Nie umiem się ustosunkować do tej książki. Nie chciałabym być niesprawiedliwa w osądzie. Nie chciałabym pominąć jej wartości literackich. Jednakże nie mogę być nieszczera i muszę napisać, że książka Pera Pettersona "Kradnąc konie" wcale mnie nie zainteresowała. Po prawdzie przeczytałam ją całą, ale momentami zmuszałam się. Jest to książka, w której nic się nie dzieje, mimo wszystko.
Narratorem jest 67-letni mężczyzna, który postanowił zamieszkać na norweskiej wsi, wśród lasów i jezior. Opowiadać o sobie zaczyna w okresie przełomowym, nadchodzi bowiem nowe tysiąclecie. Jednakże dla niego większą wartość ma przełom życiowy, w jakim się znalazł. Wspomina wakacje sprzed 50 lat, kiedy to w roku 1948 wraz ze swoim ojcem wyjechał na wieś. Wspomina przypadkową śmierć chłopca zastrzelonego przez brata. Wspomina wycinkę drzew i próbę nieudanej przejażdżki na kradzionych koniach. Dziś jest mężczyzną w podeszłym wieku, porządkuje swoje życie, na nowo przeżywa okres dzieciństwa, który miał wpływ na jego życie. Ucieczka z miasta i zamieszkanie na wsi jest dla niego ostatnim etapem w życiu. Nie musi się nigdzie spieszyć, za niczym nie goni, rytm jego dnia tworzą czynności konieczne, niezbędne, ale nie przypadkowe. Ma sporo czasu dla siebie i sprawia wrażenie człowieka pogodzonego z życiem.
Książka jest pozbawiona napięcia, nie ma akcji, tempo narracji jest spokojne i miarowe. Zapewne oszczędność narracji wytłumaczyć można tematyką książki, bo treść dotyczy przede wszystkim kwestii upływającego czasu i znaczenia tegoż w życiu człowieka.
Atmosfera opowieści jest skromna i momentami duszna. Ale jest też przesiąknięta nastrojowością i melancholią. Wśród licznych opisów przyrody i zwykłego dnia, można znaleźć prozę posługującą się językiem poezji. Co akurat bardzo mi się podobało. Bo kiedy Petterson np. opisuje zapach drewna, autentycznie mój mózg uruchomił wspomnienie tego zapachu. A zatem udało mu się oddać to, co jest niezwykle ważne, autentyczność i namacalność tego, o czym pisze.
Spokojną norweską wieś opisał z czcią, dlatego narracja nie mogła być inna, niż właśnie oszczędna i momentami sucha.
Dlaczego mimo wszystko mam mieszane uczucia? Pewnie wolę jednak książki, w których coś się dzieje. Które mnie porywają w swój świat i zaciekawiają opowiadaną historią. By poruszyć moją duszę trzeba czegoś więcej, niż tylko melancholijnej opowieści, skupionej wokół wspomnień i upływającego czasu. Nie zgodzę się ze zdaniem przeczytanym na stronie wydawnictwa WAB, że książka na długo pozostaje w pamięci.
By pozostała w mojej pamięci powinna mnie czymś zaskoczyć, zadziwić, zafascynować. A ja skłonna jestem powiedzieć, że ona mnie rozczarowała.
Narratorem jest 67-letni mężczyzna, który postanowił zamieszkać na norweskiej wsi, wśród lasów i jezior. Opowiadać o sobie zaczyna w okresie przełomowym, nadchodzi bowiem nowe tysiąclecie. Jednakże dla niego większą wartość ma przełom życiowy, w jakim się znalazł. Wspomina wakacje sprzed 50 lat, kiedy to w roku 1948 wraz ze swoim ojcem wyjechał na wieś. Wspomina przypadkową śmierć chłopca zastrzelonego przez brata. Wspomina wycinkę drzew i próbę nieudanej przejażdżki na kradzionych koniach. Dziś jest mężczyzną w podeszłym wieku, porządkuje swoje życie, na nowo przeżywa okres dzieciństwa, który miał wpływ na jego życie. Ucieczka z miasta i zamieszkanie na wsi jest dla niego ostatnim etapem w życiu. Nie musi się nigdzie spieszyć, za niczym nie goni, rytm jego dnia tworzą czynności konieczne, niezbędne, ale nie przypadkowe. Ma sporo czasu dla siebie i sprawia wrażenie człowieka pogodzonego z życiem.
