„Dosyć sztywną mam szyję
I dlatego wciąż żyję
Że polityka dla mnie to w krysztale pomyje
Umysł mam twardy jak łokcie
Więc mnie za to nie kopcie
Że rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie”
I dlatego wciąż żyję
Że polityka dla mnie to w krysztale pomyje
Umysł mam twardy jak łokcie
Więc mnie za to nie kopcie
Że rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie”
„Autoportret Witkacego” – Jacek Kaczmarski, 1980 r.
Nie oglądam żadnych wiadomości w TV, nie słucham o żadnych politycznych wojenkach, słownych naparzankach i diabolicznych szwindlach. Nie wierzę politykom. Dla mnie oni wszyscy są siebie warci, jedni gorsi od drugich, działają w myśl zasady: umarł król – niech żyje król. Każdy szuka dojścia do koryta, aby się nażreć, aby jak najwięcej zagarnąć pod siebie. A wszystko w imię dobra, a wszystko w imię sprawiedliwości, a wszystko w imię równości. Kaczmarski ujął temat znakomicie, polityka to w krysztale pomyje.
Dlatego nie napiszę o politycznej stronie książki Rafała Ziemkiewicza „Zgred”. Nie będę się rozwodzić nad słusznością jego poglądów i stanowiska. Tę warstwę książki pominę. Powiem jedynie, że autor wcale nie jest zajadłym i zacietrzewionym w oglądzie i ocenie naszej polskiej rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, wystawia niekiedy mądre i wyważone, choć niepozbawione subiektywnej oceny, komentarze. Obiektywnym być nie może, bo po to pisze powieść, aby dać wyraz swoim sympatiom i antypatiom. Dla mnie ciekawszą stroną książki jest ta dotycząca życia prywatnego bohatera, niejakiego Rafalskiego. I choć Ziemkiewicz zastrzega, że Rafalski to postać fikcyjna, jakoś trudno nie utożsamiać go z autorem. Nazwisko będące nawiązaniem do imienia, zawód wykonywany przez bohatera, nawet imię żony (córek pewnie też) są identyczne z prawdziwymi. Ziemkiewicz pisze o życiu, które jest mu znajome i bliskie. Rzeczywiste wzorce są łatwo zauważalne. Zapewne również choroba, z jaką zmaga się bohater „Zgreda”, jest znana Ziemkiewiczowi. Świetnie sportretował rodzinę Rafalskiego, świetnie oddał to, co czuje mężczyzna po czterdziestce, którego los nagle obdarował drugą młodą żoną i dwójką uroczych małych córeczek. Nie mogę nie napisać, że „Zgreda” czyta się jak pewnego rodzaju pamiętnik, wszak to zapiski z kilku pierwszych miesięcy roku 2010. Czyta się znakomicie, bo Ziemkiewicz warsztatowo jest znakomity. Potrafi wpleść w historyczno-polityczne wywody codzienność, w której ważną rolę odgrywa rodzina. Tymi niekiedy zabawnymi wstawkami o rodzinie ociepla wizerunek dziennikarza, któremu przyklejono łatkę prawicowego. Nie mam żadnych wątpliwości, że Ziemkiewicz świetnie pisze, ma lekkie pióro i błyskotliwe myśli. To, że babra się w polityce, to już inna bajka. Nie mam zamiaru pisać, że jego lektura spowodowała we mnie jakąś zmianę, że nagle spostrzegłam, iż jestem przez polityków oszukiwana, że zakłamuje się prawdę, że dokonuje się retuszu na niedawnej historii… Nie! Daleko mi do prawicowego światopoglądu. Ale czasami łapię się na tym, że nikomu ufać nie można. Każdy ma jakiś interes.
Natomiast dla poszerzenia własnych horyzontów z ciekawością sięgnęłam po „Zgreda”. I wcale tego nie żałuję.
Dlatego nie napiszę o politycznej stronie książki Rafała Ziemkiewicza „Zgred”. Nie będę się rozwodzić nad słusznością jego poglądów i stanowiska. Tę warstwę książki pominę. Powiem jedynie, że autor wcale nie jest zajadłym i zacietrzewionym w oglądzie i ocenie naszej polskiej rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, wystawia niekiedy mądre i wyważone, choć niepozbawione subiektywnej oceny, komentarze. Obiektywnym być nie może, bo po to pisze powieść, aby dać wyraz swoim sympatiom i antypatiom. Dla mnie ciekawszą stroną książki jest ta dotycząca życia prywatnego bohatera, niejakiego Rafalskiego. I choć Ziemkiewicz zastrzega, że Rafalski to postać fikcyjna, jakoś trudno nie utożsamiać go z autorem. Nazwisko będące nawiązaniem do imienia, zawód wykonywany przez bohatera, nawet imię żony (córek pewnie też) są identyczne z prawdziwymi. Ziemkiewicz pisze o życiu, które jest mu znajome i bliskie. Rzeczywiste wzorce są łatwo zauważalne. Zapewne również choroba, z jaką zmaga się bohater „Zgreda”, jest znana Ziemkiewiczowi. Świetnie sportretował rodzinę Rafalskiego, świetnie oddał to, co czuje mężczyzna po czterdziestce, którego los nagle obdarował drugą młodą żoną i dwójką uroczych małych córeczek. Nie mogę nie napisać, że „Zgreda” czyta się jak pewnego rodzaju pamiętnik, wszak to zapiski z kilku pierwszych miesięcy roku 2010. Czyta się znakomicie, bo Ziemkiewicz warsztatowo jest znakomity. Potrafi wpleść w historyczno-polityczne wywody codzienność, w której ważną rolę odgrywa rodzina. Tymi niekiedy zabawnymi wstawkami o rodzinie ociepla wizerunek dziennikarza, któremu przyklejono łatkę prawicowego. Nie mam żadnych wątpliwości, że Ziemkiewicz świetnie pisze, ma lekkie pióro i błyskotliwe myśli. To, że babra się w polityce, to już inna bajka. Nie mam zamiaru pisać, że jego lektura spowodowała we mnie jakąś zmianę, że nagle spostrzegłam, iż jestem przez polityków oszukiwana, że zakłamuje się prawdę, że dokonuje się retuszu na niedawnej historii… Nie! Daleko mi do prawicowego światopoglądu. Ale czasami łapię się na tym, że nikomu ufać nie można. Każdy ma jakiś interes.
Natomiast dla poszerzenia własnych horyzontów z ciekawością sięgnęłam po „Zgreda”. I wcale tego nie żałuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.