"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

wtorek, 26 lutego 2008

wiosna

Urwałam się dziś z pracy na małą przechadzkę. Przy okazji załatwiania sprawunków na mieście, nacieszyłam się nadchodzącą wiosną. Ciepło i słonecznie. Ludzie jakby barwniejsi. Wiem, może to tylko chwilowe powiewy wiosny. Ale ja odczuwam nadchodzące przesilenie wiosenne.

Wypijane dziennie 2 kawy nie pomagają, czuję się senna. Mam ochotę na takie pyszności, jak na tych foto:

Rozkosz dla podniebienia

Oglądałam:


- "Czarną Dalię" Briana De Palmy. Powiem tak: reżyser jest dla mnie wielkim człowiekiem, aktorzy grający w filmie, każdy z osobna, zasługują na pochwałę za rolę w tym filmie a także za występy w innych filmach. Pod względem wizualnym film mi się podoba. Lubię taką stylizację na kino amerykańskie lat 40. - 50. Mroczna sceneria, kobiety świadome swoich uroków kuszą słabych mężczyzn... Niesamowicie przystojny Josh Hartnett. Ale ogólnie film jest ciężkostrawny. Powolna akcja, do przesady powolna. Zamotana historia.


piątek, 22 lutego 2008

sen

Ostatniej nocy znów miałam nieopokojący sen. Pewnie "stworzył się" pod wpływem wczorajszego wieczoru. Byłam u znajomych, trafiłam przypadkowo na małą bibę. Do znajomych przyjechał ich znajomy, którego miałam okazję już wcześniej poznać. Zabawny facet. Dodam, że dość trunkowy, bo ile razy u nich jestem i on tam jest, to jakoś tak się zdarza, że zawsze alkohol jest częścią wieczoru. Było zabawnie, bo ten znajomy moich znajomych to niezły aparat. Biorąc pod uwagę nasz wiek (wszyscy po trzydziestce) nasze rozmowy były - powiedziałabym - nasycone podtekstem "damsko-męskim". No i wieczór spędziałam miło, pośmiałam się, jak zwykle wyniosłam od kolegi kilka płytek z filmami do obejrzenia. Jak wróciłam do domu (przed g. 23.) mój mąż grzecznie przygotowywał dla nas kanapki na następny dzień do pracy, ogolony, wypachniony w piżamce z nożem w ręku przy kuchennym stole wyglądał uroczo. Nie miałam już siły w łóżku poczytać, a kilka lektur do czytania czeka już w pogotowiu. Zasnęłam szybko.
Sen był poplątany, kilka fragmentów, zupełnie ze sobą niepowiązanych, jak zwykle moja wyobraźnia tworzy senne abstrakcje, których ni jak nie mogę rozgryźć. Ale po raz drugi w we śnie pojawiła się scena, że mnie okradają. W śnie moja koleżanka, ta u której wczoraj byłam, którą bardzo lubię i cenię, okradła moją torebkę. Tym bardziej jestem zaskoczona, bo nigdy w życiu o niej bym tak nie pomyślała, nawet cień takiej mysli nie pojawiłby się u mnie. A tu klops. Że niby to właśnie ona mnie okradła. Dziwne. W pierwszym śnie (jakiś czas temu) nie było osoby, tylko sam fakt kradzieży.
Szukam po internecie interpretacji snów o kradzieży, znalazłam takie:

- "Odnajdziesz zagubioną rzecz; Oskarżą Cię o to - złe zrozumienie i cierpienie; Popełnić - jakieś przeciwności; Innych oskarżać - potraktujesz innych z bezwzględnością; Wykryć sprawcę - odzyskanie utraconej rzeczy",

-"śnić o niej - będziesz miał łatwy zysk a potem niepowodzenie
być okradzionym - znajdziesz cenny przedmiot",

No i jak ja mam rozumieć mój sen?

czwartek, 21 lutego 2008

czerń

Dziś jestem ubrana prawie cała na czarno (czarny golf, czarna spódnica, jedynie grube rajstopy są koloru głębi morskiej). Kiedyś ten kolor był jedynym kolorem w mojej szafie. Bo odzwierciedlał stan mojej duszy. Nosiłam "żałobę" po swoich marzeniach, którym nigdy nie będzie dane się ziścić. Trwało to wiele lat. Dziś czerń jest nieodzownym kolorem mojego codziennego ubioru, ale od 2-3 lat łączę ją z innymi kolorami. Najczęściej są to kolory dość wyraźne, powiedziałabym, że nawet krzykliwe. Lubię takie zestawienia: czerń i turkus, czerń i zieleń w każdym odcieniu, czerń i srebro. Biżuteria ze srebra jest zresztą moją uluboną i najczęściej noszoną. Choć lubię orginalne, ręcznie robione kolczyki, korale... Pochwalę się niedawno zakupionymi na decobazaar
Są urocze:


Jestem po lekturze książki Michała Witkowskiego "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej". Przyznam się, że na początku czytania miałam mieszane uczucia. Ale dziś wiem, że książka jest świetna.


