Książka ta poświęcona jest człowiekowi – tymi słowami Michel Houellebecq kończy swoje „Cząstki elementarne”. I ja zgadzam się z nim w 100%. Houellebeq napisał książkę, która jedynie z pozoru jest skandalizująca. Głębsza warstwa jego powieści, wcale nie ukryta między wierszami, porusza do głębi, nakazuje się zatrzymać i zastanowić na kondycją człowieka we współczesnym świecie. Mnie tak właśnie poruszyła.
Choć zdaję sobie sprawę, że wiele osób „Cząstki...” mogą zgorszyć. Nie mam tu na myśli zgorszenia dotyczącego erotyki, tylko zgorszenia ludzkiej myśli w sferze duchowej, religijnej. Mnie, osobie o dość liberalnych poglądach, stroniącej od nakazów i doktryn uznawanych przez kościół katolicki za jedyne, właściwe i słuszne, książkę Houellebecqa czytało się z intelektualnymi wypiekami na twarzy. Bo „Cząstki elementarne” dość brutalnie i dosadnie rozprawiają się z ludzkimi niedoskonałościami, z typowo ludzkimi pragnieniami i kruchą ludzką naturą.
Houellebecq na przykładzie dwóch bohaterów swojej książki i analizy ich życia, pokazuje zależność ludzkiej istoty od nauki, biologii, fizyki, materii, nie łącząc tego z wiarą w boga. Dwóch braci przyrodnich: Michel i Bruno, których życiowe perypetie poznajemy od czasów dzieciństwa po dzień dzisiejszy, różniących się charakterami, mających frustracje seksualne, łączy wspólny element. Tym elementem połączone są również inne jednostki ludzkie, jest to najzwyklejszy kod genetyczny. Jakże niedoskonały! Jest to też biologia, która rządzi ludzkim ciałem od narodzin do śmierci.
Michel to biolog molekularny, mężczyzna czterdziestoletni, pomimo tzw. kwiecia wieku, czuje się starcem, w ciele którego rozpoczął się proces rozpadu. Nigdy nie zaznał uczucia miłości. Nie jest pewny nawet uczucia do Annabelle, z którą spędził ważny okres w swoim i jej życiu. Bruno natomiast to człowiek zdeterminowany przez seks, wokół którego kręci się jego życie i stanowi priorytet w jego bezbarwnej egzystencji. Ma za sobą nieudane małżeństwo, syna, z którym stracił kompletnie kontakt, w wieku czterdziestu lat spotyka na swojej drodze życiowej Christiane, z którą zaczyna mu być dobrze. Czas według Houellebecqa jest dla człowieka okrutną maszynerią. Liczy się młodość, pod każdym względem. Zresztą seks, typowo ludzka przyjemność, która wiąże się z najzwyklejszym popędem płciowym, w iście smakowitych, ale i wręcz wyuzdanych wizjach Houellebecqa, nabiera dość pospolitego, brudnego i pozbawionego uczuć i metafizyki wymiaru. Poszukiwanie przyjemności seksualnej przez braci staje się integralnym tematem „Cząstek...”. Ale myliłby się ten, kto w tej książce nie dostrzeże innego spojrzenia na ten popęd. Houellebecq umyślnie i z przekorą karmi czasem perwersyjnymi historyjkami, epatuje nagością, używa medycznej, a więc mało romantycznej terminologii w tym temacie. Ale poprzez to właśnie doprowadza nas do puenty swojej książki. A puenta jest dość miażdżąca. Bo Houellebecq mówi o tym, o czym wiemy. O tym, że ludzkość dąży do samounicestwienia! Od wieków trwa proces niszczenia, każda kolejna mutacja metafizyczna ma swój określony czas i cel. Człowiek według Houellebeqa jest istotą niezdolną do szczęścia, zdeterminowaną przez procesy biologiczne: narodziny, życie – tu popęd płciowy, śmierć. Wiedząc o tym, bohater Houellebecqa – Michel Dzierżyński dąży do stworzenia istoty ludzkiej nieśmiertelnej i bezpłciowej.
