"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

środa, 23 listopada 2011

"Rok 1984" - George Orwell

„Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.”

Zbędne są wszelkie polecenia i rekomendacje. „Rok 1984” George’a Orwella po prostu wypada znać. Książka napisana w 1949 r. do dziś dnia stanowi znakomitą lekturę, która nic nie straciła na świeżości. Wciąga czytelnika jak narkotyk, tłamsi wrażliwość i burzy spokój. Przeraża wizją świata, którym rządzi jedyna słuszna Partia. Przeraża obrazem społeczeństwa stłamszonego, zastraszonego, zmanipulowanego i wyzutego z uczuć. Przeraża mechanizmami wszechobecnej inwigilacji, kontroli, podsłuchu i podglądu. Przeraża prawdziwością spostrzeżeń i logicznością wywodów. Jeśli do kogoś ta antyutopia nie przemawia, temu wróżę marne życie. Wydaje mi się, że książka Orwella ma tak wielką siłę rażenia, że nikt nie pozostaje wobec niej obojętny. Moim skromnym zdaniem jest arcydziełem. Nie orientuję się, czy nadal jest w kanonie lektur szkoły średniej, ciekawe, czy ją też traktuje się wybiórczo omawiając fragmenty? Ta dygresja, to tak na marginesie.

„Rok 1984” George’a Orwella to historia tragiczna, to historia o upadku człowieczeństwa, o potworności systemów totalitarnych, o znikomości ludzkiego życia. Wzbudza mnóstwo emocji, bazując na prostej treści. To, co stworzył Orwell, jest absolutnie doskonałe. Oddał głębię dna ludzkości, dna systemów politycznych zniewalających prostego człowieka. Na dnie człowieczeństwa nie ma już nic. Jest mechaniczne, bezwartościowe, pełne zaślepienia i wszechobecnego strachu życie w klatce. Klatka ogranicza, ale i chroni. Życie człowieka bez wolnej woli, poddawanego notorycznej obserwacji, jest łatwe do sterowania. Zastraszonym społeczeństwem najłatwiej przecież sterować. Sterroryzowanymi ludźmi najłatwiej przecież rządzić. Jak widać, społeczeństwo pozbawione możliwości decydowania o sobie, to bardzo cenna zdobycz. Dlaczegóż by zaprzestać zniewalać ludzkość, skoro ona sama się poddaje. Strach, strach, strach! Strach jest towarem najcenniejszym!

Ech… poniosło mnie. Mogłabym zacząć grzmieć i gniewnym tonem wyrzucać możnym tego świata, że wciąż żyjemy w klatce, którą bacznie obserwuje Wielki Brat. Każdy mój krok jest przecież śledzony. W pracy podpisuję listę obecności. Jak nie ma mnie w pracy, to prawdopodobnie jestem chora, a więc zostałam zarejestrowana w systemie służby zdrowia. Mam Pesel, aby łatwo można było mnie zidentyfikować. Mam NIP, aby urząd skarbowy mógł sprawdzić, czy grzecznie rozliczam się z ojczyzną. Pensja obowiązkowo wpływa na konto, każda wypłata pieniędzy jest rejestrowana i kontrolowana. Większość moich kroków jest śledzona, łatwo mnie namierzyć, bo mam przecież komórkę. No, ale nie popadnę w żadną neurozę, nie zacznę trąbić o żadnej teorii spiskowej. Wiem, że moje życie jest zależne od systemu. Ech…

Na szczęście ten system nie popadł w skrajność, którą opisał George Orwell. Na szczęście nie muszę jak Winston Smith, bohater „Roku 1984”, bać się o każde mocniejsze uderzenie serca, o każde wypowiedziane słowo, o każdy gest. Ale wyobrażam sobie, jak musiałby się czuć człowiek taki jak Winston Smith.

Książka Orwella przemawia do mnie wyjątkowo. Nie tylko dlatego, że dotyka ważnych treści, nie tylko dlatego, że pokazuje pranie mózgu, jakiemu może zostać poddany człowiek buntujący się przeciwko obowiązującemu porządkowi. Nie tylko dlatego, że stanowi ostry atak na ideologie totalitarne, reżimy zniewalające człowieka. Nie tylko dlatego, że wzbudziła we mnie emocje, których nie potrafię utrzymać na wodzy. Książka Orwella wydaje mi się nad wyraz trafną i skuteczną bronią przeciwko podłości człowieka, który bawiąc się polityką może doprowadzić do zguby całą ludzkość. To przestroga, manifest pełen goryczy i niezadowolenia. „Rok 1984” to symboliczna powieść będąca jednocześnie krzykiem rozpaczy, ale i natchnieniem, motorem do działań, katalizatorem rzeczywistości.

