„Czytanie zmieniało sen w życie, a życie w sen, kładło w zasięgu małego człowieczka, jakim byłem, wszechświat literatury. Matka opowiadała mi, że najpierw pisałem dalsze ciągi przeczytanych historii, bo albo nie mogłem przeboleć, że się skończyły, albo chciałem poprawić zakończenie. I być może przez całe dalsze życie nie robiłem niczego innego niż to właśnie: bezwiednie przedłużałem w czasie, rosnąc, dojrzewając i starzejąc się, pełne uniesień i przygód historie, które wypełniały moje dzieciństwo.”
Jeśli powyższy fragment nic Wam nie mówi, to powinniście natychmiast przeczytać mowę noblowską Mario Vargasa Llosy – tegorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla. Nie bez przyczyny cytuję te słowa. Utkwiły mi one w głowie i jakimś chytrym sposobem przypomniały się akurat w chwili, kiedy skończyłam czytać „Zeszyty don Rigoberta” i usiadłam, aby napisać parę sensownych słów o tej książce. I biorąc pod uwagę te słowa Llosy, można się zastanawiać, czy historia o don Rigobercie, doni Lukrecji i przebiegłym Fonsito nie pojawiła się gdzieś, kiedyś w główce małego Maria? Bo musiał on mieć dość ciekawe dzieciństwo, skoro w tak młodym wieku czytane przez niego historie rozwijały jego wyobraźnię, wypełniały ją najróżniejszymi przygodami i pozostawiły w jego umyśle trwałe ślady. Wszak to te historie poznane w dzieciństwie dały zalążek pod późniejsze dzieła peruwiańskiego pisarza. Nieprawdaż? A zarówno „Pochwała macochy” i jej ciąg dalszy, czyli „Zeszyty don Rigoberta” to śmiałe i mocno pieprzne pozycje w dorobku Llosy. Raczej nie powinnam myśleć o nobliście, jako o wyuzdanym staruszku, ale momentami mam takie skojarzenie. Bo obie te powieści są pochwałą erotyzmu, subtelnego i zmysłowego, a nie taniej pornografii uprawianej tak licznie.
„Zeszyty don Rigoberta” to książka o nietuzinkowym estecie, znawcy sztuki ars amandi, pasjonacie sztuki w ogóle i przede wszystkim największym świntuchu zamieszkującym Limę. To książka o pięknej i równie zaprawionej w miłosnych gierkach doni Lukrecji. No i o tym trzecim, niby dziecku, niby młodzieńcu, aniołku i diabełku w jednym – mowa o Alfonso, synu don Rigoberta!
„Pochwała macochy” doczekała się ciągu dalszego, ale wcale nie byłabym pewna, czy ostatecznie zakończonego. Kto zetknął się już z trójką bohaterów, ten wie, że po nich można się spodziewać wszystkiego. Chyba nie przesadzę, jak również dodam, że równoprawnym bohaterem powieści stał się Egon Schiele – austriacki malarz, autor ekspresyjnych aktów kobiecych. Dlaczego? Ma to związek z pasją Fonsita.
„Pochwała macochy” kończy się małym skandalem, który w „Zeszytach…” już ucichł. Jaki to skandal zdradzić nie mogę i nie powinnam, aby ciekawość obu powieści nie zniknęła. Mogę tylko powiedzieć, że stęskniony don Rigoberto snuje swoje erotyczne fantazje o utraconej żonie. Donia Lukrecja znów ulega czyjejś presji, ale w przeciwieństwie do poprzedniej uległości, ta nie niesie ze sobą negatywnych skutków ubocznych. Chociaż… Natomiast mały Fonsito znów manipuluje, znów układa misterny plan i zasadzkę na swoich rodziców. Chociaż, czy aby na pewno?
