"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Ot, dialektyka mojego życia.

Wybacz, nie napiszę o  fantazjach filmowych Pedro Almodovara. „Skóra, w której żyję” była, dosadnie rzecz ujmując, śmiesznie przewidywalna. Antonio Banderas nie miał obłędu w oczach. A powinien. Może wtedy uwierzyłabym w jego pasję. Aktorka grająca Verę dopiero w ostatnich minutach filmu zagrała należycie. Przez długie minuty motała się jak potulny piesek merdając swojemu panu ogonkiem na powitanie. Nie! Gdyby mi ktoś zrobił to, co młodziutkiemu Vincentowi, wbrew mojej woli, zemściłabym się szybciej. Licząc się nawet ze śmiercią, albo z nią igrając. Wolę już mściwą Lisbeth Salander i jej mroczny świat. O tak, ta dziewczyna ma wszystko to, czego nie mam ja. A przede wszystkim odwagę być sobą. Wbrew światu, wszystkim, schematom i konwenansom. Nie. Ja się nie utożsamiam z nieistniejącymi postaciami. Badam siebie przyglądając się im. Wstydzę się swoich ułomności. Boję lęku przed ostracyzmem społecznym. Mówiąc, że wolę swoją prywatną samotność, nie kłamię.  Napiszę o smętnym spojrzeniu Daniela Craiga. Ubóstwiam to spojrzenie. A niech to! Dałabym się mu uwieść. Albo sama chętnie uratowałabym go z opresji, odcieła sznury, opatrzyła rany. Nie napiszę też o Enderze Wigginie. Czytając „Grę Endera” Orsona Scotta Carda wynudziłam się niemiłosiernie. Rozdziały o szkole bojowej na jakimś latającym statku kosmicznym i walkach toczonych przez małoletnich kadetów ciągnęły się jak flaki z olejem. Pomysł, że mały chłopak ma poprowadzić inwazję przeciwko jakimś dokładnie nie znanym robalom, mogę wrzucić między bajki o wampirach i czarnoksiężnikach. Jedynym ciekawym fragmentem książki był opis planety robali, gdzie Ender poznaje ich „przesłanie”. Nic poza! Dobił mnie dodatkowy rozdział – napisany wyłącznie dla polskich czytelników, o niejakim Janie Pawle (skojarzenie jak najbardziej słuszne!). Bardziej tandetnego i infantylnego tekstu już dawno nie czytałam. Powstaje film na podstawie „Gry Endera”. Cóż, oglądanie przez dwie godziny jak dzieciaki walczą ze sobą w sali o znikomej grawitacji,  wydaje mi się mało porywające. Nie napiszę też o moich szmaragdowych paznokciach, nie prowadzę wszak bloga o modzie i kosmetykach.  Nie pochwalę się wąskimi dżinsowymi rurkami, w których ostatnio namiętnie chodzę, bo mnie wyszczuplają. Łechtają moją próżność i nadwagę. Nie pochwalę się moją własną mgławicą Oriona. Napiszę o płycie zespołu Oszibarack „40 surfers waiting for the wave”. Boskie energetyczne dźwięki. Słucham też płyt  Olafura Arnaldsa i ostatnią  GusGus. Zanurzam się w ciszę. Będąc jednocześnie piątym kołem u wozu… 

Ot, dialektyka mojego życia. 

3 komentarze:

  1. Też słucham GusGus i Oszibarack, poza tym, nie lubię egzaltacji i u Ciebie jej nie znajduję, a Mgławica Oriona robi wrażenie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No Matayldo jeśli mieścisz się w rurkach to z pewnością nie masz żadnej nadwagi :)
    A na Almodovarze to ja usnęłam... ale nie, ja ostatnio na wszystkim usypiam, więc czekam na lepszy czas, by dać mu drugą szansę, choć jakoś mi nie pilno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, dołączam do członków, jeśli chcesz, możesz również dołączyć do mnie ;)
    Co do bloga - bardzo mi się podoba Twój styl ;)
    Piszę książkę - jeśli możesz - oceń, skomentuj ;)
    http://tworzeijestok.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.