Może to niezbyt mądre i budzące niepokój, ale łapię się na ty
m, że poszukuję w rzeczywistości elementów pasujących do pięknego snu, do marzeń, do świata z mojej wyobraźni. Na ulicach miast, gdzieś w parku, w górzystych i leśnych przestrzeniach, a nawet leżąc w domu i rozmyślając. Męczy mnie racjonalizm i zasady prawdopodobieństwa. Chciałabym choć raz przeżyć coś na kształt marzenia sennego, gdzie nie działają logiczne przyczyny a skutki są nieprawdopodobne. Wiem, to stan chorobowy... Kłania mi się psycholog, albo psychiatra...
Będąc z mężem w sobotę w wypożyczalni Beverly Hills zauważyłam na półce film „Wszystkie boże dzieci tańczą” na podstawie opowiadania ostatnio uwielbianego przez mnie H. Murakamiego. Cieszyłam się na myśl, że obejrzę kolejną ekranizację niesamowitej prozy japońskiego czarodzieja. Ale po obejrzeniu filmu moja radość nie była taka wielka, jak mogłabym się spodziewać. Jestem rozczarowana, bo sądziłam, że zobaczę film równie nastrojowy, jak „Tony Takitani”.
Zobaczyłam film, w którym nie czułam prawie nic z tej onirycznej atmosfery panującej w książkach Haruki Murakamiego. Może dlatego, że film „Wszystkie boże dzieci tańczą” został zrobiony przez Amerykanów. Może dlatego, że zmieniono miejsce akcji i zaadaptowano treść na amerykańskie warunki.
Kilka opowiadań z tomu „Wszystkie boże dzieci tańczą” czytałam w wolnych chwilach. Mam opowiadania w wersji elektronicznej i podczytuję ... w pracy. Podobają mi się te krótkie formy, bo w nich również czuję specyficzny styl Murakamiego, łączący świat rzeczywisty z marzeniami i światem duchów. A wykorzystanie jednego motywu, w tym przypadku trzęsienia ziemi w Kobe, jako podkładu do snucia historii pełnych symboli, okazało się pięknym hołdem oddanym przez pisarza swoim rodakom.

Będąc z mężem w sobotę w wypożyczalni Beverly Hills zauważyłam na półce film „Wszystkie boże dzieci tańczą” na podstawie opowiadania ostatnio uwielbianego przez mnie H. Murakamiego. Cieszyłam się na myśl, że obejrzę kolejną ekranizację niesamowitej prozy japońskiego czarodzieja. Ale po obejrzeniu filmu moja radość nie była taka wielka, jak mogłabym się spodziewać. Jestem rozczarowana, bo sądziłam, że zobaczę film równie nastrojowy, jak „Tony Takitani”.
Zobaczyłam film, w którym nie czułam prawie nic z tej onirycznej atmosfery panującej w książkach Haruki Murakamiego. Może dlatego, że film „Wszystkie boże dzieci tańczą” został zrobiony przez Amerykanów. Może dlatego, że zmieniono miejsce akcji i zaadaptowano treść na amerykańskie warunki.
Kilka opowiadań z tomu „Wszystkie boże dzieci tańczą” czytałam w wolnych chwilach. Mam opowiadania w wersji elektronicznej i podczytuję ... w pracy. Podobają mi się te krótkie formy, bo w nich również czuję specyficzny styl Murakamiego, łączący świat rzeczywisty z marzeniami i światem duchów. A wykorzystanie jednego motywu, w tym przypadku trzęsienia ziemi w Kobe, jako podkładu do snucia historii pełnych symboli, okazało się pięknym hołdem oddanym przez pisarza swoim rodakom.
Akurat tytułowe opowiadanie zdążyłam już przeczytać i mogłam skonfrontować treść opowiadania i filmu. Dlatego też mogę powiedzieć o pewnym niesmaku, jaki pojawił się po obejrzeniu wersji filmowej. Zgrzytało mi, że rzecz nie dzieje się w Japonii, zgrzytało mi wprowadzenie jako jednej z ważniejszych, drugoplanowych ról młodej amerykanki, która w filmie wyraźnie miała znaczenie i wpływ na głównego bohatera. Może mniej ważne było zmienienie imienia głównemu bohaterowi, ale na szczęście ogólna treść i sens opowiadania zostały zachowane.
Yoshiya (w filmie Kengo) poszukuje prawdy o sobie, o swoim pochodzeniu. Religijna matka od dzieciństwa mówi mu, że jest dzieckiem bożym. Dorastający młodzieniec chce jednak poznać swojego biologicznego ojca. Dowiaduje się od matki o jej związku z mężczyzną o zniekształconym uchu. Spotyka takiego mężczyznę i śledzi go. Na końcu okazuje się że....
To treść właściwa. Pomiędzy tym, co powiedziane wprost, jest, jak to u Murakamiego, nastrojowa głębia: zaduma i refleksja.
„Nasze serca nie są z kamienia. Kamienie mogą kiedyś rozsypać się w proch. Mogą stracić kształt. Ale serca się nie rozsypują. Są pozbawione kształtu, możemy je sobie wiecznie przekazywać, czy są dobre czy złe. Wszystkie boże dzieci tańczą.”
W filmie zabrakło mi tej refleksyjności. Nie czułam magii prozy Murakamiego. Myślę, że Amerykanie nie potrafili wyciągnąć z prozy Murakamiego ładunku, który elektryzuje i przyciąga. Szkoda.
Teraz oczekuję na ekranizację „Norwegian Wood”.
„Nasze serca nie są z kamienia. Kamienie mogą kiedyś rozsypać się w proch. Mogą stracić kształt. Ale serca się nie rozsypują. Są pozbawione kształtu, możemy je sobie wiecznie przekazywać, czy są dobre czy złe. Wszystkie boże dzieci tańczą.”
W filmie zabrakło mi tej refleksyjności. Nie czułam magii prozy Murakamiego. Myślę, że Amerykanie nie potrafili wyciągnąć z prozy Murakamiego ładunku, który elektryzuje i przyciąga. Szkoda.
Teraz oczekuję na ekranizację „Norwegian Wood”.