Mam prawie 31 lat, a więc - jak to się mówi - liznęłam dość dobrze okresu, o którym Witkowski pisze. Pamiętam - choć wcale dorosła wtedy nie byłam ;-) - szczególnie ludzkie zachowania, pazerność, łapczywość, chęć błyszczenia, zamiłowanie do totalnego kiczu. Jakoś ja zawsze patrzyłam na to z boku. Owszem chciałam wyglądać, jak bogatsze koleżanki, chciałam mieć fajnych chłopaków, ale życie było dla mnie bardzo skąpe. Dziś tego nie żałuję, dziś mam za to rozwinięty świetnie zmysł dostrzegania absurdów, nie wpisuję się w sztampę, nie chcę być taka jak tabuny innych kobiet, które oglądam codziennie na ulicach. Tak właśnie: oglądam. Patrzę na ludzi i widzę, że od czasów, które Witkowski opisał w "Barbarze..." niewiele się zmieniło. No może świat jest bardziej kolorowy, nasze ulice są bardzie zachodnie, nosimy markowe ciuchy, używamy markowych kosmetyków... Ale nasza zachłanność, pogoń za kasą, zachłyśnięcie się bogactwem jest wciąż komiczna. I właśnie za to dziękuję Witkowskiemu, za to, że utwierdził mnie w moich obserwacjach (a często lubię usiąć na ławce w naruchliwszej ulicy-deptaku w moim mieście i obserwować ludzi). Nie wyrośliśmy jeszcze z tamtych czasów, to wlecze się za nami jak cień. Dziękuję, za kilka wesołych wieczorów, które mi dał, bo książki mam czas czytać tylko wieczorami, leżąc w łóżku, przed snem.

wtorek, 19 lutego 2008

wysokie obcasy

"Wysokie obcasy" sobota 16 lutego 2008 r. nr 7 (460) - strona 54 - cd. wywiadu z Pezetem.
Podobno Kasia Nosowska powiedziała:
"Człowiek jak jest szczęśliwy, to nie tworzy, bo nie ma na to czasu. Jest zajęty swoim szczęściem".

Myślę, że jest to jedna z najprostszych prawd, którą odkrywamy trochę przypadkowo i trochę za późno. Ale są to piękne słowa.

poniedziałek, 18 lutego 2008

weekend

Był to dość przyjemny weekend, choć sporo czasu spędziłam sama. Odespałam tydzień, nic nie robiłam. To nic nie robienie mnie czasem przeraża. Kupiłam farbę do włosów i tak sobie leży po dziś dzień, nie chciało mi się... Powinnam kwiaty podlać, nie chciało mi się... Taki nastrój lenistwa mnie ostatnio ogarnia.

Ale za to obejrzałam:

- "Ocean's Thirteen"- chyba najbardziej urzekła mnie jednak pierwsza część przygód Danny'ego Ocean i jego bandy. "13" znów natomiast mnie zachwyciła kolorami. Steven Soderbergh - reżyser, ma świetne wyczucie do kolorów swoich filmów. "Solaris" też mnie kolorami czarowało. "Ocean's Thirteen" ogląda się przyjemnie, ale dopiero od momentu rozpoczętej akcji w kasynie Willy'ego Bank'a (tu niezawodny jak zwykle Al Pacino, choć gra - jak dla mnie za mało).

- "Zabójczy numer"-

obsada:
Josh Hartnett - Slevin
Morgan Freeman - Boss
Ben Kingsley - Schlomo
Lucy Liu - Lindsey
Bruce Willis - Pan Goodkat

Świetny film, wciągająca akcja, zaskakująca akcja, przystojny Josh Hartnett. Wielki plus dla filmu.



Przeczytałam:
- "Krwawe gody" - komiks, scenariusz: Jean Van Hamme, rysunek: Hermann Huppen.
W skrucie opowieść o pewnej jatce weselnej. Przestroga dla kucharzy, niesmaczne jedzenie może być przyczyną wojny. Opowieść jest wciągająca. Rewelacyjny scenariusz. Tylko czekam, aż pojawi się film na podstawie tego scenariusza. A może już się pojawił?

środa, 13 lutego 2008

"za mądra dla głupiach, a dla głupich zbyt mądra..."

