"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

środa, 30 lipca 2008

Ja się wcale nie chwalę, ja po prostu mam szczęście ;-)

Siedzę sobie spokojnie w pracy, a nastrój dziś tu senny i leniwy. Nie powiem, abym się zapracowywała, nawet narzekam ostatnio na brak zajęć. Ale to niedługo minie. No więc: siedzę sobie spokojnie w pracy. Dzwoni moja komórka. Numer mi nieznany. Odbieram, a tu dowiaduję się, że dzwoni do mnie kurier z firmy kurierskiej. (Firma kurierska Siódemka, którą trzeba pochwalić za solidność i szybkość wykonywanych usług.) Stoi przed drzwiami do mieszkania i nie wie co zrobić z przesyłkami do mnie (liczba mnoga!), ponieważ w domu nie ma nikogo, a przesyłki nie zmieszczą się do euroskrzynki. Więc po krótkiej rozmowie i prośbie, aby nie zostawiał u sąsiadów, bo nie mam zaufania do nich, zgodził się aby podjechać na parking obok mojej pracy (w sumie to nie daleko). Tak też się stało. Podpisałam mu na kolanach odbiór 3 przesyłek. Zdziwiona byłam zupełnie, cóż to może być? Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie było moje zaskoczenie i jak mi się humor od razu poprawił w momencie rozpakowywania przesyłek. Wygrałam aż 3 nagrody w konkursach zorganizowanych przez „Dziennik”, a konkretnie w konkursach z piątkowego dodatku Nowa Kultura. Wystarczyło wysłać emaila z poprawną odpowiedzią. A ponieważ ja lubię brać udział w różnych konkursach, spróbowałam szczęścia i tym razem. I co? I zamiast trafić wczoraj w dużym lotku szóstkę i zastanawiać się, na co wydać 35 milionów zł, wygrałam 3 całkiem fajne nagrody, 2 książki i 1 płytę:

Jorge Luis Borges, Osvaldo Ferrari „W dialogu II”
Jest to drugi tom rozmów pomiędzy J.L. Borgesem a O. Ferrarim. M. in. o Sokratesie, o kulcie książek, o buddyzmie, o Virginii Woolf, o lądowaniu na księżycu, o pisarzach rosyjskich, o mistyku Swedenborgu, o E.A. Poe, o Wergiliuszu, o Szekspirze, o malarstwie i wielu, wielu innych... (miód dla mojej duszy!)



Mircea Eliade „Młodość stulatka”
Fantastycznie wydana przez wydawnictwo W.A.B. książka, w dość nietypowym, małym formacie, wzbogacona o fotosy z filmu. Ostatnio o nowym filmie Francisa Forda Coppoli nakręconym właśnie na podstawie tej książki jest głośno.



Nate James „Kingdom Falls”
Podobno ten artysta został nazwany nadzieją brytyjskiego soulu. Znajdę tu klimaty popu, soulu, funku i połamanej elektroniki, a w kilku numerach nie brakuje nawet klubowego groove'u. Po kilkakrotnym przesłuchaniu płyty w domu stwierdzam, że jest nastrojowa i nawet mi do gustu przypadła (choć ostatnio gustuję w nieco innej muzyce).

Ps. Nagrody cieszą niezmiernie, książki są trafione w 10! Ostatnio mam szczęście do różnych nagród. Może kolejna będzie inna? Może warto znów wydać 2 zł i skreślić 6 liczb w dużym lotku?

poniedziałek, 28 lipca 2008

Księga tysiąca i jednej nocy

„Księga tysiąca i jednej nocy. Wybór”
Wyboru dokonał i wstępem opatrzył Władysław Kubiak.
Tę oto księgę wydaną w 1987 r. przez Państwowy Instytut Wydawniczy w Warszawie przyniosłam ostatnio, a raczej wygrzebałam spośród książek, jakie zostawiłam u rodziców. Czytam na różnych blogach o kulturze wschodu, o książkach z tamtego kręgu kulturowego, więc postanowiłam zacząć od źródeł. Mam, jak na tamte czasy, pięknie wydaną książkę liczącą 575 stron, ilustrowaną (choć jakość obrazków pozostawia dziś wiele do życzenia) i w całkiem dobrym stanie. A zatem do lektur na najbliższą pięciolatkę dokładam opowieści o Szeherezadzie, Sindbadzie Żeglarzu, potężnych dżinach i przysłowiowych skarbach Sezamu. Pan Kubiak we wstępie mi tłumaczy, że są to arabskie przekłady czy raczej adaptacje starszych bajek indyjsko-perskich, a także opowieści czysto egipskie. Przyznam, że te rejony świata są mi zupełnie nieznane.