Jeśli jeszcze nie czytaliście tej antyutopii, to koniecznie nadróbcie zaległości. A potem sięgnijcie po film nakręcony na podstawie „Roku 1984”. Ja właśnie to zrobiłam i czuję burzę w mózgu…

poniedziałek, 14 listopada 2011

"Marzenie Celta" - Mario Vargas Llosa


Mario Vargas Llosa zaimponował mi ogromnie. To, że jest świetnym pisarzem, nie ulega dyskusji. To, że ma dar do snucia opowieści, nie budzi najmniejszych wątpliwości. A to, że podjął się zbeletryzowania biografii autentycznej postaci, zasługuje na dodatkowy podziw i szacunek. Tym bardziej, że stworzenie „Marzenia Celta” wymagało nie lada pracy, zawzięcia i uporu, mozolnej wędrówki po różnych archiwach rozsianych dosłownie po całym świecie. Dlatego jestem pełna respektu wobec Noblisty, spod jego pióra wyszła powieść imponująca.

Kto do tej pory nie słyszał o Rogerze Casemencie, ten ma możliwość poznać tą niezwykłą postać. A to poznawanie, gwarantuję, będzie przebiegało w przyjemnej atmosferze, bo „Marzenie Celta” czyta się znakomicie. Powieść Mario Vargasa Llosy to nie tylko znakomita biografia Rogera Casementa, ale również mocny głos przypomnienia o okrucieństwach, jakich w imię chrześcijańskiej i cywilizowanej Europy, dopuszczano się w Kongu i Amazonii na przełomie XIX i XX wieku.

Uwierzcie mi, że warto na nowo przywoływać te smutne historie, aby sobie uzmysłowić, jak podłą jednostką jest człowiek mający możliwość wzbogacenia się nie bacząc na krzywdę innych mieszkańców tego świata. Ta sprawa jest aktualna i dziś. Wyzysk i niewolnictwo to wcale nie przeszłość! Zmieniły się czasy, zmieniły się okoliczności, zmieniły się może i metody, ale ograbianie krajów Trzeciego Świata trwa nadal.

Joseph Conrad w „Jądrze ciemności” ujął ten temat niezwykle sugestywnie i to ten tytuł powinien znać każdy. Mario Vargas Llosa dorzucił do tej kwestii równie ważny głos i o jego najnowszej książce warto pamiętać.

„Marzenie Celta” z niezwykłą starannością i dbałością o każdy szczegół przybliża sylwetkę Rogera Casementa. Człowieka pełnego pasji, człowieka ogarniętego słusznymi ideami. Człowieka, który poświęcił życie szerzeniu prawdy i walce o sprawiedliwość. Człowieka, który pokazał światu prawdę o czarnej stronie kolonializmu. Wreszcie zagorzałego bojownika o niepodległość Irlandii, swojej ukochanej ojczyzny.

Celta, bo tak Casement został kiedyś nazwany, poznajemy u schyłku życia. Mieszkający 20 lat w Afryce, 7 lat w Brazylii, w tym rok w sercu dżungli amazońskiej, Roger Casement w roku 1916 został aresztowany za zdradę Imperium Brytyjskiego.

„Myślał o paradoksie swojej sytuacji: został osądzony i skazany za przemyt broni na rzecz próby zbrojnej secesji, a tak naprawdę przedsięwziął tę ryzykowną, być może absurdalną wyprawę z Niemiec na wybrzeże Tralee, pragnąc powstrzymać wybuch powstania, którego upadku był pewien od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszał o przygotowaniach.”

Jego zasługi w kwestii Konga i Amazonii były olbrzymie, o czym może świadczyć nadany mu przez Wielką Brytanię honorowy tytuł sir, jednakże sprawą wyzwolenia Irlandii spod, jak to określił, jarzma brytyjskiego i zbrataniem się z wrogimi Niemcami, ściągnął na siebie kłopoty, których się raczej nie spodziewał. Llosa rozpoczyna „Marzenie Celta” właśnie tą chwilą, oto Roger Casement oczekuje w więziennej celi na rozpatrzenie wniosku o ułaskawienie; wniosku ostatecznie odrzuconego. A my wraz z oczekującym na egzekucję Casementem odbywamy podróż w głąb jego życia, aby móc obiektywnie ocenić jego osobę.

