkującym Limę. To książka o pięknej i równie zaprawionej w miłosnych gierkach doni Lukrecji. No i o tym trzecim, niby dziecku, niby młodzieńcu, aniołku i diabełku w jednym – mowa o Alfonso, synu don Rigoberta!
„Pochwała macochy” doczekała się ciągu dalszego, ale wcale nie byłabym pewna, czy ostatecznie zakończonego. Kto zetknął się już z trójką bohaterów, ten wie, że po nich można się spodziewać wszystkiego. Chyba nie przesadzę, jak również dodam, że równoprawnym bohaterem powieści stał się Egon Schiele – austriacki malarz, autor ekspresyjnych aktów kobiecych. Dlaczego? Ma to związek z pasją Fonsita.
„Pochwała macochy” kończy się małym skandalem, który w „Zeszytach…” już ucichł. Jaki to skandal zdradzić nie mogę i nie powinnam, aby ciekawość obu powieści nie zniknęła. Mogę tylko powiedzieć, że stęskniony don Rigoberto snuje swoje erotyczne fantazje o utraconej żonie. Donia Lukrecja znów ulega czyjejś presji, ale w przeciwieństwie do poprzedniej uległości, ta nie niesie ze sobą negatywnych skutków ubocznych. Chociaż… Natomiast mały Fonsito znów manipuluje, znów układa misterny plan i zasadzkę na swoich rodziców. Chociaż, czy aby na pewno?

Niesamowicie polubiłam postać don Rigoberto, choć zapewne w rzeczywistości bałabym się tego człowieka z różnych powodów. Charakterystyka jego osobowości nie przysparza żadnych problemów. Jest on przejrzystą i poukładaną osobą, ceniącą sobie piękno i dbającą o estetykę w życiu, zarówno w dzień, jaki i w nocy również. Według don Rigoberta podstawowym celem człowieczej egzystencji jest zaspokajanie pragnień. Czy muszę dodawać, jakich pragnień przede wszystkim? Ten uroczy sprzedawca polis ubezpieczeniowych (jakże banalne zajęcie dla takiego estety!) czuje wstręt do jakichkolwiek form stadnej służy. Nie znosi stowarzyszeń, organizacji charytatywnych, wszelakich zgromadzeń, kościołów i instytucji społecznych. Ale to nie dziwi, bo jego egocentryzm jest dość czytelny. Jednakże, mimo że jest przeciw instytucjonalizacji uczuć i wiary, jest jednak zwolennikiem i czcicielem tychże uczuć. Jest również obrońcą hedonizmu i indywidualizmu. O tak, specyficzne indywiduum z niego. I tak jak powyżej napisałam, niesamowicie polubiłam don Rigoberta, ale człowieka o tak nieprzeciętnej osobowości i zamiłowaniu do erotyzmu chyba nie potrafiłabym znieść na co dzień.

Mario Vargas Llosa zaskakuje fantazją iście ułańską. Chciałoby się rzec, że naszą szlachecką, jurną i sprośną, ale czyni to z takim namaszczeniem i elegancją, że daleko jej do naszej słowiańskiej nieco szorstkiej i mało wymagającej.

Swoje, dość mało związane z samą powieścią „Zeszyty don Rigoberta”, uwagi i refleksje zakończę drugim cytatem z mowy noblowskiej.

„Bylibyśmy gorsi, niż jesteśmy, bez dobrych książek, które czytamy. Bylibyśmy większymi konformistami, mniej niespokojni i mniej niepokorni, a duch krytyki, napęd postępu, w ogóle by nie istniał. Podobnie jak pisanie, także czytanie jest formą protestu przeciw niedostatkom życia. Ten, kto w fikcji szuka tego, czego mu brak, mówi, bez wypowiadania tego głośno, a nawet może tego nie wiedząc, że życie takie, jakim jest, nie wystarcza, by zaspokoić nasze pragnienie absolutu, tej podstawy ludzkiej kondycji; że powinno być lepsze. Wymyślamy fikcje, żeby móc przeżyć tych wiele żywotów, które chcielibyśmy mieć, choć mamy zaledwie ten jeden jedyny.”

