„Norwegian Wood” to moje kolejne spotkanie z Harukim Murakamim. Kolejne udane i powodujące w moim umyśle stan kojarzący się z podnieceniem, zakochaniem, albo może letargiem i hipnozą. Zauroczenie, tak właśnie nazwałabym to uczucie, jakie pojawia się tuż po skończeniu czytania jego książek. Najczęściej, na szczęście, ten stan trwa od kilku do kilkunastu godzin. Gdyby trwał dłużej, zapewne miałabym problem z odnalezieniem się w rzeczywistości, a kontakt ze mną byłby niemożliwy. Ciekawe, czy gdybym straciła zmysły na zawsze, byłabym prawdziwie szczęśliwa?
„Norwegian Wood” jest książką podobną w narracji, treści i klimacie do innych dzieł pisarza, ale jednocześnie jest zupełnie inna. Nie ma w niej magicznych zdarzeń, przenikania się świata realnego z tym duchowych, niesamowitych i fantastycznych postaci, do jakich mnie przyzwyczaił autor. Ale jest równie wciągająca i dotykająca samego dna ludzkiego serca i duszy. Mnie dotknęła równie mocno; tak, jak wszystkie pozostałe książki pisarza, które czytałam („Tańcz, tańcz, tańcz”, „Kafka nad morzem”, „Po zmierzchu”, „Koniec świata i Hard-boiled Wonderland”).
„Norwegian Wood” to studium dojrzewania Toru Watanabego, młodego chłopaka, w którego życiu pojawiają się dwie, różniące się osobowością i temperamentem kobiety. Obie go kształtują i obie pozwalają mu odkrywać, co znaczy słowo miłość. Eteryczna Naoko i zwariowana Midori. Woda i ogień. Kocha obie, ale tylko z jedną z nich spędzi życie. Jest jeszcze kilka osób, które odciskają w nim piętno: zmarły przyjaciel Kizuki, żądny osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej Nagasawa, Reiko – kobieta mieszkająca w sanatorium z Naoko.
W książkach Murakamiego nie ma przypadkowych postaci. Każda odgrywa znaczącą rolę w życiu głównego bohatera. W usta każdej z nich, Murakami wkłada słowa, z którymi potrafię się utożsamić.
Naoko mówi to:
„Nie umiem wyrazić tego, co bym chciała – ciągnęła Naoko. – Ostatnio ciągle tak jest. Staram się coś powiedzieć, ale do głowy przychodzą mi tylko nieodpowiednie słowa albo całkowicie różne od tych, które mam na myśli. Próbuję sama się poprawiać, lecz wychodzi tylko gorzej. Tracę wątek. Tak jakbym była rozszczepiona na dwie i sama ze sobą bawiła się w berka. Pośrodku jest wielki słup i gonimy się wokół niego. Tamta druga ja zawsze zna właściwe słowa, lecz ta ja nigdy nie może tej drugiej złapać.”
I mam wrażenie, jakby mówiła za mnie, bo często tak właśnie się czuję.
Midori mówi natomiast słowa, wszystkim chyba znane:
„życie to pudełko czekoladek. (...) W pudełku są różne czekoladki, jedne się lubi, inne mniej. Najpierw zjada się te ulubione i zostają tylko te, za którymi się nie przepada. Zawsze tak myślę, kiedy jest mi ciężko. Jeżeli teraz się z tym uporam, potem będzie łatwiej. Życie jest jak pudełko czekoladek.”
I bądź tu mądry, czyje to słowa? Ale raczej są autorstwa twórcy „Forresta Gumpa” - Amerykanina Winstona Grooma, wskazuje na to rok wydania tej książki – 1986. Bo Murakami napisał „Norwegian Wood” rok później.
Zgadzam się również ze słowami Reiko:
„Nasza normalność polega na tym, że zdajemy sobie sprawę z własnej nienormalności.”
„Wszyscy (mam tu na myśli nas wszystkich: normalnych i nienormalnych) jesteśmy niedoskonałymi ludźmi żyjącymi na niedoskonałym świecie. Życie nie polega na mierzeniu wszystkiego linijką i kątomierzem, żeby bilans się zgadzał jak na rachunku bankowym.”
I znowu moja wrażliwość jest poruszona, bo Murakami ubiera w słowa to, co siedzi głęboko we mnie. I żałuję tylko, że nie posiadam takiego daru, aby o tym tak pięknie mówić.
Rozważania o życiu i śmierci są u Murakamiego pełne najprostszych prawd. „Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią.” Bohater Murakamiego obcuje ze śmiercią swoich bliskich i dzięki nim dojrzewa. Uczy się życia w cieniu śmierci. Płaci rachunki wystawiane przez śmierć. I może się to wydać straszne, ale uczy się żyć, dzięki śmierci. Jest świadomy tego: „mam dwadzieścia lat i muszę zapłacić pewną cenę za to, żeby dalej żyć.”