Brnę przez Witkowskiego "Barbarę Radziwiłłównę..." - czyta się nie za lekko. Choć pomysł na książkę ciekawy.
Oglądnęłam:
- "Wściekłe psy" Quentina Tarantino. Zdecydowanie wolę jego inne filmy: "Jackie Brown", "Od zmierzchu do świtu", Kill Bill I i II, Grindhouse vol. 1. "Death Proof" no i "Pulp Fiction".
Kupiłam:
"Exklusiv" numer lutowy - podoba mi się tekst o szafach różnych ludzi. Zawsze lubiałam oglądać czyjeś szafy. Każda ma swój urok. W każdej można znaleźć coś fascynującego. Oczywiście za pozwoleniem właściciela i przy jego obecności.



Od wczoraj na moim pulpicie jest taka tapeta:
niesamowicie wygląda, odrobina melancholii i tajemnicy......

poniedziałek, 11 lutego 2008

Bóle do wiosny

W zeszłym tygodniu miałam znów kłopoty zdrowotne. Od jakiegoś czasu pojawiają się u mnie typowe dla osób uprawiających siedzący tryb życia bóle kręgosłupa. Mam prawie 31 lat (dokładnie za miesiąc i parę dni) i niepokojące zapalenie korzonków. Ból w okolicy lędźwiowej, nieopisany , jak schylam się, jak zakładam buty, jak myję włosy. Masakra. Nie ma takiej pozycji siedzącej, leżącej czy stojącej, w której czułabym się dobrze. Tym razem moja lekarka rodzinna dała mi 3 zastrzyki i oczywiście tabletki przeciwzapalno-przeciwbólowe. Zastrzyki już są za mną. Ból ustąpił. Do następnego razu. Czuję się jak stara babcia. A może być jeszcze gorzej, bo starość nie radość.

Mój mężczyzna, Mój Mąż zaskoczył mnie czerwoną różą. Wróciłam wcześniej do domu w zeszłą środę, on miał wolne, w mieszkaniu pusto, coś mnie tknęło, by zajrzeć do naszej nibysypialni, a tu na poduszce leży kartka z pięknym wyznaniem i w butelce po kubusiu uśmiecha się do mnie czerwona róża. Zrobiło mi się błogo, miło i miękko na sercu. Po niedawnych chwilach cierpienia i depresji z powodu "potknięcia" Mojego Męża, ten gest jest jak dobry lek. Ni stąd, ni zowoąd. Bez okazji.



Byłam w kinie z koleżanką. "Lejdis" są niezłą komedią, na której można wybuchać salwami śmiechu. Ja się uśmiałam. A Tomasz Kot w roli nieśmiałego Isztwana, mówiącego "Gosza" (kto oglądał, ten wie) jest po prostu rewelacyjny.

Nadrobiłam zalegości mojego nałogu. Wpłynęła "13", więc mogłam zaszaleć. Kurtka, torebka, 2 wełniane pulowerki z krutkimi rękawami (zielony i ... koloru morskiej zieleni, jak ja to sobie nazywam), buty na wiosnę (Mój Mąż nazywa je babcinymi), barnsoletka, tona kosmetyków, gazety. O! I płyta rodziny Waglewskich: "Męska muzyka" WAGLEWSKI FISZ EMADE. Waglewscy mają swój urok. Płyta leci u mnie na okrągło, za każdym razem odkrywam nowy fragment , który mnie urzeka. Lubię takie klimaty. Ciepłe męskie głosy i trochę kocia muzyka.

wtorek, 5 lutego 2008

ech

Kiedy to się wreszcie skończy. Mój Mąż znów szuka pracy. Taki stan trwa gdzieś od wakacji 2006 r. - chyba właśnie tak, od tamtego okresu. Niech pomyślę, ile przez ten okres zaliczył prac: cztery.
Oczywiście to prace na czarno, bez zarejestrowania, bez żadnych socjalnych przywilejów. Q...wa! kiedy nam się w końcu poukłada. Dla niego, przy jego nadwrażliwości na ten cholerny świat, pozostawanie bez pracy jest zgubne.
Godzinę temu do mnie zadzwonił i mi to powiedział. Staram się być silna. Ale czasem nie wytrzymuję. Muszę płakać nad swym losem.
Z mojej pensji będziemy bardzo kiepsko ciągnąć, jak długo wytrzymamy - zobaczymy.
A może powinnam napisać list do wszystkich ludzi dobrej woli i podać swój nr konta, aby wpłacali co łaska. Tak, zrobię to, błagam o wsparcie.
W naszym kraju nie da się normalnie żyć. Jest bieda z nędzą. Ja - szary urzędnik państwowy - od 5 lat narzekam na piedziądze. Co z tego, że mam pracę, jak ona jest kiepsko płatna.
Dlaczego los jest taki okrutny. Nie piszę bóg - a tym bardziej pan bóg - bo już dawno odkryłam, że jego nie ma. A nawet, gdyby był, to z pewnością nie miałby formy męskiej - pan. Bo niby dlaczego: pan. Dyskryminacja! Sama kieruję swoim życiem, mam wpływ na wiele, choć często to przypadek kieruje wypadkami losu.
Mam 30 lat. Jestem kobietą, która ma dość tego marazmu życiowego. Nie wpisuję sie w schemat, który wpaja mi tradycja katolicka. Nie cierpię takiego zakłamania, jakie mi ona serwuje. Przestałam się buntować, pokazywać odmiennego zdania, bo to mi na dobre nie wychodziło. Wolę milczenie. Nie będę bynajmniej wtedy posądzana o szaleństwo i nikt nie będzie na mnie patrzył, jak na idiotkę. Mój światopogląd nie raz okazywał się odmienny od większości moich współplemieńców.
Słowa: współplemieńcy użył ostatnio Mój Mąż, no i jakoś tak mi się przyplątało.

Wiem, że nikt nie czyta tego, co tu piszę. Jest to dla mnie o tyle wygodne, że mogę pisać, co myślę. Mogę krzyczeć, że nie podoba mi się to życie. Że mój kraj, nie jest dla mnie wymarzonym. A jednak tu żyję. Mogę krzyczeć:

"Dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze?
Dlaczego drążą w świetle ciemne korytarze?
Dlaczego ciągle muszę biec nad samym skrajem?
Dlaczego z mego głosu mało tak zostaje?..."

- słowa "Krzyku" Jacka Kaczmarskiego - o jak mi dziś bliskie.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Reanimacja

Wracam do świata żywych. Tak jak czułam, Mój Mąż znów miał "doła". Moje przeczucia są niezawodne. Weekend był bardzo senny, spokojny, aż do bólu. Funkcja "pielęgniarki" od czasu do czasu mi się podoba, ale niech to nie będzie za często.
Odzywa się mój nałóg, chcę buszować po sklepach, ale narazie kiepsko z kasą. Czekam na "13" - wtedy sobie odbiję.
Obejrzałam:
- "Testosteron" - ech ci mężczyźni, nie potrafią żyć bez kobiet. Moim skromnym zdaniem scenariusz filmu jest genialny, mam zarzuty co do gry poszczególnych aktórów (m. in. Borys Szyc - hehe), ale ogólnie film trzeba zobaczyć, podoba mi się. Myślałam, że P. Adamczyk gra tylko śliczne, święte i nudne postaci, a tu proszę, jakiż mnie ogarnął śmiech na jego widok...
- "Gwiezdny pył" - subtelna baśń, raczej dla młodszych widzów.
- Grindhouse, vol. 2. Planet Terror - po pierwszej części "Death Proof" czekałam z niecierpliwością, żeby zobaczyć dwójkę. Uwielbiam Quentina Tarantino - ma gość jazdę, trzeba mu przyznać, Robert Rodriguez też jest niezły. Choć niespodziewałam się takiego obrzydliwego horroru (fuj, fuj, fuj, zombi, obcinanie męskich klejnotów albo odpadający Quentinowi Tarantino fiut ;-), rozwalone głowy,...) - makaba obrzydliwie doskonała. Robert Rodriguez podobał mi się w swojej części filmu "Cztery pokoje".
Takie kino jest bliskie mojej duszy.
- "Ultimatum Bourne'a" - ostatnia część trylogii o Jasonie Bourne - jak dla mnie najlepsza. Cały film trzyma w napięciu, akcja nieustannie mocna, wciągająca i nie pozwalająca na chwile nudy. A muzyka do filmu boska. Utwór Moby'ego podczas napisów końcowych jest rewelacyjny. Podobno we wszystkich częściach, ale dopiero przy trzeciej zwróciłam na niego uwagę i wysłuchałam do ostatnich dźwięków.
-"Resident Evil: Zagłada" - szkoda gadać, szkoda czasu na ten kiepski koszmarek.

Przeczytałam:
- komiks "Zemsta hrabiego Skarbka" - części I i II - scenariusz: Yves Sente, rysunek: Grzegorz Rosiński - całkiem miłe w oglądaniu , a i historyjka ciekawie opowiedziana. Choć ja wolę ciut mocniejsze klmaty (hehe) - ogólnie lektura podobała mi się. Komiks oczywiście pożyczony od kolegi Maćka.