Nie zostaje Wam nic innego, jak przeczytać całą mowę, jak również historię o Rigobercie, Lukrecji i Alfonso.

Cytaty z mowy noblowskiej pochodzą ze strony „Gazety”. Ale ja się cieszę, że w ostatnią sobotę kupiłam wydanie papierowe, skuszona kalendarzem na 2011 r. ze zdjęciami fotoreporterów „Gazety”, w którym wydrukowano właśnie wspominaną mowę Llosy.

środa, 8 grudnia 2010

"Kobiety bez mężczyzn" - Shahrnush Parsipur

Iran, połowa XX wieku i kobiety. Prawda, że wystarczy połączyć te trzy elementy, a powstaje intrygujący i fascynujący świat? Obca kultura, zderzenie z innym światem, w którym dominuje patriarchat, a kobiety noszą czador. Czas niezwykły, niespokojny. Kobiety poszukujące swojego miejsca w życiu.

Od pierwszych zdań czułam jak ten dziwny i tajemniczy świat wypełnia moją wyobraźnię. Niezwykle plastyczne obrazy, jakie stworzyła Shahrnush Parsipur, utkwiły w mojej głowie i chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że „Kobiety bez mężczyzn” to następne warte uwagi odkrycie literackie, na jakie trafiłam w tym roku. Świat powieści tej irańskiej pisarki wydał mi się nieco baśniowy, nieco magiczny. Choć wcale nie traktuje o przyjemnych sprawach, bo momentami dotyka wręcz bolesnych kwestii życia irańskich kobiet. Powieść Shahrnush Parsipur dzięki nastrojowej atmosferze i subtelnej aurze tajemniczości odbieram niezwykle ciepło. Jej magia nie stanowi przeszkody, aby odnaleźć powagę i odkryć to, co tak naprawdę stanowi sedno tej powieści. W symbolice znajdziemy sens. Zostaniemy poruszeni, ale i zasmuceni. Bo „Świat bez mężczyzn” ma drugie dno.

Na okładce przeczytałam, że wydana po raz pierwszy w 1989 roku powieść Shahrnush Parsipur stała się powodem aresztowania autorki. Rząd irański wstrzymał dodruk książki, której nakład rozszedł się w niecałe dwa tygodnie. A wydawnictwo, w którym książka ukazała się, zostało zamknięte. Ze względu na represje i szykany pisarka musiała opuścić Iran i od kilkunastu lat mieszka w USA. Te informacje jedynie wzmagają ciekawość wobec książki. I dzięki nim odbiór „Kobiet bez mężczyzn” staje się podwójnie fascynujący. Oto mam w rękach książkę, która do dziś w ojczyźnie Shahrnush Parsipur jest niedostępna w oficjalnym obiegu. Oto mam książkę, która jest świadectwem czasów, świadectwem lęków irańskich kobiet, świadectwem walki o wolność. Prawda, że temat jest wyjątkowo ciekawy? Ja nie potrafię odmówić tej książce jej osobliwego i niepokojącego uroku. Zawsze świat widziany oczyma kobiet żyjących w krajach zdominowanych przez mężczyzn, gdzie tradycje kulturowo-religijne spychają płeć piękną do poziomu służącej i przedmiotu, budzą moją wojowniczą naturę. Utożsamiam się z takimi kobietami i mentalnie posyłam im dobrą energię, bo tylko tyle mogę zrobić.