Po przeczytaniu „Cząstek elementarnych” zrobiło mi się trochę smutno. Pożałowałam bohaterów Houellebecqa, jakby byli oni autentycznymi ludźmi. I choć chciałabym się nie zgodzić z autorem, nie potrafię się przeciwstawić jego teoriom. Dostrzegam w nich prawdę. I choć to jest brutalna prawda, nie będę z nią walczyć. Los współczesnego człowieka, także i mój, jest losem jednostki skazanej na przegraną. Życie jest ograniczone, możliwości jest niewiele. Nauka, przed którą współczesny człowiek chciałby uciec, ponieważ poddaje ona w wątpliwości wiarę w boga, nieubłaganie rozwija się i biegnie do przodu. Kwestia klonowania człowieka to tylko sprawa czasu. Zastanawiam się czy Houellebecq zostawia furtkę na duchowość? Wydaje mi się, że nie. Bo według niego mechanizmami kierującymi naszą przynależnością do świata jest biologia, natura, a w ciele człowieka, w każdej najmniejszej jego cząstce ducha nie ma.
Houellebecq w „Cząstkach elementarnych” oprócz historii życia Michela i Bruna, opowiedzianej całkiem ciekawie, nawiązuje do różnych teorii socjologicznych, filozoficznych, porusza się jak ryba w wodzie w terminologii mechaniki kwantowej, ontologii materialnej, systemu metafizycznego, czy jeszcze innych tego typu, zupełnie dla mnie nie zrozumiałych pojęć. (Bo jak humanistka zrozumie nauki ścisłe i abstrakcyjne myślenie?!).
Myślę, że w dobrym momencie mojego życia przeczytałam „Cząstki elementarne”. Są we mnie wątpliwości co do powszechnych mechanizmów i prawd życiowych. Określam się w dalszym ciągu wobec absurdów tego świata. Coraz bardziej skłaniam się w stronę nauki, a odchodzę od skostniałej i niewystarczającej mi już religii. Ale pomimo tego nie godzę się na myśl, że pierwiastka duchowego w świecie nie ma. Podoba mi się zagadnienie „brody Platona” (to przekonanie, że jeśli używam nazwy pewnego obiektu, to zakładam jego istnienie).
Zatem z całym szacunkiem dla pana Michela Houellebecqa i jego wiary, że kolejna „mutacja nie będzie mentalna, lecz genetyczna”, chcę wierzyć, że w świecie nauki jest furtka dla ducha.
Michela Houellebecqa nazwę cynikiem, ale nie nazwę wichrzycielem ani skandalistą, pewnie nie jest też pisarzem politycznie poprawnym i nieźle mu się oberwało. Jest konsekwentny w swoim światopoglądzie i mówi o tym, o czym wielu chciałoby nie myśleć, zapomnieć i innym zakazać. To mi się podoba. A, że przy okazji szokuje, wywołuje skandal? no cóż, taka rola pisarza.
Po raz pierwszy zetknęłam się ze współczesnym pisarzem francuskim. Jest to dla mnie miła niespodzianka. Ja, która do tej pory Francuzów uważałam za rozpustnych i rozpasanych (co też Houellebeq potwierdza), przypominam sobie o istnieniu francuskich filozofów czy egzystencjalistów. I zaczynam czytać, co mają do powiedzenia. Choć może nie powinnam? Często łapię się na przekonaniu, że zazdroszczę ludziom, którzy nie mają problemów egzystencjalnych, jakże im prościej żyć. Bo wiedza, świadomość duchowej niemocy, pustki, absurdów i obłudy mechanizmów rządzących światem, a także świadomość kruchości i marności (sic!) życia zaczyna mi ciążyć.
A przecież Houellebecq nie jest pierwszym, który rozkłada ręce nad losem człowieka...
VANITAS VANITATUM ET OMNIA VANITAS
Zatem z całym szacunkiem dla pana Michela Houellebecqa i jego wiary, że kolejna „mutacja nie będzie mentalna, lecz genetyczna”, chcę wierzyć, że w świecie nauki jest furtka dla ducha.
Michela Houellebecqa nazwę cynikiem, ale nie nazwę wichrzycielem ani skandalistą, pewnie nie jest też pisarzem politycznie poprawnym i nieźle mu się oberwało. Jest konsekwentny w swoim światopoglądzie i mówi o tym, o czym wielu chciałoby nie myśleć, zapomnieć i innym zakazać. To mi się podoba. A, że przy okazji szokuje, wywołuje skandal? no cóż, taka rola pisarza.