Niesamowicie polubiłam postać don Rigoberto, choć zapewne w rzeczywistości bałabym się tego człowieka z różnych powodów. Charakterystyka jego osobowości nie przysparza żadnych problemów. Jest on przejrzystą i poukładaną osobą, ceniącą sobie piękno i dbającą o estetykę w życiu, zarówno w dzień, jaki i w nocy również. Według don Rigoberta podstawowym celem człowieczej egzystencji jest zaspokajanie pragnień. Czy muszę dodawać, jakich pragnień przede wszystkim? Ten uroczy sprzedawca polis ubezpieczeniowych (jakże banalne zajęcie dla takiego estety!) czuje wstręt do jakichkolwiek form stadnej służy. Nie znosi stowarzyszeń, organizacji charytatywnych, wszelakich zgromadzeń, kościołów i instytucji społecznych. Ale to nie dziwi, bo jego egocentryzm jest dość czytelny. Jednakże, mimo że jest przeciw instytucjonalizacji uczuć i wiary, jest jednak zwolennikiem i czcicielem tychże uczuć. Jest również obrońcą hedonizmu i indywidualizmu. O tak, specyficzne indywiduum z niego. I tak jak powyżej napisałam, niesamowicie polubiłam don Rigoberta, ale człowieka o tak nieprzeciętnej osobowości i zamiłowaniu do erotyzmu chyba nie potrafiłabym znieść na co dzień.
Mario Vargas Llosa zaskakuje fantazją iście ułańską. Chciałoby się rzec, że naszą szlachecką, jurną i sprośną, ale czyni to z takim namaszczeniem i elegancją, że daleko jej do naszej słowiańskiej nieco szorstkiej i mało wymagającej.
Swoje, dość mało związane z samą powieścią „Zeszyty don Rigoberta”, uwagi i refleksje zakończę drugim cytatem z mowy noblowskiej.
„Bylibyśmy gorsi, niż jesteśmy, bez dobrych książek, które czytamy. Bylibyśmy większymi konformistami, mniej niespokojni i mniej niepokorni, a duch krytyki, napęd postępu, w ogóle by nie istniał. Podobnie jak pisanie, także czytanie jest formą protestu przeciw niedostatkom życia. Ten, kto w fikcji szuka tego, czego mu brak, mówi, bez wypowiadania tego głośno, a nawet może tego nie wiedząc, że życie takie, jakim jest, nie wystarcza, by zaspokoić nasze pragnienie absolutu, tej podstawy ludzkiej kondycji; że powinno być lepsze. Wymyślamy fikcje, żeby móc przeżyć tych wiele żywotów, które chcielibyśmy mieć, choć mamy zaledwie ten jeden jedyny.”
Nie zostaje Wam nic innego, jak przeczytać całą mowę, jak również historię o Rigobercie, Lukrecji i Alfonso.
Cytaty z mowy noblowskiej pochodzą ze strony „Gazety”. Ale ja się cieszę, że w ostatnią sobotę kupiłam wydanie papierowe, skuszona kalendarzem na 2011 r. ze zdjęciami fotoreporterów „Gazety”, w którym wydrukowano właśnie wspominaną mowę Llosy.
Jeśli powyższy fragment nic Wam nie mówi, to powinniście natychmiast przeczytać mowę noblowską Mario Vargasa Llosy – tegorocznego laureata Literackiej Nagrody Nobla. Nie bez przyczyny cytuję te słowa. Utkwiły mi one w głowie i jakimś chytrym sposobem przypomniały się akurat w chwili, kiedy skończyłam czytać „Zeszyty don Rigoberta” i usiadłam, aby napisać parę sensownych słów o tej książce. I biorąc pod uwagę te słowa Llosy, można się zastanawiać, czy historia o don Rigobercie, doni Lukrecji i przebiegłym Fonsito nie pojawiła się gdzieś, kiedyś w główce małego Maria? Bo musiał on mieć dość ciekawe dzieciństwo, skoro w tak młodym wieku czytane przez niego historie rozwijały jego wyobraźnię, wypełniały ją najróżniejszymi przygodami i pozostawiły w jego umyśle trwałe ślady. Wszak to te historie poznane w dzieciństwie dały zalążek pod późniejsze dzieła peruwiańskiego pisarza. Nieprawdaż? A zarówno „Pochwała macochy” i jej ciąg dalszy, czyli „Zeszyty don Rigoberta” to śmiałe i mocno pieprzne pozycje w dorobku Llosy. Raczej nie powinnam myśleć o nobliście, jako o wyuzdanym staruszku, ale momentami mam takie skojarzenie. Bo obie te powieści są pochwałą erotyzmu, subtelnego i zmysłowego, a nie taniej pornografii uprawianej tak licznie.