O czym są „Kobiety bez mężczyzn”? To opowieść o pięciu irańskich kobietach. Mahdocht postanawia zerwać z dotychczasowym życiem nauczycielki i zamienić się w drzewo. Faezeh, cyniczna i wyniosła dwudziestoośmioletnia dziewica, wyrusza wraz z Munes w poszukiwaniu ogrodu. Munes, trzydziestoośmioletnia dziewica, która dwukrotnie była martwa, dotyka wiedzy, prawdy o kobietach i mężczyznach i zostaje obdarzona nadprzyrodzoną umiejętnością czytania w myślach. Pani Farrochlagha, dojrzała i wytworna kobieta pragnąca odnaleźć upragniony spokój po śmierci męża kupuje dom z ogrodem. Zarrinkolah zrywa z dotychczasową pracą w burdelu i rusza w stronę Karadż. Wszystkie pięć kobiet łączy ogród, miejsce upragnionego spokoju, tu kończy się ich ucieczka z „więzienia życia rodzinnego”. Tu ich los dopełnia się.

Opowieść Shahrnush Parsipur jest przepełniona poezją i niespotykaną w naszej kulturze nastrojowością. Podobieństwa do realizmu magicznego uderzają i zastanawiają. Dostrzegany w powieści oniryzm to dodatkowy atut książki. Poruszana problematyka nie pozostawia złudzeń, że pod przykrywką baśniowej aury mamy do czynienia z napiętnowaniem sztywnych konwenansów społecznych, hermetycznej tradycji, od której odstępstwa są wytykane i piętnowane. Kobiecość w wydaniu irańskim to nie traktowany z cynizmem przez zachodni świat mężczyzn feminizm. To karkołomna walka o przywileje, walka o wolność, walka o możliwość decydowania o sobie samej. Nawet, jeśli udaje się stworzyć enklawę bez mężczyzn, to ta walka wciąż trwa. Bo kobiety od pokoleń genetycznie uwarunkowane potrzebują dziesiątek lat, aby wyzwolić się spod jarzma kulturowych więzów. Aby zrzucić czador. Aby nie bać się rozmawiać o swojej seksualności. Aby stworzyć siebie na nowo.

Już kiedyś wspominałam, jak cenne dla przeciętnego czytelnika jest zamieszczanie w książce wstępu lub posłowia. Wydawnictwo Claroscuro zrobiło fantastyczną rzecz dołączając do powieści posłowie autorstwa samej tłumaczki Alicji Farhadi (a tłumaczenie jest z języka perskiego). W posłowiu czytamy o pojęciu szarm, rozumianym jako cnota, skromność, kobiecy honor. Szarm z jednej strony stało się kobiecym więzieniem, ale i przywilejem, o który walczono. Ta wiedza staje się niezbędna, aby wnikliwiej zrozumieć głos Shahrnush Parsipur. W posłowiu tłumaczka nazywa po imieniu te spostrzeżenia, które pojawiają się w trakcie lektury. Własne refleksje zostają skonfrontowane z wiedzą objaśniającą okoliczności powstania powieści Shahrnush Parsipur.

W tym roku na ekrany kin wszedł film innej znanej irańskiej artystki Shirin Neshat inspirowany prozą Shahrnush Parsipur. Liczę na to, że uda mi się go kiedyś obejrzeć.

(Aha. Książkę sama sobie kupiłam na Mikołaja!)


poniedziałek, 6 grudnia 2010

fragment mojego opowiadania

Może nie powinnam z tym wychodzić. Może powinno nadal leżeć wciśnięte w najciemniejszy kąt szafy. Może to tylko moje młodzieńcze wygłupy, próby autokreacji. Nieudolne, nieco naiwne, inspirowane fantastyką naukową. Ech… Zdecydowałam się, aby światło dzienne ujrzał fragment dłuższego opowiadania, które napisałam w 1999 r.
Komentowanie wskazane. Krytyki się nie boję. ;)

