Oglądając jakiś czas temu „Elegię”, która powstała na podstawie powieści Philipa Rotha pt. „Konające zwierzę”, zastanawiałam się, jaką prozę ten amerykański pisarz tworzy. Uznałam, że to proza bardzo autentyczna i współczesna. Nabrałam również przekonania, że pewnie jest ona bardzo dosadna i sucha. Nie podejrzewałam tego mężczyzny o sentymenty i ckliwość. Nie myliłam się. Przeczytałam właśnie jego „Everymana”. Pochłonęłam w dwa wieczory. Od początku czułam ciekawość i zastanawiałam się do czego autor zmierza. Odpowiedź pojawiła się dosyć szybko. Bo temat „Everymana” nie pozostawia żadnych złudzeń. To książka o śmierci, o nieuchronnie zbliżającym się końcu życia. O jedynym i nieuniknionym momencie, do którego człowiek przygotowuje się przez cały żywot. To książka o potrzebie zaakceptowania własnej śmiertelności. Bo przed nią nie ma ucieczki. Nie ważne ile chorób człowiek przejdzie w życiu. Nie ważne po ilu operacjach uda mu się jeszcze przeciągnąć szalę na stronę życia. Śmierć nadejdzie. Całe życie jest wstępem do śmierci.
Memento mori.
Bohater „Everymana” to w zasadzie symboliczna postać. Każdy, bez względu na zawód, ilość zawartych związków małżeńskich, ilość spłodzonych dzieci, majątku i pasji życiowych, każdy jest śmiertelny. I to jest prawda oczywista, wokół której zbudowana została fabuła książki. Bezimienny mężczyzna, będący bohaterem „Everymana” jest już w pierwszym zdaniu powieści uśmiercony. Bo oto jesteśmy na cmentarzu, na jego pogrzebie. Treść właściwa książki to dosyć wnikliwie przedstawiona biografia mężczyzny, który na starość doświadcza czegoś na kształt pojednania ze śmiercią. A „starość to nie jest walka – starość to masakra.” Ostatnia scena książki odbywa się również na cmentarzu. Pomiędzy tą cmentarną klamrą jest życie. Dowiadujemy się jak bezimienny mężczyzna żył, z kim żył, na co był chory i ile miał operacji. Tu chcę lekko zakpić, bo miałam momentami wrażenie, że to idealna lektura dla studentów medycyny, opisy chorób, zabiegów chirurgicznych są dość precyzyjne i dokładne.
Memento mori.
Uświadomić sobie swoją śmiertelność, nie bać się i oczekiwać w spokoju, to zaleta. To sukces. Najważniejsza w życiu przeszkoda do pokonania. Najważniejsze wyzwanie. Bohater Philipa Rotha to osiągnął.
Walorami tej książki jest spokojnie i miarowo prowadzona narracja i właściwie brak akcji. Bo oto została nam opowiedziana historia życia pewnego mężczyzny, w sumie mało ciekawej postaci. Ale tu nie chodzi ani o bogate życie, romanse, niezwykłe przygody. Tu chodzi raczej o wskazanie, że i tak nas nie ominie to, czego się tak boimy. Obcując ze śmiercią przez całe życie, zbliżamy się do niej. Należy się z tym pogodzić. Należy się również pogodzić ze starością i jej przywilejami.
A co się stanie po śmierci? Może spotka nas to, co bohatera książki: „Uwolniony od istnienia, przeniósł się bezwiednie w krainę nigdzie. Tak jak się tego obawiał od samego początku”.
Memento mori.
ja polecam "Kompleks Portnoya" Ph.Rotha. o wpływie (nie najkorzystniejszym,niestety) rodziny na człowieka.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać tą książkę, a to za sprawą Twojej recenzji..Kiedy ja te wszystkie książki przeczytam? A muszę przsyznać, że okres nieczytania jeszcze mi nie minął. :(
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Na pewno sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zainteresowalas! Chcialabym po te ksiazke siegnac, bardzo interesuje mnie podejscie do starosci i smierci. Chetnie tez siegne po "The Sabbath's Theatre" i "The Ghost Writer" Rotha. Natomiast przeczytalam kiedys "Kompleks Portnoy'a" i bylam ogromnie rozczarowana. To ma byc to slawne dzielo??? Wiele halasu o nic.
OdpowiedzUsuńSwietna recenzja, wiec pewnie przeczytam....
OdpowiedzUsuńJakoś odstrasza mnie od niego nie wiem czemu..
OdpowiedzUsuńMoże powinnam jednak sięgnąć.
"Elegię" widziałam i podobała się.