„Zeszyty don Rigoberta” to książka o nietuzinkowym estecie, znawcy sztuki ars amandi, pasjonacie sztuki w ogóle i przede wszystkim największym świntuchu zamieszkującym Limę. To książka o pięknej i równie zaprawionej w miłosnych gierkach doni Lukrecji. No i o tym trzecim, niby dziecku, niby młodzieńcu, aniołku i diabełku w jednym – mowa o Alfonso, synu don Rigoberta!
„Pochwała macochy” doczekała się ciągu dalszego, ale wcale nie byłabym pewna, czy ostatecznie zakończonego. Kto zetknął się już z trójką bohaterów, ten wie, że po nich można się spodziewać wszystkiego. Chyba nie przesadzę, jak również dodam, że równoprawnym bohaterem powieści stał się Egon Schiele – austriacki malarz, autor ekspresyjnych aktów kobiecych. Dlaczego? Ma to związek z pasją Fonsita.
„Pochwała macochy” kończy się małym skandalem, który w „Zeszytach…” już ucichł. Jaki to skandal zdradzić nie mogę i nie powinnam, aby ciekawość obu powieści nie zniknęła. Mogę tylko powiedzieć, że stęskniony don Rigoberto snuje swoje erotyczne fantazje o utraconej żonie. Donia Lukrecja znów ulega czyjejś presji, ale w przeciwieństwie do poprzedniej uległości, ta nie niesie ze sobą negatywnych skutków ubocznych. Chociaż… Natomiast mały Fonsito znów manipuluje, znów układa misterny plan i zasadzkę na swoich rodziców. Chociaż, czy aby na pewno?
Niesamowicie polubiłam postać don Rigoberto, choć zapewne w rzeczywistości bałabym się tego człowieka z różnych powodów. Charakterystyka jego osobowości nie przysparza żadnych problemów. Jest on przejrzystą i poukładaną osobą, ceniącą sobie piękno i dbającą o estetykę w życiu, zarówno w dzień, jaki i w nocy również. Według don Rigoberta podstawowym celem człowieczej egzystencji jest zaspokajanie pragnień. Czy muszę dodawać, jakich pragnień przede wszystkim? Ten uroczy sprzedawca polis ubezpieczeniowych (jakże banalne zajęcie dla takiego estety!) czuje wstręt do jakichkolwiek form stadnej służy. Nie znosi stowarzyszeń, organizacji charytatywnych, wszelakich zgromadzeń, kościołów i instytucji społecznych. Ale to nie dziwi, bo jego egocentryzm jest dość czytelny. Jednakże, mimo że jest przeciw instytucjonalizacji uczuć i wiary, jest jednak zwolennikiem i czcicielem tychże uczuć. Jest również obrońcą hedonizmu i indywidualizmu. O tak, specyficzne indywiduum z niego. I tak jak powyżej napisałam, niesamowicie polubiłam don Rigoberta, ale człowieka o tak nieprzeciętnej osobowości i zamiłowaniu do erotyzmu chyba nie potrafiłabym znieść na co dzień.
Mario Vargas Llosa zaskakuje fantazją iście ułańską. Chciałoby się rzec, że naszą szlachecką, jurną i sprośną, ale czyni to z takim namaszczeniem i elegancją, że daleko jej do naszej słowiańskiej nieco szorstkiej i mało wymagającej.
Swoje, dość mało związane z samą powieścią „Zeszyty don Rigoberta”, uwagi i refleksje zakończę drugim cytatem z mowy noblowskiej.
„Bylibyśmy gorsi, niż jesteśmy, bez dobrych książek, które czytamy. Bylibyśmy większymi konformistami, mniej niespokojni i mniej niepokorni, a duch krytyki, napęd postępu, w ogóle by nie istniał. Podobnie jak pisanie, także czytanie jest formą protestu przeciw niedostatkom życia. Ten, kto w fikcji szuka tego, czego mu brak, mówi, bez wypowiadania tego głośno, a nawet może tego nie wiedząc, że życie takie, jakim jest, nie wystarcza, by zaspokoić nasze pragnienie absolutu, tej podstawy ludzkiej kondycji; że powinno być lepsze. Wymyślamy fikcje, żeby móc przeżyć tych wiele żywotów, które chcielibyśmy mieć, choć mamy zaledwie ten jeden jedyny.”