Karla

Zamknęli ją w pustym pokoju. Nic, oprócz przewróconego pod ścianą krzesła. Nawet okna nie ma! Wepchnęli ją siłą i tak zostawili.
Usiadła na krześle i zaczęła wnikliwie badać swoją sytuację.
Siedziała w domu i pisała swoją kolejną książkę. Wpadli Oni i bez słowa zmusili ją do oddania rękopisu. Musiała pójść z Nimi. Nie wie jak długo trwała podróż Ich samochodem, bo zasłonili jej oczy czarną przepaską, straciła poczucie czasu. Czuła, że wożą ją w kółko dla zmylenia. Zupełnie nie wie, gdzie się znajduje.
Siedzi na krześle w pustym pokoju. Białe ściany, biały sufit i biała wykładzina na podłodze. Krzesło także jest białe. Patrzy na sufit, kilka świecących neonówek mocno razi ją w oczy. To światło jest niesamowicie mocne! Czuje jak pot spływa po jej zmęczonym ciele. Zdejmuje dżinsową kurtkę i wiesza ją na oparciu krzesła. Nie jest w stanie trzeźwo myśleć. Światło rozproszone po białych ścianach zaczyna rozgrzewać całe pomieszczenie. Czuje, że zaraz zemdleje, duszno jej, rozpina koszulkę i chce ją zdjąć...
...

Widzę jak słodko śpi na podłodze, od kilku godzin jest nieprzytomna. Zostawiliśmy ją w Sali, aby prowadzić obserwacje. Światło sprowadzone z Domu umożliwiło nam bezbolesne uśpienie jej. Pamiętam jak chciała zdjąć koszulkę, nie zdążyła, osunęła się powoli na podłogę i zasnęła.
Nie wiem, czy nie powinniśmy zmniejszyć natężenia światła, zbyt szybko działa na niektórych Wybranych. Nie daje im szansy na żaden odruch obronny. Nie dość, że nie wiedzą, co się z nimi stało, to jeszcze mdleją przestraszeni. Ale my mamy wtedy możliwość na obserwacje!
Minęło dziesięć godzin i nic się nie wydarzyło. Do cholery! W innych przypadkach po siedmiu godzinach zaczyna się już coś dziać. A ona ciągle śpi! Szkoda, że nie mogę wejść
w jej sen. Coś jest nie tak! Na pewno! Muszę tam wejść i to sprawdzić.
...

Jestem cała i zdrowa, to dobrze, tylko dalej nic z tego nie rozumiem, co Oni mi zrobili?
Nie mogę się ruszyć. Co się dzieje!? Nic nie widzę! Co mi jest!? Przecież czuję się dobrze, tak mi lekko...
...

Ona od czterech godzin powinna już się przebudzić. Dlaczego ona jeszcze tego nie zrobiła? Przecież wszystkie parametry są prawidłowe. Jej stan wskazuje na odpowiedni moment przebudzenia. Musimy zmienić natężenie światła, ona jest chyba wyjątkowa, to nowe stadium Wybranych. Ciekawe czy wielu Wybranych doszło do tego etapu, co ona, ilu ich może jeszcze żyć? Jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia, żeby człowiek dalej się rozwijał. Wymknęli się nam spod kontroli!
...

Właśnie zaczęło się przebudzanie. Główny zaobserwował powolne ruchy jej ciała, za chwilę nastąpi zupełne przebudzenie.

Ona chyba zupełnie nie wie, co się z nią dzieje, myśli pewnie, że nie żyje. Powoli opuszcza ludzkie ciało. To najpiękniejszy widok, jaki można gdziekolwiek zobaczyć. Błękitnawa energia odłącza się od ciała. Na razie jest bezkształtna, unosi się i rozlewa w powietrzu.
Czuję, że ta kobieta musi być kimś ważnym. Nie wszyscy mają tak intensywny odcień błękitu, ona wręcz emanuje żywym błękitem.

Główny podziwiał moment odłączenia się jej od ciała. Chciał, aby ta kobieta była jego. Żadna z ziemianek nie zrobiła na nim takiego wrażenia jak ona. Postanowił jej pomóc. Wykraść ją
z laboratorium, co wcale nie jest takie trudne. Zdarzały się wcześniej przypadki, że człowiek nie opuszczał swojego ciała. W żaden sposób nie potrafili go odłączyć. Powie Reszcie,
że i ona jest takim przypadkiem. Zostawi ciało, które i tak jest już bezużyteczne, a ją przeniesie w sobie w bezpieczne miejsce.
...