czwartek, 24 lipca 2008

"Cząstki elementarne" - Michel Houellebecq



Książka ta poświęcona jest człowiekowi – tymi słowami Michel Houellebecq kończy swoje „Cząstki elementarne”. I ja zgadzam się z nim w 100%. Houellebeq napisał książkę, która jedynie z pozoru jest skandalizująca. Głębsza warstwa jego powieści, wcale nie ukryta między wierszami, porusza do głębi, nakazuje się zatrzymać i zastanowić na kondycją człowieka we współczesnym świecie. Mnie tak właśnie poruszyła.

Choć zdaję sobie sprawę, że wiele osób „Cząstki...” mogą zgorszyć. Nie mam tu na myśli zgorszenia dotyczącego erotyki, tylko zgorszenia ludzkiej myśli w sferze duchowej, religijnej. Mnie, osobie o dość liberalnych poglądach, stroniącej od nakazów i doktryn uznawanych przez kościół katolicki za jedyne, właściwe i słuszne, książkę Houellebecqa czytało się z intelektualnymi wypiekami na twarzy. Bo „Cząstki elementarne” dość brutalnie i dosadnie rozprawiają się z ludzkimi niedoskonałościami, z typowo ludzkimi pragnieniami i kruchą ludzką naturą.
Houellebecq na przykładzie dwóch bohaterów swojej książki i analizy ich życia, pokazuje zależność ludzkiej istoty od nauki, biologii, fizyki, materii, nie łącząc tego z wiarą w boga. Dwóch braci przyrodnich: Michel i Bruno, których życiowe perypetie poznajemy od czasów dzieciństwa po dzień dzisiejszy, różniących się charakterami, mających frustracje seksualne, łączy wspólny element. Tym elementem połączone są również inne jednostki ludzkie, jest to najzwyklejszy kod genetyczny. Jakże niedoskonały! Jest to też biologia, która rządzi ludzkim ciałem od narodzin do śmierci.

Michel to biolog molekularny, mężczyzna czterdziestoletni, pomimo tzw. kwiecia wieku, czuje się starcem, w ciele którego rozpoczął się proces rozpadu. Nigdy nie zaznał uczucia miłości. Nie jest pewny nawet uczucia do Annabelle, z którą spędził ważny okres w swoim i jej życiu. Bruno natomiast to człowiek zdeterminowany przez seks, wokół którego kręci się jego życie i stanowi priorytet w jego bezbarwnej egzystencji. Ma za sobą nieudane małżeństwo, syna, z którym stracił kompletnie kontakt, w wieku czterdziestu lat spotyka na swojej drodze życiowej Christiane, z którą zaczyna mu być dobrze. Czas według Houellebecqa jest dla człowieka okrutną maszynerią. Liczy się młodość, pod każdym względem. Zresztą seks, typowo ludzka przyjemność, która wiąże się z najzwyklejszym popędem płciowym, w iście smakowitych, ale i wręcz wyuzdanych wizjach Houellebecqa, nabiera dość pospolitego, brudnego i pozbawionego uczuć i metafizyki wymiaru. Poszukiwanie przyjemności seksualnej przez braci staje się integralnym tematem „Cząstek...”. Ale myliłby się ten, kto w tej książce nie dostrzeże innego spojrzenia na ten popęd. Houellebecq umyślnie i z przekorą karmi czasem perwersyjnymi historyjkami, epatuje nagością, używa medycznej, a więc mało romantycznej terminologii w tym temacie. Ale poprzez to właśnie doprowadza nas do puenty swojej książki. A puenta jest dość miażdżąca. Bo Houellebecq mówi o tym, o czym wiemy. O tym, że ludzkość dąży do samounicestwienia! Od wieków trwa proces niszczenia, każda kolejna mutacja metafizyczna ma swój określony czas i cel. Człowiek według Houellebeqa jest istotą niezdolną do szczęścia, zdeterminowaną przez procesy biologiczne: narodziny, życie – tu popęd płciowy, śmierć. Wiedząc o tym, bohater Houellebecqa – Michel Dzierżyński dąży do stworzenia istoty ludzkiej nieśmiertelnej i bezpłciowej.