Książka jest pozbawiona napięcia, nie ma akcji, tempo narracji jest spokojne i miarowe. Zapewne oszczędność narracji wytłumaczyć można tematyką książki, bo treść dotyczy przede wszystkim kwestii upływającego czasu i znaczenia tegoż w życiu człowieka.
Atmosfera opowieści jest skromna i momentami duszna. Ale jest też przesiąknięta nastrojowością i melancholią. Wśród licznych opisów przyrody i zwykłego dnia, można znaleźć prozę posługującą się językiem poezji. Co akurat bardzo mi się podobało. Bo kiedy Petterson np. opisuje zapach drewna, autentycznie mój mózg uruchomił wspomnienie tego zapachu. A zatem udało mu się oddać to, co jest niezwykle ważne, autentyczność i namacalność tego, o czym pisze.
Spokojną norweską wieś opisał z czcią, dlatego narracja nie mogła być inna, niż właśnie oszczędna i momentami sucha.
Dlaczego mimo wszystko mam mieszane uczucia? Pewnie wolę jednak książki, w których coś się dzieje. Które mnie porywają w swój świat i zaciekawiają opowiadaną historią. By poruszyć moją duszę trzeba czegoś więcej, niż tylko melancholijnej opowieści, skupionej wokół wspomnień i upływającego czasu. Nie zgodzę się ze zdaniem przeczytanym na stronie wydawnictwa WAB, że książka na długo pozostaje w pamięci.
By pozostała w mojej pamięci powinna mnie czymś zaskoczyć, zadziwić, zafascynować. A ja skłonna jestem powiedzieć, że ona mnie rozczarowała.
Ja natomiast uważam, że jest świetna, w swoim oczywiście rodzaju. Tu akurat nie akcja była najważniejsza, lecz nastrój, kontrast pomiędzy spokojną akcją a lawą podskórnych emocji. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCZYTAŁEM kiedyś w Polityce życiorys Pettersona - niesamowity CZŁOWIEK
OdpowiedzUsuńBo taka jak ta książka jest właśnie Norwegia - rozległa, smętna, niby nic się nie dzieje, ale gdzieś tam między fiordami czi się piękno.
OdpowiedzUsuńAle czasami czai się tak głęboko, że nie sposób je dostrzec :))
To możemy sobie podać ręce ;-) Po "Kradnąc konie" postanowiłam panu Pettersonowi serdecznie podziękować za dalszą przyjemność obcowania z jego prozą.
OdpowiedzUsuńAwita22 i Yo, najwidoczniej moja percepcja piękna jest inna, bo w tej książce piękna nie znalazłam. Yo, użyłeś słowa, którego ja bałam się użyć: smętna. To słowo idealnie pasuje do tej książki.
OdpowiedzUsuńHolden, może i człowiek niesamowity, ale pisarz strasznie beznamiętny.
Zosik, jakże się cieszę, żeś kobieto takiego samego zdania, jak ja! :)
Mnie sie podobala, ale to rzecz gustu. I z pewnoscia z jej lektura trzeba trafic w odpowiedni nastroj. Moze lepiej czytaloby Ci sie ja zima albo pozna jesienia?
OdpowiedzUsuńWiesz Chihiro, że o tym myślałam, że to lektura raczej na zimny listopad, czy grudzień, a nie na upalne lato. Zdublowała się gęsta atmosfera: książki i za oknem, a to chyba za dużo ;)
OdpowiedzUsuń