Właśnie przeczytałam rewelacyjną książkę! Świetną powieść znakomitej młodej indyjskiej pisarki Kiran Desai. W zeszłym roku „Brzemię rzeczy utraconych” mnie zachwyciło i wiedziałam, że po książki Kiran Desai mogę sięgać bez obawy. „Zadyma w dzikim sadzie”, bo właśnie tą książkę teraz miałam przyjemność czytać, okazała się lekturą znakomitą! Pod każdym względem: stylu, sposobu narracji, fantastycznego humoru i wyobraźni autorki! Przyznam, że uśmiech nie schodził mi z ust i wielokrotnie wybuchałam śmiechem. Jeśli miałabym określić rodzaj humoru, to jest on bliski temu angielskiemu. A więc jeśli ktoś lubi taki rodzaj humoru, to z pewnością podczas lektury „Zadymy w dzikim sadzie” będzie się dobrze bawił.
„Zadyma w dzikim sadzie” nie pozwala się nudzić. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że tytuł powieści idealnie oddaje jej treść. Został trafnie dobrany i gwarantuje… literacką zadymę.
Wyobraźcie sobie młodego mężczyznę, lat około 20, który wynudzony pracą na zapleczu urzędu pocztowego małego indyjskiego miasteczka Szahkot, postanawia wdrapać się na drzewo w opuszczonym sadzie i tam wieść sobie spokojny żywot. Czy nie brzmi komicznie? Sampath Chawla, bo to o nim mowa, nie nadaje się do żadnej roboty. Siedząc na zapleczu poczty podczytuje listy. A na przyjęciu weselnym córki dyrektora poczty przebiera się w stroje kobiece, a następnie świeci gołym tyłkiem, bo właśnie doznał chwili natchnienia i musi się swoim natchnieniem podzielić z gośćmi weselnymi. Ot, taki niegroźny, zabawny człowiek, będący utrapieniem dla swojego ojca i całej rodziny. Zamiast pracować woli patrzeć na żuczki, chmurki, przebierać palcami naśladując szybkie ruchy odnóży pająków, albo wygłaszać mądrości do odwiedzających go ludzi. Bo Sampath Chawla staje się miejscowym pustelnikiem mieszkającym na drzewie, który swojej rodzinie i całemu miasteczku przyniósł tyleż radości, ile łez. Jednakże nie myślcie, że jedynie Sampath stanowi źródło nieustającego uśmiechu, jaki pojawiał się na moich ustach w trakcie lektury. O nie! Kiran Desai na scenę wprowadza bohaterów, którzy narobią niezłego bigosu. Ups. Chciałam powiedzieć niezłej zadymy! To małpy - langury, którym ogromnie posmakowały wysokoprocentowe trunki.
Kiran Desai stworzyła historię, którą czyta się z ogromną przyjemnością. Pod tą wesołą historią kryje się jednak coś więcej. To ironia, która dotyczy hinduskiego społeczeństwa. Ale nie wywołuje ona szyderczego uśmiechu. Raczej skłania do zastanowienia się nad kondycją ludzi. Nam, Europejczykom, czasem ciężko zadrwić z siebie samych. Brakuje nam tego wschodniego luzu, dystansu do życia i rzeczywistości. Mam wrażenie, że mieszkańcy krajów azjatyckich często z całą swoją biedą i nędzą życia, mają w sobie jednak więcej radości, naturalności i wolności. Chociażby ich stosunek do natury! Ich przywiązanie do przyrody! Ich proste rozumowanie i wyobrażenie świata i życia wcale nie jest gorsze, uboższe, ani płytsze. To dla Azjatów życie duchowe ma większe znaczenie, niż dla nas Europejczyków. Przecież to z buddyzmu pochodzi pojęcie nirwany. To tylko moje dywagacje…
„Zadyma w dzikim sadzie” to lektura obowiązkowa dla miłośników Indii. To opowieść pełna egzotycznego humoru i fantastycznie opisująca życie małego indyjskiego miasteczka. Pełna niespotykanego uroku i ciepła. Polecam gorąco!
A jeśli jesteście ciekawi, jakie to mądrości wygłaszał Sampath siedząc na drzewie, oto kilka próbek:
- „niektóre owoce należy jeść razem ze skórką”,
- „jeżeli nie możesz znaleźć samochodu, musisz się obejść bez niego”,
- „jeżeli nie możesz znaleźć butelki rumu, nie wypijesz butelki rumu”,
- „jeżeli nie będziesz wyrywać chwastów, twoja sadzonka pomidorów nie zakwitnie”.
;)
Interesujące, a nie znam ani autorki, a książki tym bardziej. Kiedy ja to wszystko z listy przeczytam? A przeczytam :) Jak wesołe to tym bardziej :)
OdpowiedzUsuńhihihi brzmi ciekawie. Nie znam tej autorki :) jeszcze...