Watanabe jest zwyczajnym człowiekiem, choć pojęcie zwyczajności, jak wiele innych, jest pojęciem względnym. Jego zwyczajność ma odcień magii i na pewno jest zdeterminowana przez ducha. Zatem, czy aby na pewno jest zwyczajnym mężczyzną? Przecież „nie powinno się ufać nikomu, kto mówi, że jest zwyczajnym człowiekiem”. A ja jemu zaufałam, polubiłam go i gdybym go kiedyś w rzeczywistości mogła spotkać, miałabym dużo szczęścia.
„Norwegian Wood” jest książką podobną w narracji, treści i klimacie do innych dzieł pisarza, ale jednocześnie jest zupełnie inna. Nie ma w niej magicznych zdarzeń, przenikania się świata realnego z tym duchowych, niesamowitych i fantastycznych postaci, do jakich mnie przyzwyczaił autor. Ale jest równie wciągająca i dotykająca samego dna ludzkiego serca i duszy. Mnie dotknęła równie mocno; tak, jak wszystkie pozostałe książki pisarza, które czytałam („Tańcz, tańcz, tańcz”, „Kafka nad morzem”, „Po zmierzchu”, „Koniec świata i Hard-boiled Wonderland”).
„Norwegian Wood” to studium dojrzewania Toru Watanabego, młodego chłopaka, w którego życiu pojawiają się dwie, różniące się osobowością i temperamentem kobiety. Obie go kształtują i obie pozwalają mu odkrywać, co znaczy słowo miłość. Eteryczna Naoko i zwariowana Midori. Woda i ogień. Kocha obie, ale tylko z jedną z nich spędzi życie. Jest jeszcze kilka osób, które odciskają w nim piętno: zmarły przyjaciel Kizuki, żądny osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej Nagasawa, Reiko – kobieta mieszkająca w sanatorium z Naoko.
W książkach Murakamiego nie ma przypadkowych postaci. Każda odgrywa znaczącą rolę w życiu głównego bohatera. W usta każdej z nich, Murakami wkłada słowa, z którymi potrafię się utożsamić.
Naoko mówi to:
„Nie umiem wyrazić tego, co bym chciała – ciągnęła Naoko. – Ostatnio ciągle tak jest. Staram się coś powiedzieć, ale do głowy przychodzą mi tylko nieodpowiednie słowa albo całkowicie różne od tych, które mam na myśli. Próbuję sama się poprawiać, lecz wychodzi tylko gorzej. Tracę wątek. Tak jakbym była rozszczepiona na dwie i sama ze sobą bawiła się w berka. Pośrodku jest wielki słup i gonimy się wokół niego. Tamta druga ja zawsze zna właściwe słowa, lecz ta ja nigdy nie może tej drugiej złapać.”
I mam wrażenie, jakby mówiła za mnie, bo często tak właśnie się czuję.
Midori mówi natomiast słowa, wszystkim chyba znane:
„życie to pudełko czekoladek. (...) W pudełku są różne czekoladki, jedne się lubi, inne mniej. Najpierw zjada się te ulubione i zostają tylko te, za którymi się nie przepada. Zawsze tak myślę, kiedy jest mi ciężko. Jeżeli teraz się z tym uporam, potem będzie łatwiej. Życie jest jak pudełko czekoladek.”
I bądź tu mądry, czyje to słowa? Ale raczej są autorstwa twórcy „Forresta Gumpa” - Amerykanina Winstona Grooma, wskazuje na to rok wydania tej książki – 1986. Bo Murakami napisał „Norwegian Wood” rok później.
Zgadzam się również ze słowami Reiko:
„Nasza normalność polega na tym, że zdajemy sobie sprawę z własnej nienormalności.”
„Wszyscy (mam tu na myśli nas wszystkich: normalnych i nienormalnych) jesteśmy niedoskonałymi ludźmi żyjącymi na niedoskonałym świecie. Życie nie polega na mierzeniu wszystkiego linijką i kątomierzem, żeby bilans się zgadzał jak na rachunku bankowym.”
I znowu moja wrażliwość jest poruszona, bo Murakami ubiera w słowa to, co siedzi głęboko we mnie. I żałuję tylko, że nie posiadam takiego daru, aby o tym tak pięknie mówić.
Rozważania o życiu i śmierci są u Murakamiego pełne najprostszych prawd. „Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią.” Bohater Murakamiego obcuje ze śmiercią swoich bliskich i dzięki nim dojrzewa. Uczy się życia w cieniu śmierci. Płaci rachunki wystawiane przez śmierć. I może się to wydać straszne, ale uczy się żyć, dzięki śmierci. Jest świadomy tego: „mam dwadzieścia lat i muszę zapłacić pewną cenę za to, żeby dalej żyć.”
