Jakimi słowami opisać ten film? Jak opowiedzieć o wrażeniach, które na mnie zrobił? Czy czułam tą magię, którą się czuje czytając książki Haruki Murakamiego?
„Tony Takitani” to film o samotności. Tytułowy bohater jest naznaczony samotnością, jak jakąś nieuleczalną chorobą. I nawet wtedy, kiedy wydaje się, że samotność została zażegnana, wkracza ona w życie Tony’ego, jakby domagając się należnego jej miejsca. Film jest niezwykle nastrojowy. Cudownie oddaje aurę pustki i samotności, jaka może towarzyszyć człowiekowi. Wydaje się nawet, że ta samotność jest zaakceptowana przez Tony’ego; on wie, że to jego los. Ale my wiemy, że samotność to więzienie, z którego trudno uciec. Tony Takitani jest przykładem człowieka obdarzonego stoickim spokojem, nie okazującego emocji na zewnątrz, człowieka żyjącego w swoim zamkniętym świecie. Ale wcale to nie oznacza, że jest on człowiekiem, któremu nie towarzyszą żadne emocje. Jedynie sposób okazywania tych emocji jest dość powściągliwy i ostrożny. Ale to zrozumiale, bo człowiek, który zaznał życia w samotności, nie otworzy się przed światem.
Nastrojowa muzyka lecąca w tle i kolory filmu wiernie oddawały nastrój samotności. Powiem nawet, że wsłuchując się w dźwięki filmu czułam przenikający mnie spokój (film oglądałam w wersji oryginalnej z polskimi napisami). Jeśli miałabym opisać mój stan podczas oglądania tego filmu, powiedziałabym, że czułam się, jakbym przez nieco ponad godzinę sączyła przez słomkę lekko uspokajająco-odprężający drink. Czułam smak i aromat filmu przenikający w mój krwioobieg. Na szczęście działanie i odbiór filmu wpłynęły na mnie kojąco i pozytywnie. Została ochota i wspomnienie tego cudownego smaku.
Na koniec taka refleksja: film ogląda się przyjemnie, owszem, jest nastrojowy i ma coś z atmosfery świata Haruki Murakamiego, ale mnie osobiście większą przyjemność sprawia lektura jego książek. Może wolę sama wyobrażać sobie ten magiczny świat. Już niedługo czeka mnie ta literacka uczta, bo mam zamiar przeczytać kolejne jego dzieła.
A ma marginesie zdradzę, że jestem na półmetku „Kwietniowej czarownicy” Majgull Axelsson. Wciągnęła mnie ta powieść, co chyba dobrze świadczy o moim stanie czytelniczym. Chodź lektura idzie mi wolno, cieszę się, że jednak całkowicie nie straciłam chęci do czytania.
„Tony Takitani” to film o samotności. Tytułowy bohater jest naznaczony samotnością, jak jakąś nieuleczalną chorobą. I nawet wtedy, kiedy wydaje się, że samotność została zażegnana, wkracza ona w życie Tony’ego, jakby domagając się należnego jej miejsca. Film jest niezwykle nastrojowy. Cudownie oddaje aurę pustki i samotności, jaka może towarzyszyć człowiekowi. Wydaje się nawet, że ta samotność jest zaakceptowana przez Tony’ego; on wie, że to jego los. Ale my wiemy, że samotność to więzienie, z którego trudno uciec. Tony Takitani jest przykładem człowieka obdarzonego stoickim spokojem, nie okazującego emocji na zewnątrz, człowieka żyjącego w swoim zamkniętym świecie. Ale wcale to nie oznacza, że jest on człowiekiem, któremu nie towarzyszą żadne emocje. Jedynie sposób okazywania tych emocji jest dość powściągliwy i ostrożny. Ale to zrozumiale, bo człowiek, który zaznał życia w samotności, nie otworzy się przed światem.
Nastrojowa muzyka lecąca w tle i kolory filmu wiernie oddawały nastrój samotności. Powiem nawet, że wsłuchując się w dźwięki filmu czułam przenikający mnie spokój (film oglądałam w wersji oryginalnej z polskimi napisami). Jeśli miałabym opisać mój stan podczas oglądania tego filmu, powiedziałabym, że czułam się, jakbym przez nieco ponad godzinę sączyła przez słomkę lekko uspokajająco-odprężający drink. Czułam smak i aromat filmu przenikający w mój krwioobieg. Na szczęście działanie i odbiór filmu wpłynęły na mnie kojąco i pozytywnie. Została ochota i wspomnienie tego cudownego smaku.
Na koniec taka refleksja: film ogląda się przyjemnie, owszem, jest nastrojowy i ma coś z atmosfery świata Haruki Murakamiego, ale mnie osobiście większą przyjemność sprawia lektura jego książek. Może wolę sama wyobrażać sobie ten magiczny świat. Już niedługo czeka mnie ta literacka uczta, bo mam zamiar przeczytać kolejne jego dzieła.
A ma marginesie zdradzę, że jestem na półmetku „Kwietniowej czarownicy” Majgull Axelsson. Wciągnęła mnie ta powieść, co chyba dobrze świadczy o moim stanie czytelniczym. Chodź lektura idzie mi wolno, cieszę się, że jednak całkowicie nie straciłam chęci do czytania.
Kilkukrotnie miałam okazję obejrzeć ten film, ale nigdy go w końcu nie obejrzałam, ale wkrótce przeczytam, bo udało mi się wypożyczyć "Ślepą wierzbę i śpiącą kobietę". Jak dobrze pójdzie to przeczytam w najbliższy weekend.
OdpowiedzUsuńA tą tajemniczą powieścią jest "Kwietniowa czarownica" :)
o, widzę, że i Ty miałaś okazję go obejrzeć...na mnie zrobił wrażenie, chociaż nie powiem, żeby mnie nie przygnębił nieco. No i miło, że chęć do lektury wróciła;)
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze przede wszystkim wrocila Ci chec na czytanie :) Chocby jednej ksiazki :)
OdpowiedzUsuńI po drugie - fajnie, ze podobal Ci sie film. Rowniez uwazam, ze atmosfera ksiazek Murakamiego jest swietnie oddana, te sceny w przytlumionych kolorach, samotnosc...
" Kwietniowa..." była dla mnie bardzo smutna, jednak nie mogłam o dziwo przestać czytać. Będę w takim razie czekała na Twoje wrażenia z lektury, bo pisać o książkach i filmach bardzo ładnie potrafisz
OdpowiedzUsuńFilmu jeszcze nie widziałam, ale opowiadanie pod tym tytułem mnie zaczarowało, jak wszystko zresztą, co pisze Murakami. ^^
OdpowiedzUsuńKOCHAM MURAKAMIEGO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! : WSZYSTKO!!!!!!!
OdpowiedzUsuńfilmu jeszcze nie widziałam, ale cholera szukam
Film mnie zachwycił i narzucił powolny sposób czytania książek Murakamiego. A w głosie opowiadacza historii Tony'ego się zakochałam! Hipnotyzował mnie... po japońsku, z którego nic nie rozumiem. ;)
OdpowiedzUsuńFilmu nie widziałam.
OdpowiedzUsuńTo dobrze że książka zainteresowała bo u mnie ostatnio niebardzo z książkami, pewnie dlatego że to okres dość naukowy i..wszystkiego mam dość.