Sobotni wieczór spędziłam w teatrze, byłam na świetnej sztuce pt. „Kantata na cztery skrzydła”. Od samego początku siedziałam zaciekawiona i chłonęłam teatralną atmosferę śledząc dokładnie to, co działo się na scenie.
Wpierw dokładnie zlustrowałam scenografię. Zauważyłam wiszące pod sufitem spięte pióra na metalowej konstrukcji, która jakby tworzyła kształt pokoju, pióra w trakcie sztuki zleciały na scenę. Na przeciwległych stronach metalowej konstrukcji zostały zamocowane skrzydła, które brały udział w sztuce. Pióra i skrzydła to akcesoria aniołów, wiadomo. Bo dwójka spośród trójki aktorów występujących w sztuce odgrywała rolę aniołów.
Wpierw dokładnie zlustrowałam scenografię. Zauważyłam wiszące pod sufitem spięte pióra na metalowej konstrukcji, która jakby tworzyła kształt pokoju, pióra w trakcie sztuki zleciały na scenę. Na przeciwległych stronach metalowej konstrukcji zostały zamocowane skrzydła, które brały udział w sztuce. Pióra i skrzydła to akcesoria aniołów, wiadomo. Bo dwójka spośród trójki aktorów występujących w sztuce odgrywała rolę aniołów.
Ale sztuka wbrew pozorom wcale nie była jakimś świątecznym moralitetem, czy religijną opowieścią. Nie, nie było to przedstawienie sponsorowane przez kościół katolicki. Bynajmniej nie!
„Kantata na cztery skrzydła” to wspaniały spektakl dotykający problemów rozchwianej emocjonalnie młodej kobiety, która usiłuje popełnić samobójstwo. Nie udaje jej się to. A żeby było ciekawiej tą decyzją skłania swojego anioła stróża do pewnej intrygi. (A, że jest to intryga dowiadujemy się pod koniec sztuki). Bo wpierw anioł Amhiel pojawia się młodej, niedoszłej samobójczyni i usiłuje ją odwieźć od ponownej próby. Przekonuje ją na swój anielski sposób, stara się uzmysłowić, że jej śmierć nikomu i niczemu nie pomoże, a wręcz zaszkodzi równowadze wszechświata. Wykorzystuje przy tym swoje anielskie sztuczki (migotanie światła, grzmoty, które mają odzwierciedlać gniew niebios). Kobieta jest dość zawzięta, zaskoczona wizytą anioła wpierw niepewnie bada swojego gościa, ale z czasem przekonuje się do niego, raczy go nawet winem, które bardzo smakuje Amhielowi. Rodzi się między nimi specyficzna więź. Jednakże Amhielowi nie dość skutecznie udaje się przekonać kobietę do tego, że warto żyć. Pojawia się drugi anioł Beatiel zaniepokojony działaniami Amhiela. Amhiel jest starym aniołem, cierpliwym, ciepłym, a Beatiel to jego przeciwieństwo, młody, narwany i stanowczy. I oprócz humoru, jaki pojawia się w konfrontacji między kobietą i Amhielem, spora dawka humoru pojawia się także w scenach z udziałem dwójki skrzydlatych bohaterów.
Bo w zasadzie „Kantata na cztery skrzydła” jest sztuką komediową, jednakże z głębszym przesłaniem. Bo oprócz radości i uśmiechu powoduje w człowieku pewną zadumę nad życiem, nad istotą trwania na tym świecie: warto, czy nie warto. Wywołuje też refleksję nad człowieczeństwem w tej najczystszej postaci, gdzie umiejętność wybaczania i akceptowania siebie samego jest największą zaletą. Pojawienie się aniołów jest momentem zwrotnym w życiu młodej kobiety, która swoje życiowe porażki i cierpienia topi w alkoholu. To czego doświadcza przydałoby się każdemu z nas: Amhiel zamienia się z nią ciałem, aby mogła zobaczyć ten drugi świat. Przyznam, że ten zabieg teatralny wypadł całkiem ciekawie, choć wiadomo, że to trudna rzecz naśladować czyjś głos, mimikę, ruchy i sposób bycia.