Watanabe jest zwyczajnym człowiekiem, choć pojęcie zwyczajności, jak wiele innych, jest pojęciem względnym. Jego zwyczajność ma odcień magii i na pewno jest zdeterminowana przez ducha. Zatem, czy aby na pewno jest zwyczajnym mężczyzną? Przecież „nie powinno się ufać nikomu, kto mówi, że jest zwyczajnym człowiekiem”. A ja jemu zaufałam, polubiłam go i gdybym go kiedyś w rzeczywistości mogła spotkać, miałabym dużo szczęścia.
Nie czytałam jej ale mam wypożyczoną z biblioteki "Koniec świata i Hard -boiled Wonderland".
OdpowiedzUsuńI tak sobie myślę żeby zacząć ją czytać.
Murakami robi spore wrażenie na mnie również.
Czyli trzeba ufać tym skomplikowanym?
Jesli facet wypala "Nie jestem łatwym człowiekiem" to .. ..?
Znaczy że można mu zaufać..?
Hm...
To mnie zaskoczyło.
O sobie również nie mówię że jestem łatwa.
mrrrraaau - piękna uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńa wiesz, że w przyszłym roku zobaczymy ekranizację Norwegian Wood? jak na razie jest mało informacji na temat samej produkcji. zapowiada się jednak ciekawie...
OdpowiedzUsuńzazdroszczę, że potrafisz coś o jego prozie napisać...ja przyznaję się zawsze, że mi nie wychodzi;( jak zaczynam, to jakieś banały mi wychodzą...a przecież trafia do mnie jak mało kto...czasem mam wrażenie, że wyciąga mi z głowy myśli...
OdpowiedzUsuńJudytta, "Koniec świata..." jest super,przynajmniej dla mnie. A ludzie normalni są ludźmi nudnymi. Wolę kolce róż, niż platki. ;)
OdpowiedzUsuńMurach, coś słyszlam o ekranizacji, chętnie zobaczę co z tego wyjdzie. Ma tylko nadzieję, że w rolach głównych obsadzą Japończyków, a nie Amerykanów. Wrrr...
Chiaro, mam spore trudności w pisaniu w ogóle. Zauważyłam swój bałagan myślowy i chaotyczne opowiadanie. Ale nie staram się już zmieniać. Taka jestem. Choć fajnie byłoby, gdybym była purystką językową. A o Murakamim jest trudno pisać. Bo jego się bardziej czuje, niż daje ubrać w słowa. Ja też mam problemy, dlatego posiłkuje się cytatami. ;)
... ja nie wiem, ale ja nie mogę Murakami, może pierwsza, którą czytałam, czytałam w złym momencie, może powinnam jednak CHCIEĆ, ale ostatnio oddałam nie ruszoną do biblioteki. Twój blog natomiast jest świetny, połącznie książki i filmu i taka różnorodność, super
OdpowiedzUsuńPS "Onitsza" koniecznie!!!
Czarodziej Murakami, jak księżyc, w którego poświacie lunatykujesz. Życzę spotkania z Watanabe.
OdpowiedzUsuńTo była moja pierwsza książka Murakamiego, ta od której zaczęłam przygodę z jego literaturą. W dodatku czas czytania i okoliczności kojarzą mi się absolutnie osobiście i wyjątkowo.
OdpowiedzUsuńMnie sie bardzo podoba w japonskiej mentalnosci niemyslenie przeciwienstwami. Bo wlasnie nie jest tak zycie-smierc, tylko smierc stanowi czesc zycia, towarzyszy nam ciagle. Ciagle cos umiera i cos nowego sie rodzi, ciagle jedno tracimy, drugie zyskujemy.
OdpowiedzUsuńPiekna proza i warto ja smakowac, a Ty stworzylas piekna recenzje, dziekuje!
PS. Mnie tez bardzo trudno jest pisac o Murakamim, ale moze kiedys sprobuje jednak...
jak ciężko wrócić ze świata Murakamiego,wracam często po raz koleiny i smakuję,odkrywam coś nowego,to faktycznie uzależnia,polecam powrót do świata - "Kronika Ptaka Nakręcacza".
OdpowiedzUsuńwitam,zostaję na dłużej w Twoim blogu,interesująco bardzo, i wrzucam do ulubionych,pozdrawiam
Moni i Hangai, dziękuję za miłe słowa. Po "Onitszę" już raczej nie sięgnę, natomiast po "Kronikę ptaka nakręcacza" jak najbardziej. :))
OdpowiedzUsuń