„Wieczór” Susan Minot to powieść, co do której mam mieszane uczucia. Wpierw nie mogłam się wgryźć w sposób narracji, a kiedy już przyzwyczaiłam się do nieco hollywoodzkiego stylu, o ile można tak określić powieść, to wtedy zaczęło mnie irytować i nużyć zakończenie, którego spodziewałam się prawie od pierwszych stron. Konstrukcja powieści oparta na przeplataniu się czasu teraźniejszego ze wspomnieniami leżącej na łożu śmierci bohaterki również mnie drażniła. Pomysł, aby fabułę oprzeć na wydarzeniach z przeszłości, które jako wspomnienia są serwowane czytelnikowi na przemian z obrazem aktualnego stanu zdrowia chorej kobiety, wydał mi się ciekawy. To zapewne skłoniło mnie do przeczytania powieści do końca. Jednakże im bliżej końca, tym bardziej czułam rozczarowanie. Pisarka nie zaskoczyła mnie niczym. Powieść nie wniosła we mnie nic, o czym wcześniej sama nie myślałabym. Choć, jak wspomniałam, pomysł wydał mi się wart uwagi. Ze skrawków wspomnień umierającej na raka Ann Lord, a może i nawet majak sennych, powstał portret kobiety, która żegnając się z życiem cofa się do bodajże najcenniejszej jego chwili. Do czasu, w którym doznała prawdziwej miłości. Tak mogłabym określić fabułę „Wieczoru”. Jednakże mam wątpliwości i czuję rozgoryczenie, że świetny pomysł na powieść został zmarnowany. Bohaterka wydała mi się nieco naiwna i niedojrzała. A przecież mając taki temat można było stworzyć genialną historię.
Nie oczekiwałam zatem mocnego uderzenia, nie szykowałam się na ostre cięcie. Wiedziałam, jak zakończy się ta powieść. Zastanawiałam się nad treścią, na ile ja bym ją urozmaiciła.
„Wieczór” to jednak nie jest zwykłe czytadło i książka pozbawiona pewnego piękna. Tego odmówić autorce nie mogę. Bo na swój sposób to piękna opowieść o życiu, o umieraniu i o miłości. Miłości z góry skazanej na niespełnienie. Miłości, która spływa na człowieka, jak grom z jasnego nieba i równie gwałtownie zostaje zabrana. Miłości, która w ostatnich chwilach życia pobudza umysł chorego człowieka i ubarwia oczekiwanie na śmierć.
W życiu człowiek spotyka na swojej drodze mnóstwo ludzi. Niektórzy zostają na dłużej, na lata, są nam bliscy. Inni pojawiają się na chwilę, czasem krótszą, czasem dłuższą. Pojawia się pytanie, którzy wywierają większy wpływ na nas samych? Ci, którzy są z nami od lat? A może ci, którzy kiedyś się pojawili, aby szybko odejść? W życiu głównej bohaterki pojawił się taki człowiek, na krótką chwilę, by zmienić wszystko. By zagarnąć tę część duszy i serca, której nie da się już odzyskać. I choć nie był obecny przez resztę życia, to wspomnienia jego dotyczące kotłują się z umyśle umierającej kobiety. Czy to rozrachunek z przeszłością? Nie. To raczej świadomość nieodżałowanej straty. To raczej pewność, że przeżyte życie miało wyglądać inaczej. Ja wiem, że to dość ckliwe. To gdybanie i użalanie się nad sobą. Ale jeśli tamto gwałtowne uczucie było tym jedynym, prawdziwym, a każde następne były marnymi próbami dorównania mu? Te rozważania są dość smutne i podejrzewam, że każdy, kto choć raz w życiu był prawdziwie zakochany, rozpamiętuje czasem te chwile. Rozpamiętujemy swoje decyzje. Rozpamiętujemy wybory. I właśnie te myśli nie dawały mi spokoju podczas lektury. Więc skoro powieść skłoniła mnie do jakichś refleksji, to chyba jest na plus dla niej.