Nie zostaje Wam nic innego, jak przeczytać całą mowę, jak również historię o Rigobercie, Lukrecji i Alfonso.
Cytaty z mowy noblowskiej pochodzą ze strony „Gazety”. Ale ja się cieszę, że w ostatnią sobotę kupiłam wydanie papierowe, skuszona kalendarzem na 2011 r. ze zdjęciami fotoreporterów „Gazety”, w którym wydrukowano właśnie wspominaną mowę Llosy.
o tak, mowa była genialna. Jak tylko ją przeczytałam , stwierdziłam, że musze sobie nabyć ta ksiązkę autobiograficzną(nie pamiętam tytułu)
OdpowiedzUsuńNie czytalam jeszcze ani Pochwały macochy ani Zeszytow.. mam kilka innych książek Llosy, aktualnie dawkuję "Wojnę końca świata" - genialna książka (700 stron ponad chyba) - ale pewnie znasz.
Od jakiegoś czasu czuję, że to będzie jeden z moich ulubionych pisarzy.
No i napisałaś tak ciekawie, że jak tylko trafia w moje ręce obydwie książki, to na pewno je przeczytam.
ps. błagam zrób coś z szablonem, nie wiem o co chodzi, ale strasznie mi się wolno ładuje i przesuwa scrollem i w ogóle. Nie wiem czemu tylko u Ciebie tak jest,..
Chciałabym sięgnąć po tę książkę, żeby się przekonać, za co zostało tej lekturze przyznane takie wielkie wyróżnienie :D
OdpowiedzUsuńPiękne fragmenty, mowa godna laureata tak prestiżowej nagrody!
OdpowiedzUsuńSzanuje Llosę i doceniam walory jego prozy, ale "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" podziałały na mnie jak wampir energetyczny :) Czytałam z przyjemnością, ale zakończyłam bez żalu, dość zmęczona perturbacjami uczuciowymi bohaterów. "Zeszyty don Rigoberta" przedstawiłaś bardzo zachęcająco, tak więc przypuszczam, że kiedyś po nie sięgnę.
No to muszę przeczytać, nic innego mi nie pozostało :)
OdpowiedzUsuńCzytałam pierwszą część i byłam oszołomiona..Lossę ciężko ogarnąć ale w takim znaczeniu, że to niesamowity geniusz pióra- o tych ksiażkach można dyskutować godzinami, są tak bogate w treść i przenikają nasze dusze, że trudno o refleksje w kilku zdaniach. Obowiązkowo zatem muszę sięgnąć po tę drugą część!
OdpowiedzUsuń"Pochwałę macochy" po prostu łyknęłam i żałowałam, że tak mało stron...ale "Zeszyty..." to była udręka, trzy razy podchodziłam do tej książki co mi się wcześniej tylko raz zdarzyło przy "Dom dzienny, dom nocny" O.Tokarczuk... dla mnie to książka przeładowana, spokojnie można było z tych wszystkich pomysłów zrobić ze dwie:) P.S. Lubię Twoje recenzje, czy się z nimi zgadzam czy nie:)
OdpowiedzUsuńJa z kolei przeczytałam niedawno jego "The Way to Paradise" ("Raj tuż za rogiem") z postacią Gaugina. Za Gauginem nie przepadam szczególnie, za to Egona Schiele bardzo cenię i lubię i czytałam inną fabularyzowaną biografię jego autorstwa Lewisa Croftsa pt. "The Pornographer of Vienna" (kiedyś nawet recenzowałam ją na blogu). Po "Zeszyty don Rigoberta" też pewnie sięgnę, zachęciłaś mnie skutecznie.
OdpowiedzUsuńPS 1. Dziękuję ogromnie za kartkę świąteczną, dziś do mnie przyszła.
PS 2. Mam tak samo jak Czytajodlewej, Twój blog blokuje mi wszystkie inne strony, które mam otwarte i też bardzo wolno mi się ładuje.
Będę ją niedługo czytać, gdyż historia ta zainteresowała mnie już w 'Pochwale'. Co prawda wszystko to jest dla mnie mocno naciągane, ale Llosa jest niezwykły i przyciągający - nie mogę oprzeć się jego twórczości :)
OdpowiedzUsuńdziękuję za prześliczną kartkę, która dziś do nas dotarła. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń