To, że Michel Houellebecq jest znakomitym pisarzem nie ulega żadnej wątpliwości. „Cząstkami elementarnymi” mną wstrząsnął. Musiało upłynąć kilka lat i znów sięgnęłam po jego powieść. Nie, żebym nie chciała, ale nie trafiły mi wcześniej w ręce. Ostatnio padło na powieść nagrodzoną Nagrodą Goncourtów w 2010 r. – „Mapę i terytorium”. Przeczytałam, usiadłam i zamilkłam. Jakże brakowało mi tego smaku. Powieści, która nie jest zwykłą rozrywką, ale duchową ucztą. Bo Houellebecq pisze wciąż o kondycji człowieka, o jego miejscu w świecie, o alienacji, o potrzebie rozwoju. Właściwie powinnam napisać tylko jedno: Houellebecq pisze o życiu i śmierci. Jego specyficzny dystans do życia i bezpardonowe podejście do człowieka jest bliski mojemu światopoglądowi. Człowiek według Houellebecqa to dość mizerne stworzenie. Stara się coś osiągnąć, oddaje się pasjom i żądzom, aż nadchodzi moment całkowitego poddania się i uległości. To nie pokora wobec życia, ale zjednoczenie się z nim i wyzbycie się złudzeń. Że życie jest krótkie, że żadne pieniądze nie uczynią człowieka szczęśliwym, że najważniejszą rzeczą w życiu każdego człowieka jest akceptacja losu i niemoc jego zmiany. Tak, to dość pesymistyczne, ale coś w tym jest.
Bohaterem „Mapy i terytorium” jest Jed Martin – artysta fotografik i malarz a także … Michel Houellebecq – pisarz. (Tak, tak, autor nieco ironicznie samego siebie obsadził w tej powieści!). Jed Martin osiągnął artystyczny sukces fotografując mapy Michelina i malując serię obrazów z umierającymi zawodami, a także ludźmi sukcesu. Wstęp do jego wystawy malarskiej ma napisać Houellebecq i w ten sposób mężczyźni poznają się. Jed odwiedza Houellebecqa aktualnie mieszkającego w Irlandii. Skądinąd pewien fragment rozmowy, jaka następuje podczas odwiedzin u pisarza, jest dla mnie osobiście ogromnie budujący:
„(…) W tym kraju jada się wcześnie, ale dla mnie nigdy nie jest dość wcześnie. Najbardziej lubię koniec grudnia, kiedy ciemno robi się o czwartej. Mogę włożyć pidżamę, łyknąć środek nasenny, położyć się z butelką wina i książką. Tak właśnie żyję od lat. Słońce wstaje o dziewiątej; zanim człowiek się umyje i wypije parę kaw, robi się południe i trzeba przetrwać już tylko cztery godziny, co zazwyczaj udaje mi się w miarę bezboleśnie. Ale wiosna jest nie do zniesienia, niekończące się cudowne zachody słońca, jak w jakiejś pieprzonej operze, wciąż nowe kolory, nowe blaski; raz postanowiłem zostać tu przez całą wiosnę i lato; myślałem, że umrę, co wieczór byłem na skraju samobójstwa, przez ten zmrok, który godzinami nie chciał zapaść. Od tego czasu już na początku kwietnia wyjeżdżam do Tajlandii, gdzie zostaję do końca sierpnia; tam dzień zaczyna się o szóstej i kończy o szóstej, o ileż to łatwiejsze, równikowe, administracyjne; można zdechnąć od upału, ale klimatyzacja działa bez pudła, martwy sezon turystyczny, burdele kręcą się na pół gwizdka, ale jednak pozostają otwarte, co mi całkiem pasuje, ich usługi są w dalszym ciągu doskonałe lub przynajmniej bardzo dobre.”
(Kto w słowie „budujący” nie wyczuł ironii, temu chwała, bo ma proste życie.)
Znajomość między Jedem Martinem a Houellebecq’iem to żadna przyjaźń, to właściwie biznesowe relacje, choć łączy ich to samo poczucie marności życia. Martin żyje samotnie, nie układa mu się z kobietami, nie ma najlepszego kontaktu z ojcem (matka od lat nie żyje). Houellebecq to pisarz trzymający się z dala od światka artystycznego, samotnik z wyboru, który postanawia z Irlandii przenieść się do domu na francuskiej prowincji. Obu łączy ten sam dystans do swojego talentu, obaj pracują latami nad kolejnymi dziełami. Obaj – co tu dużo mówić – żyją na uboczu i nie pałają sympatią do otoczenia.
Ale Michel Houellebecq – pisarz, nie stworzył ot tak sobie banalnej opowieści o dwóch bohaterach. Dodał do treści wątek kryminalny, mocno autoironiczny. Tym samym zadrwił z zadufania świata artystycznego, nadęcia i patetyzmu. Zresztą ironia i cynizm to charakterystyczne narzędzia warsztatowe francuskiego pisarza. Nie dostrzegam w jego pesymizmie załamania ani marudzenia, ale wręcz przeciwnie, jest nieco absurdalnie wesoło. Drwina z cywilizacji zachodniej goniącej za pieniądzem, upadek relacji międzyludzkich, przerażająca samotność i niemoc współżycia z innymi ludźmi to wciąż aktualne treści, które w zalewie tandety telewizyjnej są dla niektórych trudne do strawienia. Ale one są coraz żywsze i dopadające coraz większą grupę ludzi. To smutne, nie powiem.
Ja Houellebecqa mocno sobie cenię. Próbuję dystansować się do życia, choć momentami robię to nieudolnie, przeczę sama sobie, załamuję się i wpadam w stany bliskie depresji. Ale to, że targają mną emocje, że zadaję pytania i szukam właściwej ścieżki, jest chyba światełkiem w tunelu…
:) miło Cię czytać i Twoje przemyślenia :*
OdpowiedzUsuńAż nabrałam ochoty na tego autora. Poszukam :)
OdpowiedzUsuń