Nie mogę napisać, że „Wieczór” zrobił na mnie wrażenie. Myślę, że liczenie na wrażliwość czytelnika, to za mało, aby z powieści zrobić wyjątkowe dzieło. Owszem, jest to książka wzruszająca i nastrojowa. Jednakże oprócz bazowania na prostych zabiegach i grze emocjonalnej, jaka ma wciągnąć czytelnika w świat przedstawiony, nie dostrzegłam niczego, co skłoniłoby mnie do zachwytu. Zabrakło mi w „Wieczorze” jakiegoś mocnego uderzenia. Jakiegoś przewrotu. Niespełniona i krótkotrwała miłość, jaką w młodości przeżyła umierająca Ann Lord, zbyt mocno przypominała mi sceny z jakiejś telenoweli, niż gwałtowny i pełen fascynacji i napięcia romans.
Może film, który powstał na podstawie tej powieści jest ciekawszy? Może, jeśli kiedyś go zobaczę, to przeżyję chwilę autentycznego wzruszenia? Czasem tak też lubię. Czasem bywam romantycznie kobieca i łza w oku się zakręci na nastrojowym filmie.
Nie oczekiwałam zatem mocnego uderzenia, nie szykowałam się na ostre cięcie. Wiedziałam, jak zakończy się ta powieść. Zastanawiałam się nad treścią, na ile ja bym ją urozmaiciła.
„Wieczór” to jednak nie jest zwykłe czytadło i książka pozbawiona pewnego piękna. Tego odmówić autorce nie mogę. Bo na swój sposób to piękna opowieść o życiu, o umieraniu i o miłości. Miłości z góry skazanej na niespełnienie. Miłości, która spływa na człowieka, jak grom z jasnego nieba i równie gwałtownie zostaje zabrana. Miłości, która w ostatnich chwilach życia pobudza umysł chorego człowieka i ubarwia oczekiwanie na śmierć.
W życiu człowiek spotyka na swojej drodze mnóstwo ludzi. Niektórzy zostają na dłużej, na lata, są nam bliscy. Inni pojawiają się na chwilę, czasem krótszą, czasem dłuższą. Pojawia się pytanie, którzy wywierają większy wpływ na nas samych? Ci, którzy są z nami od lat? A może ci, którzy kiedyś się pojawili, aby szybko odejść? W życiu głównej bohaterki pojawił się taki człowiek, na krótką chwilę, by zmienić wszystko. By zagarnąć tę część duszy i serca, której nie da się już odzyskać. I choć nie był obecny przez resztę życia, to wspomnienia jego dotyczące kotłują się z umyśle umierającej kobiety. Czy to rozrachunek z przeszłością? Nie. To raczej świadomość nieodżałowanej straty. To raczej pewność, że przeżyte życie miało wyglądać inaczej. Ja wiem, że to dość ckliwe. To gdybanie i użalanie się nad sobą. Ale jeśli tamto gwałtowne uczucie było tym jedynym, prawdziwym, a każde następne były marnymi próbami dorównania mu? Te rozważania są dość smutne i podejrzewam, że każdy, kto choć raz w życiu był prawdziwie zakochany, rozpamiętuje czasem te chwile. Rozpamiętujemy swoje decyzje. Rozpamiętujemy wybory. I właśnie te myśli nie dawały mi spokoju podczas lektury. Więc skoro powieść skłoniła mnie do jakichś refleksji, to chyba jest na plus dla niej.
Nie mogę napisać, że „Wieczór” zrobił na mnie wrażenie. Myślę, że liczenie na wrażliwość czytelnika, to za mało, aby z powieści zrobić wyjątkowe dzieło. Owszem, jest to książka wzruszająca i nastrojowa. Jednakże oprócz bazowania na prostych zabiegach i grze emocjonalnej, jaka ma wciągnąć czytelnika w świat przedstawiony, nie dostrzegłam niczego, co skłoniłoby mnie do zachwytu. Zabrakło mi w „Wieczorze” jakiegoś mocnego uderzenia. Jakiegoś przewrotu. Niespełniona i krótkotrwała miłość, jaką w młodości przeżyła umierająca Ann Lord, zbyt mocno przypominała mi sceny z jakiejś telenoweli, niż gwałtowny i pełen fascynacji i napięcia romans.
Może film, który powstał na podstawie tej powieści jest ciekawszy? Może, jeśli kiedyś go zobaczę, to przeżyję chwilę autentycznego wzruszenia? Czasem tak też lubię. Czasem bywam romantycznie kobieca i łza w oku się zakręci na nastrojowym filmie.