„Rant Casey w radiu dla kierowców Jatka-Gratka: …a jeśli rzeczywistość to nic innego jak choroba?”
Mam dość wdzięcznych recenzji, z których nie wynika nic. Zauważyłam tendencję popularności książek lekkich, łatwych i przyjemnych. Mam inne potrzeby, inną orientację, inne zapatrywanie. Jeśli chcecie błogich treści, to odpuśćcie sobie lekturę moich słów. Ja książek nie streszczam, nie zajmuję się ich analizą. Piszę o tym, co robią z moim mózgiem i z moim sercem. Więc więcej tu o mnie, niż o książce.
Nie „robię” na co dzień w słowie. Nie silę się na oryginalność. Nie muszę być błyskotliwa, nie muszę mieć rzeszy bijących brawa czytelników. Klakierom mówię stanowcze nie. Nie mam aspiracji do bycia sławną, modną i wygodną blogerką. Jestem, jaka jestem. Nijaka, bezbarwna, za wysoka dla niskich, za gruba dla chudych. Mam to gdzieś, że się mnie nie lubi, że moje słowa ma się w głębokim poważaniu. Pisanie jest dla mnie czymś w rodzaju autoterapii, a nie autopromocji. Nie zarabiam na pisaniu i nie żyję z pisania. Mam prawo do wyrażania własnych poglądów i wcale nie musisz się ze mną zgadzać. Szanuję ludzi z zasadami i mających charyzmę. Rozgoryczonym i próbującym się dowartościować moim kosztem śmiało patrzę w oczy mówiąc gdzie mogą mnie pocałować. Życie to nie głupie pudełko z czekoladkami, tylko równia pochyła. Im więcej czasu za mną, tym większą przyjemność sprawia mi patrzenie nie przed siebie, ale nad siebie. Pragnę wrócić tam, skąd przybyłam. Albo cofnąć się w czasie, aby coś zmienić.
"Największą pociechą, jaką oferuje nam los, jest to, że możemy spojrzeć przez ramię i zobaczyć długą kolejkę ludzi, którzy mają w życiu gorzej niż my."
O „Rancie” Chucka Palahniuka powiem nie za wiele. Ale za to mocno. A zatem zaczynam:
Za cholerę nie włożyłabym ręki do jakiejś dziury w ziemi, jakiejś nory w piachu, żeby mnie ugryzł wąż, albo jakiś gryzoń! Nie będę się samookaleczać i zatruwać swojego ciała jadem np. czarnej wdowy! Brzydzę się pająkami. Dla mnie te stworzenia mogłyby w ogóle nie istnieć. Nie jestem masochistką. Przesadną pedantką też nie jestem, ale kogoś takiego jak Rant w życiu bym nie dotknęła. Prędzej pozwoliłabym się zakuć i zakneblować, niż zbliżyć do takiego monstrum jak Rant. Nie mam na tyle odwagi, aby świadomie zarazić się wścieklizną. Nawet, jeśli wyostrza ona zmysły i potęguje wrażenia. Dziękuję za taką adrenalinę. Wolę pączka z lukrem albo krówki-ciągutki, dzięki nim poziom endorfin rośnie u mnie skutecznie. Absolutnie stronię od takich osobników jak Rant. On jest samym złem, wcielonym złem, chodzącym koszmarem. Obrzydliwym, obleśnym typkiem igrającym z życiem na każdym kroku.
Paradoks polega jednak na tym, że strasznie mi go żal. A to wszystko to wina Chucka Palahniuka, bo igra sobie z czytelnikiem tworząc obrzydliwą historię, która intryguje. Brzydota potrafi czarować i ujmować, to wiem nie od dziś. Jest o niebo ciekawsza od piękna, bo jest nieprzewidywalna, niesymetryczna, nieproporcjonalna. Ale żeby rozczulać się nad kimś takim jak Rant? Oszalałam całkowicie. A jednak. Nie będę opisywać niesmacznych i perwersyjnych historyjek z jego życia, nie będę obrzydzać go wam bardziej, ale uwierzcie mi, że Rant budzi litość i współczucie. Chciałoby się go wziąć do domu i porządnie wyszorować, ubrać w czyste ciuchy, położyć w czystej pościeli. Tylko że następnego dnia Rant z waszego pięknego pokoiku uczyniłby… ech… no niesmaczne, nie powiem….
Rant to nietuzinkowa postać. Jego umiejętności jednych przerażają, innych zadziwiają.
„Echo Lawrence: Całując mnie w usta, Rant opowiada, że sitko od mojego prysznica jest z mosiądzu, nie z chromowanej stali. Na podstawie mojego zapachu i smaku stwierdza, że śpię na poduszkach wypchanych gęsim puchem. I że mam w sypialni świecę o zapachu kokosa, której ani razu nie zapaliłam.”
Chuck Palahniuk ma wyjątkową manierę tworzenia karykaturalnych historyjek, mocno przejaskrawionych i wynaturzonych. Im więcej u niego brudu, tym większą siłę rażenia ma jego powieść. Po prostu zwala z nóg. Wbija w fotel. Wywołuje grymas odrazy na twarzy. Poważnie. A jednak chłonę jego prozę z lubością. Owszem, są u Palahniuka i słabsze książki, które można sobie odpuścić. Ale jest kilka, które powalają. „Rant” plasuje się gdzieś po środku. Fabuła jest bardzo dobra, ale spora część książki mogłaby zostać wycięta bez żadnej szkody dla całokształtu. W zasadzie chyba nie ja jedna po lekturze stwierdzam, że środek „Ranta” to zbędna treść. Wrażenie robi początek: dzieciństwo Ranta i zakończenie powieści: wyjaśnienie zagadki Ranta.
Wątkiem, który zasługuje na szczególną uwagę w najnowszej powieści amerykańskiego pisarza, jest historia „narodzin” tytułowego bohatera. A właściwie mówiąc jego pochodzenie, jego tożsamość i jego genetycznie zmanipulowane DNA.
"I przyszłość, która cię czeka jutro, nie będzie tą samą przyszłością, która czekała cię wczoraj."
Jeśli ktoś wnikliwie przeczyta powyższy cytat, to zauważy, że czas wcale nie jest linią prostą, której nie da się zakrzywić. Czas to równie tajemnicze zjawisko, jak czarne dziury w centrum galaktyki. Pomyślcie, co by było gdybyście mogli cofnąć się w czasie i spotkać się z własnym dziadkiem, albo babką. Co gorsze, co by było, gdybyście z własnym dziadkiem, albo babką spłodzili dziecko? Czasem lepiej nie wiedzieć, co by było gdyby. Nie będę tłumaczyć, jaki to ma związek w powieścią Palahniuka, przeczytacie książkę, znajdziecie odpowiedź.
Ostrzegam, że Palahniuk nie jest grzecznym i ckliwym pisarzyną, nie znajdziecie u niego prostych treści, tworzy on skomplikowane portrety ludzi z marginesu. W jego świecie człowiek zmaga się z własnym demonem. A wokół nas są tysiące demonów, mitów, zabobonów, schematów i wzorców, od których chcemy się uwolnić, aby skosztować prawdziwego życia. Czasem, by się od tego uwolnić wystarczy party crashing. Rant w swojej obrzydliwości jest szczwanym lisem rozumiejącym więcej, niż niejeden z was!
„Tina Jakaśtam (party crasher): Olewka. Nikt wam nie powie, co jest prawdziwym celem party crashingu. Śmiało, wmawiajcie sobie, że po prostu wszyscy się wygłupiamy. Gromada odmóżdżonych pacanów, których podnieca to, że rozbijają własne wozy, wjeżdżając w inne.
Zresztą większość tych kretynów działa w oparciu o plotki. Zasłyszane opowieści. Nikt tak naprawdę nie wie, na czym to dokładnie polega. Nikt wam nie powie, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Ale paru z nas zostanie bogami.”
Za naukowe teorie na temat czasu i możliwości manipulowania
życiem Chuckowi Palahniukowi należy się nagroda. Choć, fakt, nie on pierwszy
porusza te tematy. Ale sposób, w jaki to robi, z pewnością zasługuje na
uznanie. Mnie „Rantem” przekonuje do siebie, ale wiadomo, ja nie podniecam się
jakimiś cukierniami czy rozlewiskami.
„Neddy Nelson: Chcę was spytać: czy zamiast „paradoksu
dziadka” nie mógłby istnieć „paradoks babci”? Nie twierdzę, że ktoś tego
dokonał, ale gdyby ktoś cofnął się w czasie i pomajstrował przy własnej przeszłości?
Nie mówię o jakichś zasadniczych zmianach, chodzi o drobną kosmetykę, która
mogłaby zagwarantować lepszą teraźniejszość.
To znaczy, gdybyście się znaleźli – przez przypadek – w odległej
przeszłości i spotkali swoją własną praprababkę, zanim chodzenie z nią
okazałoby się grzechem? A gdyby była żyletą? I powiedzmy, że zeszlibyście się
ze sobą? A gdyby urodziła wam córkę, która byłaby zarówno waszą córką jak i
waszą prababką? Czy widzicie, jakie to otwiera możliwości przed jakimś
zboczonym, chorym umysłem? Hybryda obdarzona supermocami? I gdybyście żyli
sobie dalej, uwodząc kolejne wylaszczone przodkinie, własną babkę i matkę,
ulepszając swoje własne geny, żeby móc w przyszłym wydaniu – a nawet i
teraźniejszym – zaistnieć jako ktoś silniejszy, mądrzejszy, bardziej szalony…
załatwić sobie jakieś ekstra coś?
No Palahniuk jest specyficzny. Twoje postrzeganie swiata jest mocno zbliżone do mojego. Twój pierwszy akapit notkki idealnie pasuje do mojego podejscia. Rozlewiska i inne cukiernie mam gdzies, a widzisz takie ksiązki wygrywają w tzw. plebiscytach blogerów. Szkoda że jest to tak uogólniane, no ale to inna kwestia do dyskusji, chociaż i tak dyskusja w tym temacie byłaby kompletnie beznadziejna, podejrzewam.
OdpowiedzUsuńKupiłam sobie "Ranta", czytałam narazie kilka recenzji i tak mi się wydaje że wiele wspólnego ta ksiązka ma z "Fight Clubem". Ten cały party crashing kojarzy mi się (przynajmniej z podanego przez Ciebie cytatu) z ŻYCIEM, po prostu, szczególnie ten fragment "Nikt tak naprawdę nie wie, na czym to dokładnie polega. Nikt wam nie powie, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Ale paru z nas zostanie bogami." (takie moje tylko luźne skojarzenie).
Nie chciałabym być bogiem, chciałabym tylko mieć więcej siły i dystansu do życia. Bo czasem brak.
Sprawia mi dużą przyjemność czytanie Twoich recenzji i przemyśleń dotyczących książek.
OdpowiedzUsuńOdświeżająca szczerość ;)
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie,
Lu
Interesujące. Interesujące.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Palahniuk potrafi w każdym swoim czytelniku coś zmienić, coś zrobić. Cenne.
A tam, w popularności książek "lekkich, łatwych, niekoniecznie przyjemnych" nie ma nic złego ; ) Gorzej jeśli atakują ze wszystkich stron i zniesmaczają odbiór literatury jako takiej. Tak sądzę.
Jeszcze nie miałam okazji sięgnąć po Palahniuka, ale widziałam dwa filmy na podstawie jego powieści i wiem, że to pisarz nietuzinkowy. Fajnie zachęcasz do lektury, właśnie nie próbując streścić fabuły ale analizy trochę w Twojej recenzji jest, nie musisz się od tego odżegnywać.
OdpowiedzUsuńCo do słodkich, lekkich książek to jakoś nie czytam blogów, których autorki takie książki opisują. Ale ostatnio w ogóle mało blogów czytam i w sumie za dużo ich u mnie w zakładkach...
Co do życia... hmmm...nie podzielam spojrzenia na nie, ale rozumiem, że można tak myśleć (aha - nie uważam też, że życie to pudełko z czekoladkami). W ogóle uważam, że nie da się stwierdzić, czym życie jest, można tylko mówić o swoim stosunku do tego czegoś niepoznanego, ledwo tylko liźniętego, niepojętego. Tak mi się wydaje.
Bardzo fajnie piszesz, dodaję Cię do linków na obu blogach moich!
OdpowiedzUsuń