Mam wrażenie, że o takiej osobie opowiada Hanna Krall w książce „Król kier znów na wylocie”. Ta mistrzyni reportażu wie o tym, że aby opowiedzieć o czyimś życiu, należy wybrać odpowiednią metodę działania – opowiadania. Nie trudno się domyślić, jakim tematem Hanna Krall jest zainteresowana. Nie trudno się domyślić, jaką metodę wybierze. Zawsze jest to reportaż, choć może przybierać różne formy.
Opowiadając o życiu Izoldy Regensberg, warszawskiej Żydówki, której udało się przeżyć wojnę, posługuje się stylem oszczędnym, pozbawionym literackich uniesień. Język jest prawie językiem potocznym. Zdania są krótkie. Rozdziały przypominają kadry lub sceny w jakimś współczesnym dramacie. Czyta się szybko. Treść dość prosta, historia jakich wiele. Ale między tym wszystkim jest to coś. Ten sposób, ta krallowa metoda, która czyni z „Króla kier...” książkę szczególną. Opowiedzieć historię Izoldy Regensberg nie jest wielką sztuką, ale zrobić to w sposób, w jaki zrobiła to pisarka, zasługuje na uwagę. Bo historia nie ma prostolinijnego toru, nie ma ciągłości chronologicznej, ale zasada przyczyny i skutku jest zachowana. Choć początkowo czytanie idzie bez większych emocji, im bliżej końca emocje są wyraźne, a sympatia do bohaterki zamienia się we współczucie. Bo Izolda Regensberg, vel Maria Pawlicka przeżyła wojnę, ale całe życie zmagała się z piętnem śmierci.
Od czasu do czasu czytam o II wojnie światowej, czytam o Holokauście, czytam wspomnienia żołnierzy. Zdarzyło mi się jakiś czas temu zobaczyć też bardzo ciekawy izraelski film dokumentalny pt. „Pizza w Auschwitz” zrealizowany podczas wizyty na Litwie i w Polsce Danniego Chanocha, który jako żydowskie dziecko ocalał z zagłady, pomimo pobytu w pięciu obozach koncentracyjnych. Odwiedza po latach miejsca, które pamięta z dzieciństwa, odwiedza obozy koncentracyjne. Nie robi tego jednak z własnej potrzeby, robi to dla swoich dorosłych już dzieci, które przez całe życie wysłuchiwały opowieści ojca, ale nie czuły tego, o czym ojciec im opowiadał. Zasada: zobaczyć na własne oczy, jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Zmusza wręcz dzieci do wizyty w Auschwitz. I wtedy przeżycia ojca stają się przeżyciami dzieci. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ale gdy widzi się miejsce tragiczne, w sercu zaczyna coś topnieć... Wtedy pojawia się prawdziwe współczucie, podziw i zrozumienie. I choć Danniego nie opuszcza czarny humor, a podczas podróży śpiewa się prześmiewczą piosenkę o Holokauście, film wcale nie jest śmieszny czy drwiący. Jest to relacja nieco kontrowersyjna, ale jak najbardziej prawdziwa i uczciwa.