Po raz pierwszy zetknęłam się ze współczesnym pisarzem francuskim. Jest to dla mnie miła niespodzianka. Ja, która do tej pory Francuzów uważałam za rozpustnych i rozpasanych (co też Houellebeq potwierdza), przypominam sobie o istnieniu francuskich filozofów czy egzystencjalistów. I zaczynam czytać, co mają do powiedzenia. Choć może nie powinnam? Często łapię się na przekonaniu, że zazdroszczę ludziom, którzy nie mają problemów egzystencjalnych, jakże im prościej żyć. Bo wiedza, świadomość duchowej niemocy, pustki, absurdów i obłudy mechanizmów rządzących światem, a także świadomość kruchości i marności (sic!) życia zaczyna mi ciążyć.
A przecież Houellebecq nie jest pierwszym, który rozkłada ręce nad losem człowieka...
VANITAS VANITATUM ET OMNIA VANITAS
Ciekawa recenzja, ale ta książka chyba strasznie pesymistyczna...Takie ujęcie, że człowiek to tylko biologia bez żadnej cząstki duchowej bardzo mnie przygnębiają. A to zaznaczam, że kryzys religijny mam już dawno dawno za sobą i wiem, że do religii nigdy nie wrócę.
OdpowiedzUsuńTym niemniej może kiedyś przeczytam, pewnie daje dużo do myślenia...
Nie czytalam, ale ogladalam naprawde dobry film! Polecam!
OdpowiedzUsuńFaktycznie nie jest to wesola historia. Pogubieni mezczyzni, zwichrowane dziecinstwo i mlodosc (niby matka szuka duchowosci, ale to takie slepe poszukiwanie bez celu). Dla mnie duchowosc jest niezwykle waznym elementem mojego rozwoju, duchowosc nie powiazana z zadna religia. Zal mi bylo bohaterow, ze tak miotaja sie na lewo i prawo, nie wiedzac ani czego chca, ani nawet czego nie chca...
Ale ani szokujaca ani kontrowersyjna ta opowiesc mi sie nie wydaje. Film jest niemiecki i mam nadzieje, ze niemieckie spoleczenstwo odnajduje wiecej bliskosci z Brunonem i Michelem niz spoleczenstwo francuskie.
Teraz mam ochotę na film. Choć wydaje mi się, że w filmie nie da się ukazać warstwy przemyśleń, którymi Houellebecq naznaczył fabułę. Słowo pisane działa na moją wyobraźnię i odbiór. A przypuszczam, że w filmie zaakcentowana została biologiczność człowieka (czytaj: seksualne przygody braci).
OdpowiedzUsuńMatylda cieszę się, że dołączyłaś do armii proHouellebecq.
OdpowiedzUsuńGdy czytałam "Cząstki..." i (IMHO lepszą) "Platformę" poczułam się, jakby ktoś mną potrząsnął i kazał zastanowić się dokąd zmierza ta wspaniała cywilizacja. zresztą u niego to nie jest takie czcze świntuszenie dla efektu, bo pod tym brudkiem kryje się przesłanie, które równo wali po głowie (oczywiście jeśli komuś się będzie chciało czytać, bo nie jest to przyjemna proza). Strasznie lubię taką bezkompromisowość u pisarzy. "Pianistka" rzuciła mnie na kolana i jest dla mnie w tej chwili podobny odkryciem jak Houellebecq i Pielewin dwa lata temu.
Acha. Jeszcze o filmie - przy bogactwie książki wypada, jak taka czcza gadanina o świntuszeniu i do tego ma zmienione zakończenie. chyba pewnych książek nie warto ekranizować.
OdpowiedzUsuńZosiu! tak też podejrzewałam, że film nie oddaje prawdziwej treści książki. A Houellebecqa polubiłam. W ogóle lubię facetów "z jajami", nie bojących się trudnych i drażliwych tematów. Nie lubię facetów miałkich i zniewieściałych. ;-)
OdpowiedzUsuń