Boże, pomóż mi, co mi jest, dlaczego nic nie widzę!?

Powoli zaczęła unosić się w górę. Czarna przestrzeń, jaka ją otaczała rozpłynęła się i ujrzała te same ściany, ten sam pokój, w którym ją zamknęli. Unosiła się pod sufitem przerażona widokiem siebie leżącej na podłodze. Nie mogła zrozumieć jak to możliwe, że widzi samą siebie. Postanowiła zejść niżej i spróbować połączyć się z ciałem, ale to jej się nie udało.
Światło sprowadzone przez Nich z Domu powodowało, że ludzie opuszczali ciała bezpowrotnie. Każdego, kogo poddawali eksperymentom umieszczali w specjalnych pokojach, gdzie obserwowali ich zachowanie. Żaden Przebudzony do końca nie wiedział, co się z nim stało. Nie wiedział czy żyje, nie wiedział gdzie jest, ani co się wokół niego dzieje.
Przebudzeni różnie reagowali na zamknięcie w białych pokojach. Jedni stawali się agresywni, usiłowali walczyć, próbowali zrozumieć sytuację. Inni bez żadnego oporu ani ciekawości czekali w spokoju.
Ona o tym nie wiedziała. Przez całe życie nie miała pojęcia, co robią w Laboratorium. Jak całe społeczeństwo myślała, że to jakaś specjalna klinika dla ważniaków.
Przestraszona stanem rzeczy usiadła obok swojego ciała i zaczęła się zastanawiać. Wtem spostrzegła, a raczej poczuła, że jest energią, myślą, bezkształtną świadomością. Usiłowała zobaczyć siebie, swoje ręce, nogi, ale nie widziała nic prócz błękitnego światła. Przypomniała sobie, że kiedyś słyszała o śmierci klinicznej, o wędrówce poza ciałem, ale przecież nie miała żadnego wypadku, nie była w szpitalu, więc co mogło wytrącić ją z ciała. Tego nie mogła zrozumieć.
...

Główny powoli otwierał drzwi do pokoju, w którym się znajdowała. Czuł, że ona go obserwuje. Denerwowało go to, że ona pozostawała nadal bezkształtną energią. Najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że może kontrolować swój wygląd.
Wyciągnął dłoń w jej stronę, uśmiechnął się i zaczął rozmowę.
...

„Ktoś otwiera drzwi, gdzie mam się ukryć?”  Zobaczyła jak do pokoju wchodzi młody człowiek, mniej więcej 30-letni, ubrany w biały fartuch. Wyciągnął do niej dłoń. I to, co ją zaskoczyło, to fakt, że wyciągnął rękę do niej, a nie do jej ciała, wciąż leżącego obok. „Więc on wie, co się ze mną stało! Muszę uważać; jakie on ma zamiary?” Nagle usłyszała słowa:
- Witam panią, proszę się nie bać, nic się pani nie stało, to znaczy pani obecny stan jest pod zupełną kontrolą.
- Co mi jest? – dlaczego czuję, że żyję, a moje ciało leży na podłodze. Co mi zrobiliście? I gdzie ja jestem?
- Proszę się uspokoić, wszystko pani wytłumaczę, ale pierwsze chciałbym prosić panią o przysługę. Tylko proszę o spokój. Naprawdę nic złego się nie stało.
Gdy tak do niej mówił poczuła w sobie straszną złość. Jak on może mówić, że nic jej nie jest. On wie, co się z nią stało i spokojnie do niej mówi. Dlaczego nie zwraca uwagi na ciało, dlaczego? On rozumie jej sytuację! – takie myśli przebiegały w jej świadomości.
- Czym mogę panu służyć – spytała z ironią, bo sytuacja wydawała jej się niedorzeczna.
- Proszę niech pani zechce przybrać kształt ludzki. Pani nie wie o tym, że pani może wrócić do normalnych kształtów. Niech pani pomyśli o tym, że chce być pani z powrotem kobietą. Proszę spróbować. Zdziwiła się jego prośbą, „o co tu chodzi”, spróbowała myśleć o sobie jak o kobiecie.
...