Po przeczytaniu „Cząstek elementarnych” zrobiło mi się trochę smutno. Pożałowałam bohaterów Houellebecqa, jakby byli oni autentycznymi ludźmi. I choć chciałabym się nie zgodzić z autorem, nie potrafię się przeciwstawić jego teoriom. Dostrzegam w nich prawdę. I choć to jest brutalna prawda, nie będę z nią walczyć. Los współczesnego człowieka, także i mój, jest losem jednostki skazanej na przegraną. Życie jest ograniczone, możliwości jest niewiele. Nauka, przed którą współczesny człowiek chciałby uciec, ponieważ poddaje ona w wątpliwości wiarę w boga, nieubłaganie rozwija się i biegnie do przodu. Kwestia klonowania człowieka to tylko sprawa czasu. Zastanawiam się czy Houellebecq zostawia furtkę na duchowość? Wydaje mi się, że nie. Bo według niego mechanizmami kierującymi naszą przynależnością do świata jest biologia, natura, a w ciele człowieka, w każdej najmniejszej jego cząstce ducha nie ma.

Houellebecq w „Cząstkach elementarnych” oprócz historii życia Michela i Bruna, opowiedzianej całkiem ciekawie, nawiązuje do różnych teorii socjologicznych, filozoficznych, porusza się jak ryba w wodzie w terminologii mechaniki kwantowej, ontologii materialnej, systemu metafizycznego, czy jeszcze innych tego typu, zupełnie dla mnie nie zrozumiałych pojęć. (Bo jak humanistka zrozumie nauki ścisłe i abstrakcyjne myślenie?!).

Myślę, że w dobrym momencie mojego życia przeczytałam „Cząstki elementarne”. Są we mnie wątpliwości co do powszechnych mechanizmów i prawd życiowych. Określam się w dalszym ciągu wobec absurdów tego świata. Coraz bardziej skłaniam się w stronę nauki, a odchodzę od skostniałej i niewystarczającej mi już religii. Ale pomimo tego nie godzę się na myśl, że pierwiastka duchowego w świecie nie ma. Podoba mi się zagadnienie „brody Platona” (to przekonanie, że jeśli używam nazwy pewnego obiektu, to zakładam jego istnienie).
Zatem z całym szacunkiem dla pana Michela Houellebecqa i jego wiary, że kolejna „mutacja nie będzie mentalna, lecz genetyczna”, chcę wierzyć, że w świecie nauki jest furtka dla ducha.

Michela Houellebecqa nazwę cynikiem, ale nie nazwę wichrzycielem ani skandalistą, pewnie nie jest też pisarzem politycznie poprawnym i nieźle mu się oberwało. Jest konsekwentny w swoim światopoglądzie i mówi o tym, o czym wielu chciałoby nie myśleć, zapomnieć i innym zakazać. To mi się podoba. A, że przy okazji szokuje, wywołuje skandal? no cóż, taka rola pisarza.
Po raz pierwszy zetknęłam się ze współczesnym pisarzem francuskim. Jest to dla mnie miła niespodzianka. Ja, która do tej pory Francuzów uważałam za rozpustnych i rozpasanych (co też Houellebeq potwierdza), przypominam sobie o istnieniu francuskich filozofów czy egzystencjalistów. I zaczynam czytać, co mają do powiedzenia. Choć może nie powinnam? Często łapię się na przekonaniu, że zazdroszczę ludziom, którzy nie mają problemów egzystencjalnych, jakże im prościej żyć. Bo wiedza, świadomość duchowej niemocy, pustki, absurdów i obłudy mechanizmów rządzących światem, a także świadomość kruchości i marności (sic!) życia zaczyna mi ciążyć.
A przecież Houellebecq nie jest pierwszym, który rozkłada ręce nad losem człowieka...