A kiedy wydaje się aniołom, że wykorzystali wszelkie sposoby oddziaływania na naszą bohaterkę, postanawiają odegrać przed nią scenkę z piekielnym tłem (dosłownie), która w zasadzie stanowi jeden z ciekawszych i trudniejszych fragmentów sztuki. Jeśli chodzi o warstwę scenograficzną: pęka ściana i pojawiają się bramy piekieł, a nasza bohaterka dzielnie próbuje nie dopuścić do ich zamknięcia. Efekt sceniczny świetnie dopracowany.
Wyszłam z teatru będąc pod wrażeniem sztuki, a konkretnie świetnej gry aktorów no i podejścia do tematu bez zbędnego angażowania się w kościelną retorykę. Bo treść sztuki jest symboliczna, pełna komentarzy o kondycji ludzkiej natury. Dzięki humorowi te dość trudne tematy zostały tak podane widzowi, że nie sposób nie zrozumieć przesłania sztuki.
I nawet ja, osoba o dość sztywnym kręgosłupie moralnym odebrałam tą sztukę bardzo pozytywnie. Ja, dla której kościelna retoryka to nic innego, jak demagogia i sianie moralnego zamętu w głowach naiwnych, prostych ludzi, w „Kantacie na cztery skrzydła” nie dostrzegłam żadnego nachalnego nawracania, głoszenia słowa czy wskazywania właściwego sposobu na życie. „Kantata...” w sposób zabawny ale jednocześnie przenikający duszę widza subtelną refleksją, uzmysławia jak słabą jednostką jest człowiek i skłania do osobistych przemyśleń nad własnym zachowaniem.
Ja sztuką jestem zachwycona. Zastanawiałam się nawet czy nie wybrać się na nią po raz drugi.
A co ciekawe, autorem sztuki jest Robert Brutter. Wszystko wskazuje na to, że to ten sam pan, który popełnił scenariusz do „Rancza”.
Zdjęcia pochodzą ze strony teatru
O proszę! Wygląda na to, że będę mogła się na tę sztukę niedługo wybrać:)
OdpowiedzUsuńO proszę, pojawiły się nasze anioły:) Narobiłaś mi apetytu na tę sztukę. Zazdroszczę wizyty w teatrze- wstyd przyznać, ale od kiedy są dzieci- trudno się tam wybrać;((((
OdpowiedzUsuńBrzmi nadzwyczaj ciekawie, chetnie bym sie wybrala. Podoba mi sie ta symbolika, z odrobina humoru, by nie bylo patetycznie. Scenografia wedlug Twojego opisu takze robi wrazenie.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja wierzac w reinkarnacje, nawet nie zastanawiam sie, czy warto zyc. Niemozliwe jest dla mnie przerwanie zycia, bo karma mnie dosiegnie, nie uciekne od niej, zakonczenie tego zycia nic nie rozwiaze, najwyzej bede miala duzo trudniej w przyszlym zyciu. Z akceptacja siebie tez nie mam problemow, ale tu zdaje sobie sprawe, ze jestem szczesciara, ze wielu osobom nie przychodzi to latwo. Trudno zdystansowac sie do siebie samej/samego na tyle, by zobaczyc swoje zycie z perspektywy, tego dystansu czlowiek uczy sie cale zycie.
Pozdrawiam serdecznie!
Szkoda, że mam tak daleko do Twojego miasta, wygląda na to, że naprawdę warto się wybrać. Ja też nie znoszę kościelnej patetycznej nowomowy, więc tym bardziej cenię oryginalne i zabawne podanie chrześcijańskich prawd. Fajnie, że miałaś tak udany wieczór:)
OdpowiedzUsuńI po raz kolejny zostałam przez Ciebie zainspirowana. Nie wiem, czy uda mi się dostać na tę konkretna sztukę, ale na pewno zaraz zamówię sobie bilety na jakiś spektakl- tak po prostu, żeby znów wciągnąć się w świat teatralnej iluzji:)
OdpowiedzUsuńboże jak ja dawno nie byłam w teatrze...
OdpowiedzUsuńhttp://sztuczki.blox.pl/html/1310721,262146,14,15.html?10,2009
OdpowiedzUsuńDopiero zaczynam blogowanie, ale z ciekawością przeczytałam Twoją opinię o tej sztuce. Ja obejrzałam ją w ten weekend - i zdanie mam nieco inne - jeśli będziesz miała ochotę zajrzeć - zapraszam serdecznie :)