Główny stał i obserwował jak błękitnawa energia przybiera kształt kobiety. Widział jak formują się ręce, nogi, twarz, długie włosy... I mimo, że kształt ten wciąż był błękitną energią, dostrzegł pełny zarys młodej kobiety.
- No widzi pani, jakie to proste.
- No tak, ale, ale jak,... co, dlaczego... Niech mi pan wytłumaczy, co mi jest? – pytała i czuła, że może mu ufać.
- Przebudziliśmy panią.
- Co?
- No tak, po prostu została pani przebudzona, opuściła pani ziemskie ciało. Czy nie czuje się pani wolna?
- Jak to?, opuściłam swoje ciało? Ale ja wcale nie chciałam, mnie w nim było dobrze! Jakim prawem to zrobiliście?
- Została pani wybrana. Niewielu z ludzi może tego doświadczyć. Tylko nieliczni mają tą możliwość.
- Ale co się teraz ze mną stanie? Czy mogę wrócić do ciała?
- Niestety nie jest to możliwe.
- A kim pan jest?
- Jakby to pani wytłumaczyć?! Czy wierzy pani w boga?
- Tak – odparła nieco zdziwiona, ale co to ma do rzeczy?
- No więc jestem jednym z pracowników boga.
- Co? – zdziwiła się. Jest pan aniołem?
- Niezupełnie.
- A kim?
- Widzi pani, my zajmujemy się przebudzeniami ludzi wybranych. A aniołowie odprowadzają wszystkich bez wyjątku, na Drugą Stronę.
- Więc ja umarłam?
- Nie. Pani już nigdy nie umrze. Ci, którzy umierają zostają zabrani na Drugą Stronę. Oni wiedzą, że już nie żyją tu na ziemi, że nie mają powrotu na ziemię, wiedzą, co się z nimi stało. W pewnym sensie to oni żyją, ale w innym wymiarze. Żyją życiem nieziemskim. Natomiast pani została wybrana, naznaczona i obdarowana pewną Mocą, dlatego przebudziliśmy Panią. Pani żyje w każdym wymiarze, choć nie posiada pani tu na ziemi ciała.
...

Gdy tak tego słuchała, powoli zaczęła rozumieć, co się jej przydarzyło. Z trudem, ale uśmiechnęła się do tego mężczyzny i zapytała.
- Co się teraz ze mną stanie?
- Właśnie, dlatego tu jestem – zaczął wyjaśniać Główny. Chcę pani pomóc. Musi pani wiedzieć, że nikomu z nas nigdy nie wolno porozumiewać się z przebudzonymi. Pozostają oni pod zupełną kontrolą naszego laboratorium i stąd nie wychodzą, dopóki nie zostaną wezwani przez Dom.
- Co to jest Dom?
- To siedziba Najwyższego, w pani rozumieniu boga.
- To dlaczego pan mi o tym mówi, skoro jest to zabronione.
- Chcę panią stąd zabrać. Wydaje mi się, że muszę panią ochronić przed obserwacjami, mogą źle na panią oddziaływać.
- Dlaczego? Nic z tego nie rozumiem.
- Po prostu muszę panią stąd zabrać i ukryć przed resztą. Nikt nie wie, że z panią rozmawiam. Reszta jest teraz w Domu, zostali wezwani, a mnie powierzono kontrolę nad laboratorium. Musimy wykorzystać ten moment i wyprowadzić panią z Laboratorium.
- Ale jak? przecież każdy zobaczy, że nie jestem człowiekiem – zawahała się przez moment i poprawiła – że nie mam ciała ludzkiego.
- To nic. Jest na to sposób. Nikt pani nie zauważy, gdy połączy się pani z moim ciałem.
- Co?
- Ja także mam wygląd przebudzonego, a to ciało jest tylko ziemską powłoką, jak my to nazywamy.
- Nie wierzę panu!
- Mogę to udowodnić.
...

Główny oddzielił się od ciała, tak szybko, że nie mogła tego pojąć. Zobaczyła zarys młodego mężczyzny, który tak jak ona emanował niebieskim światłem. Tylko nieco ciemniejszym.
- I co, teraz mi pani wierzy? – spytał, a ona dostrzegła na jego niebieskiej twarzy wyraźny  uśmiech. Była zdumiona jego wyglądem. Tak jakby jakaś świecąca na niebiesko przeźroczysta mgła przybrała kształt ludzki. Wyraźnie widziała, że ten mężczyzna to świetlisty kształt.
- Tak wierzę panu. Co mam zrobić?
W trakcie jej pytania Główny z powrotem połączył się z ciałem. Po prostu w niego wszedł. Poczuła dziwny dreszcz przebiegający ją z góry na dół. „Jak mam się z nim połączyć, kiedy to wygląda nieco dwuznacznie” – uśmiechnęła się i zapytała.
- Ale czy to nie jest dziwne, żebym ja kobieta połączyła się, jak to pan mówi, z pana ciałem? Przecież to trochę dziwne.
Główny uśmiechną się, zrozumiał, o co jej chodzi. Miała opory, bo on był mężczyzną.
- Gwarantuję pani, że nic złego się nie stanie. Istnieje możliwość bezpośredniego kontaktu, ale proszę się nie obawiać, do współbycia nie dojdzie.
- Do współbycia? – zapytała nieco zdziwiona i zażenowana.
- Owszem istnieje możliwość naszego współbycia, ale to może się stać wyłącznie poza ciałem człowieka, który jest naszym nosicielem.
- Rozumiem, czy będę czuła to samo, co pan?
- Nie. Będzie pani czuła moją obecność jakby w sobie, tak jak ja będę czuł pani obecność, ale nasze świadomości pozostaną osobno, nie będę słyszał pani myśli, jeśli pani się bezpośrednio do mnie nie zwróci. Proszę do mnie podejść.
...

Powoli podeszła do młodego mężczyzny i zatrzymała się tuż przed nim. Zawahała się, ale nagle poczuła jak mężczyzna zrobił krok i połączył się z nią. Znalazła się nagle w ciele człowieka, spojrzała w dół zobaczyła nogi, uniosła ręce, dotknęła nimi głowy.
- I co jak się pani czuje? - usłyszała nagle głos, który dobiegał z jej wnętrza. Owszem czuła, że w tym ciele są dwie osoby. Ona i ten mężczyzna.
- Czuję się dziwnie, wiem, że pan jest obok, ale czuję się niezręcznie, bo jestem w ciele mężczyzny.
- Proszę się nie obawiać – zaczął wesoło tłumaczyć – to ja jestem głównym użytkownikiem tego ciała i to ja kontroluję jego życie, ruchy i mowę. Panią odczuwam, jako kogoś, kto stoi tuż obok mnie, słyszę panią w sobie. Pani także mnie słyszy. Możemy się porozumiewać myślami. Gdy ja będę mówić, kierować ludzkim ciałem, pani będzie po prostu moją dodatkową pasażerką. Pani nie może rozmawiać z innymi ludźmi, z resztą Laboratorium. Oni wszyscy będą postrzegali tylko mnie. O pani istnieniu we mnie nie będą wiedzieli, ale musi pani uważać, by nie pokazać się nikomu.
- Jak to?
- Istnieje możliwość wypadnięcia. Dlatego musi pani uważać.
...
c.d. n. (albo i nie)