VANITAS VANITATUM ET OMNIA VANITAS

środa, 23 lipca 2008

wygrana

Tak się złożyło, że od jakiegoś czasu odwiedzam serwis Zbrodnia w Bibliotece. Podczytuję co tam piszą. I choć moje spotkania z kryminałami nie są za częste, lubię kryminały, wcale nimi nie gardzę. Wzięłam ostatnio udział w konkursie i udało mi się wygrać jedną małą książeczkę. Dziś trafiła do moich rąk. Z przyjemnością przeczytam, bo książeczka jest niewielka, a coś mnie ostatnio ciągnie do kryminałów. Powinnam napisać o wędrówce przesyłki, którą In Post dostarczał bardzo, ale to bardzo długo, jednak odpuszczę to sobie. Napiszę jedynie, że należy uważać na tą firmę, bo jak się okazuje wcale nie jest rewelacyjna. Reklamują się na swojej stronie, że przesyłki dostarczają w ciągu dwóch dni roboczych. Więc albo ja liczyć nie potrafię, albo dni mi się dziwnie rozmnażają, ale jakbym nie kombinowała wychodzi mi osiem dni. Zatem In Postu nie polecam, oj nie! A książka trafia na półkę i czeka na swoją kolej.


Kończę właśnie lekturę "Cząstek elementarnych” Michela Houellebecqa. Nie ukrywam, że to książka wielce intrygująca. Ale napiszę więcej, jak przeczytam całą.

czwartek, 17 lipca 2008

"Kafka nad morzem" - Haruki Murakami


Długo myślałam, jak opisać swoje wrażenia po przeczytaniu „Kafki nad morzem” Haruki Murakamiego. Każdy wstęp i większość słów wydają mi się niedoskonałe, nie odzwierciedlają tego, co się czuje zarówno w trakcie czytania, jak i mówienia na temat chyba każdej powieści tego autora. Bo chyba się nie zagalopuję jak powiem, że każda jego książka jest nieziemsko intrygująca.
Haruki Murakami to magiczny pisarz. Mnie znów totalnie zaczarował. Wciągnął mnie w świat „Kafki...” i z wielką przyjemnością podążałam za jego wyobraźnią. Jego opowieści to historie z pogranicza realizmu i świata duchowego. Chyba właśnie to połączenie sprawia, że śledząc losy jego bohaterów czuję się, jakbym była w magicznym miejscu. Czytając „Kafkę nad morzem” znów powędrowałam w rejony świata nadprzyrodzonego. Czas, miejsce i ziemski wymiar są niedoskonałe, zupełnie obok jest świat, w którym nie potrzebne są ludzkie wspomnienia, przyzwyczajenia i schematy życia. Ten świat, magiczne miejsce, do którego dąży dusza, Murakami wskazuje i próbuje go określić. Mi często brakuje słów, język wydaje się zbyt ubogi, mam problem z nazwaniem. Ale nie mam problemu z odczuwaniem. Czuję ten świat, który Murakami opisuje w swoich powieściach.

„Obok świata, w którym żyjemy, jest inny świat. Do pewnego miejsca możesz do niego wejść. I możesz z niego bezpiecznie wrócić. Jeżeli będziesz uważny. Ale jak miniesz pewien punkt, już stamtąd nie wyjdziesz. Nie znajdziesz drogi powrotnej. To labirynt.”
„Kafka nad morzem” wydała mi się fascynująca. Zarówno główny bohater, piętnastoletni Kafka Tamura, wokół którego toczy się cała opowieść, jak i pozostali bohaterowie „Kafki...” są postaciami tajemniczymi. Tajemnica, a nawet w przypadku Kafki pewna klątwa, ma olbrzymie znaczenie dla życia i kolejnych etapów tej ziemskiej wędrówki. Klątwa, która wisi nad Kafką, to nic innego jak uwspółcześniona wersja historii o Edypie. Murakami lubi sięgać do mitologii greckiej. Czyni to bardzo zręcznie, dodając do mitologicznej historii specyficzny japoński klimat. Wokół Kafki dzieją się dziwne rzeczy. Sam próbuje poukładać elementy łamigłówki, jaką sprezentował mu los. Wchodzi do labiryntu własnej duszy. Miejscem mu przypisanym przez los jest Biblioteka im. Komury, do której trafia po ucieczce z domu. W bibliotece poznaje i chyba można powiedzieć, że zaprzyjaźnia się z panem Oshimą. Tam odkrywa po raz pierwszy w życiu stan zakochania. A to jest bardzo dziwny stan zakochania. Bo osobą, w której się zakochuje jest duch-wspomnienie-odbicie kobiety, dyrektorki biblioteki, pani Saeki. Ale nie obecnej pięćdziesięcioparoletniej pani Saeki, tylko pani Saeki sprzed trzydziestu lat. Kafka Tamura pokochał piętnastoletnią panią Seaki. Chyba powinnam w tym momencie przerwać wyjaśnienia, bo wydają się zagmatwane i nie zrozumiałe. Ale każdy, kto czytał „Kafkę...” doskonale wie, o czym mówię. A dziwnych, zagmatwanych historii jest tu sporo. Bo przecież Kafka snuje hipotezę, że pani Saeki jest jego matką. Kompleks Edypa „dzieje się” naprawdę, choć w świecie Murakamiego prawda jest pojęciem względnym, nic nie jest takie, jak mogłoby się wydawać. Pan Oshima ma swoją tajemnicę. Pani Saeki ma swoją tajemnicę. Bohater, którego losy toczą się równolegle i mają bezpośrednio związek z losami Kafki, niejaki pan Nakata, uroczy, nieszkodliwy staruszek, również ma swoją tajemnicę. Potrafi rozmawiać z kotami, zabija Johnnie Walkera, szuka „kamienia otwierającego wejście”. Wplątuje w swoją wędrówkę pana Hoshino, który zostanie po śmierci pana Nakaty zmuszony do kontynuowania jego zadania, ale nie z przymusu, lecz własnej woli. Kamień otwierający wejście to element łączący życie Kafki Tamury, pani Saeki, pana Nakaty i pana Hoshino. Czym jest ten kamień? Z wyglądu zwykłym kamieniem, ale gdy się uwierzy w istnienie równoległego świata, o którym mówi autor powieści, kamień staje się śluzą, tamą pomiędzy jawą i snem, życiem i śmiercią. A życie i śmierć u Murakamiego to też pojęcia względne. Również ciało człowieka to zbędna powłoka, która często jest balastem. Kafka Tamura dostaje od losu możliwość wyboru, czy chce zostać po stronie życia, czy po stronie śmierci. Ale ten drugi świat według Murakamiego nie jest wcale taki okropny. Jest lepszy, pozbawiony konwenansów, schematów, jest rzeczywistością, gdzie umysł doznaje wyczekiwanego za życia spokoju, ukojenia. Bynajmniej ja tak odczuwam pisarstwo Murakamiego. W świecie stworzonym przez H. Murakamiego istnieje także zło. Mógłby ktoś pomyśleć, że zła tam nie ma. Jest! jest tak samo obecne, jak to, z którym mamy do czynienia na co dzień. I tu Murakami zaskakuje połączeniem tej odwiecznej walki dobra ze złem. Zresztą zauważyłam, jak ważne dla Murakamiego są różne symbole i motywy, począwszy od mitologicznych historii, greckich dramatów, poprzez europejskich filozofów i wielkich kompozytorów, a skończywszy na ikonach popkultury. Acha, nawet miłośnicy kryminałów znajdą tu coś dla siebie. A na marginesie dodam, że Haruki Murakami zupełnie nieświadomie utwierdził mnie w moim irracjonalnym lęku przed lasem w nocy (a mam ten lęk od chwili obejrzenia „Blair Witch Project”).

„Kafka nad morzem” to – powiem nieskromnie i może zbyt górnolotnie – dla mnie przewodnik po życiu. W ostatnich słowach powieści główny bohater, Kafka Tamura, rozmawiając ze swoim alter ego, chłopcem zwanym Kawką, stwierdza, że jeszcze nie rozumie, na czym polega sens życia. Chłopiec zwany Kawką mówi, żeby się przespał, a kiedy się obudzi, stanie się częścią nowego świata. Tak się dzieje z Kafką Tamurą. Tak się dzieje i ze mną. Po odczytaniu ostatniego zdania „Kafki nad morzem” mam wrażenie, że otworzył się przede mną inny świat. To wrażenie jest bardzo silne, niedające się opisać, szalenie intensywne i dudniące w moim sercu...