OdpowiedzUsuńA te mały i człowiek na drzewie gapiący się na żuczki to mi jakoś bliski ;) sie wydaje. No może nie świece gołym tyłkiem, ale fajnie byłoby tak np zamiast iść do pracy wleźć na jakiegoś dęba i gapić się z góry na wszystkich i zluzować :) Poszukam tej książki bo mnie bardzo zachęciłas do lektury :)
"a te małpy" miało być:)
OdpowiedzUsuńMile zaskoczyła mnie Twoja recenzja, bo kilka razy natknęłam się na dość krytyczne opinie o „Zadymie w dzikim sadzie”. „Brzemię rzeczy utraconych” uważam za książkę rewelacyjną.
OdpowiedzUsuńo ;)
OdpowiedzUsuńBrzemię rzeczy utraconych mnie zmęczyło, ale napisalaś taką cudną recenzję, że może zrobię drugie podejście do Kiran Desai ? :)
Swego czasu bardzo głośno było w naszym blogowo-literackim światku o Kiran Desai i teraz Twój wpis poruszył we mnie struny, o posiadanie których sama siebie nie podejrzewałam ;-)
OdpowiedzUsuńPiękna okładka...i jestem ciekawa tej książki, nigdy o niej nie słyszałam...
OdpowiedzUsuńO, ja też zwróciłam uwagę na okładkę - przypomina malarstwo Celnika Rousseau.
OdpowiedzUsuńO książce słyszę pierwszy raz, ale chętnie ją przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Margo, Mary, Kasandro, znajomość z K. Desai należy zacząć od książki "Brzemię rzeczy utraconych", to moja sugestia. :)
OdpowiedzUsuńLirael, ja nie czytałam za wielu recenzji "Zadymy...", jest to książka mniej rozbudowana, mniej subtelna i bez tego elementu, który ma "Brzemię...", ale moim zdaniem historia jest stworzona bardzo ciekawie i lektura sprawia naprawdę przyjemność.
Joasiu, zrób podejście nr 2. Zrób, bo warto.
Zosiu, mam rozumieć, że pojawiło się pełne tęsknoty westchnienie?
Moniko i Agns, tak, na okładce jest fragment obrazu Henri Rousseau "Dżungla" (1906 r.)
o, czytałem, czytałem! też mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńMatyldo, mnie się ta książka także bardzo podobała, ale czytałam ją nie do końca we właściwym momencie. Z podejściem do samych siebie zgadzam się w 100%, także z innym podejściem do natury u wielu Azjatów (choć nie uogólniałabym tego w odniesieniu do mieszkańców całego kontynentu - tam w końcu żyją i Indusi, i Japończycy, Chińczycy i Afgańczycy, nie mający ze sobą nic wspólnego).
OdpowiedzUsuńTo, co mnie osobiście uderzyło, i o czym mówiła Kiran Desai, na spotkaniu z którą byłam już ponad rok temu (i opisałam je w pierwszym numerze Archipelagu), to, że pisząc tę książkę, chciała pokazać bohatera, który nie pracuje. Matka Desai tak usilnie promowała etos pracy, że córka pisząc pierwszą powieść stworzyła jakby na przekór bohatera, który od pracy ucieka.
PS. Malutka korekta - słowo "hinduski" odnosi się do hinduizmu, a Tobie chodziło o przymiotnik pochodzący od kraju, powinnaś była użyć słowa "indyjski" (i w odniesieniu do autorki, jest indyjską pisarką, nie hinduską, oraz pod sam koniec recenzji - do miasteczka).
Chihiro, faktycznie mam manierę uogólniania pewnych zjawisk. Różnorodność narodów oczywiście odbija się w mentalności, podejściu do życia i natury. Niepotrzebnie wrzuciłam Azjatów do jednego koszyka. Pamiętałam Twój wywiad z K. Desai! Jednakże ja "Zadymy..." nie odbieram, jako książki obalającej etos pracy, nawet do głowy mi to podczas lektury i późniejszych przemyśleń nie przyszło. Za zwrócenie uwagi na błędy (indyjski/hinduski) dziękuję! Masz rację! Jakoś bezwiednie posłużyłam się słowem 'hinduski'. Znalazłam tu dobre wyjaśnienie: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=9328
OdpowiedzUsuńTen etos pracy także mnie samej podczas lektury do głowy nie przyszedł, ale gdy zastanowiłam się nad tym, co mówiła sama autorka, i gdy pomyślałam o tej powieści, o "Brzemieniu..." i o dwóch książkach jej matki, które przeczytałam, to faktycznie, widać różnicę (ale to właśnie w zetknięciu z książkami Anity Desai).
OdpowiedzUsuńWyjaśnienie profesora dot. słów "indyjski" i "hinduski" bardzo dobre :)