Llosa podzielił powieść na trzy części, odpowiadające trzem istotnym etapom życia Casementa: Kongo, Amazonia i Irlandia. Może pierwotnie dziwić zestawienie Afryki i Ameryki Południowej z Irlandią, jednakże to zdziwienie szybko mija. Poprzez ucisk rdzennych mieszkańców afrykańskiego Konga i peruwiańskiej części Amazonii, pod przykrywką pięknych idei kolonizatorstwa Mario Vargas Llosa uwypuklił problem wszelkiego zawłaszczenia i uzurpowania sobie prawa do własności danych ziem. Roger Casement dzięki wieloletniej walce o ujawnienie nieprawidłowości i okrucieństwa w Kongu i Amazonii, zrozumiał, że jego własna ojczyzna – Irlandia, stała się również ofiarą i częścią Imperium Brytyjskiego.

„(…) i zaczął się czuć „Irlandczykiem”, to znaczy obywatelem kraju okupowanego i eksploatowanego przez Imperium, które Irlandię wykrwawiło i pozbawiło duszy.”

Rozdziały poświęcone Kongu i Amazonii wnikliwie opisują podróże Casementa i zbieranie materiałów do raportów o niegodziwościach względem Kongijczyków i Indian, którzy przez kampanie kauczukowe zostali zdegradowani do pozycji siły roboczej, bezrozumnej i pozbawionej wrażliwości. To Casement pokazał cywilizowanej Europie jej dwulicowość, pazerność na bogactwa, przysłowiowe bogacenie się po trupach. Pokazał, że Europa ma krew na rękach i czas zakończyć bestialski proceder. Stał się znanym i szanowanym obrońcą praw ludzkich. To dzięki podróżom i temu, co zobaczył na własne oczy, zapragnął, aby jego ojczyzna odzyskała niepodległość. Zaczął wspierać irlandzkie organizacje niepodległościowe. Jego nieszczęście polegało na tym, iż postanowił szukać wsparcia u Niemców i to stamtąd wiosną 1916 roku płynął łodzią podwodną, aby zapobiec wybuchowi powstania, które było skazane na porażkę. Nie zdążył tego zrobić, jego intencje zostały źle odebrane. Stał się wrogiem Imperium Brytyjskiego, zdrajcą.

Życie Celta to znakomity materiał do badań nad ludzką psychiką. Llosa dokonał swoistej wiwisekcji na psychice Casementa, bez oskarżania, bez oczerniania, bez wytykania błędów. Nie osądzał jego skłonności homoseksualnych, ukazał człowieka o niezwykłej wrażliwości, za którym przemawiają czyny.
Zresztą wystarczy spojrzeć na biografię sir Rogera. Dopiero w 1965 r. angielski rząd zwrócił szczątki powieszonego w 1916 r. Casementa i w Irlandii odbył się uroczysty pochówek z oddaniem honorów. Dokonano swoistej rehabilitacji i Casement stał się bohaterem narodowym Irlandii.

Dlatego chwała takim ludziom, jak Mario Vargas Llosa, którzy zachłannie wyszarpują z odmętów historii takie postaci i nie pozwalają o nich zapomnieć. Tym bardziej, że coraz mniej w świecie autorytetów. I nie ważne, czy ten autorytet jest biały, czy czarny, czy jest kobietą czy mężczyzną, czy jest hetero czy homoseksualny. Te szczegóły nie mają najmniejszego znaczenia. Ważniejsze są czyny i to one stają za człowiekiem.

„Marzenie Celta” to podróż w głąb ludzkiej duszy, to powieść o szukaniu prawdy o swojej tożsamości, to hołd oddany niezwykle odważnemu człowiekowi.



poniedziałek, 7 listopada 2011

Rzeźby Magdaleny Abakanowicz w Rzeszowie!

Warto się wybrać do Millenium Hall! Ale nie po to, by chodzić po centrum handlowym i zaliczać kolejne sklepy odzieżowe, o nie, nie! Warto się wybrać po to, aby w Europejskiej Galerii Sztuki zobaczyć monumentalne rzeźby Magdaleny Abakanowicz! To, że udało się pokazać kilka z jej nieziemskich rzeźb w Rzeszowie, uważam za ogromny sukces! Robią wrażenie. Budzą lekki niepokój. Są otoczone ciszą i ciemnością. Cienie rzucane przez rzeźby tworzą dodatkowy efekt artystyczny. Sami zobaczcie.