Pójdę teraz spać, czy jak się obudzę świat będzie nowy? inny? Chciałabym w to wierzyć...

"Człowiek nie wybiera losu – to los wybiera człowieka”

poniedziałek, 14 lipca 2008

***

Oto moje własne
krótkotrwałe zniekształcenie rzeczywistości
utracone między oddechem a westchnieniem,
między narodzinami a śmiercią,
wypełnione liczeniem dni,
w których byłam sobą.

Oto moje własne tak zwane życie,
pełne potknięć o przypadki losu
i o własne krzyże doświadczeń.

Oto moja twarz,
upadłego anioła,
pełna goryczy
i ciągłego szukania.

Oto moje dłonie
pełne grzesznych myśli,
kiedy dotyk zamienia się w pożar.

Oto mój duch,
wędrujący skrótami myśli,
żeby tylko zapomnieć
sens tej wędrówki.


piątek, 11 lipca 2008

cytaty

Oto słowa, które są ważne. Jak wielu z nas przeżywa podobny stan euforii, który towarzyszy podczas obcowania z książkami. Skąd pochodzą te cytaty? Sądzę, że niektórym wydadzą się znajome. Niektórzy już wiedzą, jakiej książce poświęcam teraz swój czas i już od samego początku wiem, że ten czas na pewno nie będzie stracony. Po lekturze V. Woolf nadszedł czas na prawdziwy literacki deser.
.............................................................................................................................................................
"Siadam na kanapie, rozglądam się i uświadamiam sobie, że od dawna szukałem tego miejsca. Szukałem na świecie takiego właśnie cichego zakątka. Lecz do tej pory było to jedynie tajemnicze wyimaginowane miejsce. Nie mogę jeszcze uwierzyć, że ono naprawdę istnieje. Zamykam oczy, biorę oddech i wchłaniam je w siebie jak delikatną chmurkę. Wspaniałe uczucie. Powoli głaszczę kremowy pokrowiec kanapy. Wstaję, podchodzę do pianina, podnoszę pokrywę i delikatnie kładę palce na lekko pożółkłych klawiszach. Zamykam pokrywę i chodzę po starym dywanie z wzorem winnych gron. Poruszam staromodną klamką okna. Zapalam i gaszę lampę stojącą. Oglądam kolejno obrazy na ścianach. A potem znów siadam na kanapie i zaczynam czytać. Skupiam się na książce.”
..............................................................................................................................
„Wchodzę samotnie w świat pomiędzy kartkami książki. To moje ulubione uczucie.”

c.d. wspomnień z dzieciństwa

W ramach uwieczniania mojego dzieciństwa postanowiłam, będąc w mieszkaniu rodziców, odnaleźć moją ukochaną zabawkę. Pamiętam, że prosiłam mamę, aby jej nie wyrzucała. Poszukałam i znalazłam. Oto ona, ni to pluszak, napewno nie miś, zdecydowanie płci żeńskiej. Podobno jak już stawiałam małe kroczki po pokoju, to trzymałam ją za rękę i ciągnęłam za sobą. Jest przybrudzona, ale strach ją prać, aby się "nie zepsuła". Jest do dziś urocza i ma takie czułe spojrzenie. Ma prawie tyle lat co ja. Postanowiłam nigdy jej nie wyrzucić.




sobota, 5 lipca 2008

ORLANDO Trailer

Książka mnie nie zachwyciła, ale film musi być przepiękny. Uwielbiam filmy kostiumowe,a epoki, przez które Virginia Woolf przeprowadziła Orlando, są barwne i jak najbardziej ich wyjątkowość można przekazać właśnie w dziele filmowym.

"Orlando"

Sporo czasu zajęła mi lektura „Orlando” Virginii Woolf, ale mam tą powieść już za sobą. Nie napiszę, że mam tą przyjemność za sobą, bo muszę być szczera, żadna to przyjemność nie była. Parafrazując słowa samej Woolf: mój szacunek dla druku stanął przed ciężką próbą. Pewnie jeszcze kilka lat temu, po 20 lub 30 stronach strzeliłabym tą książką na najwyższą półkę i nigdy więcej do niej bym nie zaglądnęła. Jednak teraz stało się inaczej. Postanowiłam ambitnie przeczytać „Orlando” do końca, co krok kalecząc swoją wytrzymałość i wystawiając się na dość częste bóle głowy. Każdy, kto próbował czytać „Orlando”, wie o czym mówię. To cholernie ciężki kawał literatury do strawienia. I choć historia, jaką opowiada nam Virginia Woolf jest naprawdę ciekawym tematem, to jednak według mnie, w warsztacie Woolf, stała się produktem zbyt wydumanym. Bo historia Orlando, który/która na początku powieści jest chłopcem, a w połowie przeistacza się w kobietę, jest znośna. Bo zabawa czasem, który Woolf rozciąga na kilka stuleci, też jest do przyjęcia. Ale tym, co mnie non-stop denerwowało, to ciągłe przerywniki Woolf, która nazywa się biografem, spisującym dzieje Orlando. Nie dość, że opowieść o losach Orlando nie jest ciągła, składa się z obrazków, bo przeskakujemy od jednego wydarzenia do innego, bez zachowania płynności, to na dodatek Virginia Woolf – biografka, swą elokwencją i manierą pisarską, co rusz raczy nas opisami natury. (A ja należę do tych czytelników, którzy nie lubią od czasów szkolnych opisów przyrody w powieściach). Ale opisy przyrody – natury to jedno. Opowieść o życiu Orlando jest przeplatana refleksjami dotyczącymi natury płci, czy raczej dwoistości natury ludzkiej, w której pierwiastek męski i pierwiastek żeński są nieodłącznymi elementami natury każdego człowieka. Ta kwestia mnie ciekawi, ponieważ uważam, że natura ludzka, płciowość człowieka, jest wielką tajemnicą. Czytając „Orlando” zadałam sobie pytanie, po co Woolf opisując dzieje Orlando wplatała w wiersze swojej powieści te dygresje, te refleksje? Tłumaczy to chyba osobowość pisarki - feministki, depresyjna natura, załamania nerwowe, pobyt w zakładzie psychiatrycznym, w opinii badaczy literatury również wykorzystywanie seksualnie przez swoich przyrodnich braci, a także orientacja seksualna Virginii, skierowana bynajmniej nie do mężczyzn, na dodatek samobójcza śmierć. Wydaje się, że biografia samej Virginii Woolf musi być niesamowita. Wystarczy obejrzeć film „Godziny”, w którym Nicol Kidman zagrała postać Virginii Woolf.
Wracając do „Orlando” powiem, że Woolf wystarczająco mnie wymęczyła, aby w następnej pięciolatce nie sięgnąć po żadną z jej powieści. Niech inni twierdzą, że jest ona jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku. Niech inni twierdzą, że "Orlando" jest zaliczane do klasyki literatury XX wieku. Ja twierdzę, że są po tysiąckroć lepsze powieści klasyczne, które sprawiają po tysiąckroć większą przyjemność czytania.

środa, 2 lipca 2008

aktualnie do czytania mam

Ponieważ Inne Panie Blogowiczki (tu ukłon do wszystkich) pokazują, co czytają, pokażę i ja. Ponieważ mam spore zaległości w czytaniu, zebrałam te oto książki:

Aktualnie czytam "Orlando" Virginii Woolf (tu puszczam oko do Chihiro). Przyznam, że wolno mi idzie, ale ta lektura w czytaniu łatwa nie jest. Podczytuję też opowiadania Woodego Allena. Powolutku. Ostatnio chodzę bardzo późno spać i na czytanie mam niewiele czasu.

Na "Kafkę nad morzem" H. Murakami już się cieszę. Orhana Pamuka chcę skosztować - to kolejny z Noblistów (2006 r.), którego chcę poznać. "Cząstki elementarne" Michela Houellebecqa już mnie kuszą. Czekają jeszcze "Cienie w raju" E. M. Remarque - bo "Łuk Triumfalny" mnie zauroczył, chciałam strasznie skosztować calvadosu, który w tej książce non-stop pił doktor Ravic. A na dole dodatek z GW: "Kot, który czytał wspak".