W Galerii można zobaczyć również wystawę Plakatu Teatralnego i obrazy wielu świetnych artystów. Zachęcam do wybrania się tam! Galeria kusi przestrzenią. Kuszą i fascynują zebrane tu obrazy. Moim skromnym zdaniem to fantastyczne miejsce na kulturalnej mapie Rzeszowa. Mam nadzieję, że zobaczę tu jeszcze nie jedną wystawę, która mnie zachwyci!







sobota, 5 listopada 2011

Tides From Nebula




Piątkowy wieczór spędziłam na niesamowitym koncercie. Gdyby nie to, że w środku tygodnia na jakimś słupie ogłoszeniowym dostrzegłam pośród różnej maści chłamu plakat reklamujący koncert zespołu TIDES FROM NEBULA, ominęłabym mnie wielka przyjemność, nie miałabym możliwości odwiedzenia pewnego świetnego miejsca i bycia na fantastycznym koncercie. Wiem, że muszę uważniej patrzeć na słupy ogłoszeniowe. Ale do rzeczy. Wpierw obczaiłam w Internecie, gdzie mieści się RED ZONE MOTORCYCLE'S PUB, bo tego nie wiedziałam. Okazuje się, że ten rewelacyjny pub, działający bodajże od roku (!), mieści się wcale nie w centrum, wcale nie w okolicach Rynku, ale gdzieś pomiędzy osiedlem 1000-lecia a Baranówką. Jeśli czyta to ktoś, kto tak jak ja mieszka w stolicy Podkarpacia, ten powinien się zorientować. Kupując dzień wcześniej bilety na wspomniany wyżej koncert, pooglądaliśmy z mężem wnętrze tego pubu, który ulokowany został w jakimś starym magazynie. Oczywiście remont i stylowy wystrój wnętrza zrobił swoje. Pub, jak nazwa wskazuje, jest utrzymany w stylu motocyklowo-rockowym. Ogromnie nam się spodobał. Duża przestrzeń, świetne wyposażenie w typowe dla tej grupy zapaleńców gadżety, z zawieszonym białym motorem nad barem, co możecie zobaczyć na załączonej fotce. I co najważniejsze miła obsługa i przyzwoite ceny! A i fakt, że nie jest tam duszno, zadymiono i tłoczno, to dodatkowe zalety (teraz doceniam wprowadzony zakaz palenia w lokalach!). Myślę, że spokojnie ten lokal wygrywa w konkurencji miejsc na koncerty. Bo pozostałe kluby w mieście z wielu przyczyn wzbudzają we mnie niechęć. RED ZONE MOTORCYCLE'S PUB to idealne miejsce na świetne koncerty. Wiadomo, że im popularniejszy wykonawca, tym prawdopodobieństwo większych tłumów, ale coś za coś. Koncert TIDES FROM NEBULA przyciągnął odpowiednią liczbę ludzi, nie było ścisku, nie było chamskiego potrącania przez nawalonych kolesi, nie było piszczących dziewuszek, które zamiast posłuchać muzyki chodzą na łowy. I to mnie przekonało do miejsca! A sam koncert niesamowicie mi się podobał. Jako support wystąpiły zespoły zupełnie mi nieznane: NAO i RAPE ON MIND. Ten pierwszy zagrał całkiem przyzwoitą muzykę, wokalistka miała fajny głos, a ten drugi, to zupełnie nie moja bajka, nie lubię jak tak destrukcyjnie gwałci się mój umysł.

TIDES FROM NEBULA to polski zespół post-rockowy grający wielce energetyczną gitarową muzykę instrumentalną. Pierwsza ich płyta „Aura” (2009 r.) jest ostatnio jedną z moich ulubionych, a drugą „Earthshine” (2011 r.), kupioną wczoraj podczas koncertu, właśnie słucham po raz enty i już zdobyła ona moje serce. Ciekawostką jest fakt, że producentem „Earthshine” jest Zbigniew Preisner.

Polecam z całego serce TIDES FROM NEBULA. Chłopaki grają tak, że zapiera dech w piersiach. Wczoraj stałam pośród ludzi słuchających ich muzyki, zamykałam oczy i muzyka wypełniała moje ciało i umysł maksymalnie. Czułam każdą nutę w moim krwioobiegu. Tysiące emocji dosłownie przelatywało przez moją głowę. Nazwa zespołu idealnie oddaje klimat muzyki, która faktycznie pochodzi gdzieś z przestrzeni kosmicznej, z pyłu międzygwiazdowego, z jakieś dalekiej mgławicy. Jeśli zamknie się oczy, można tam polecieć…