Miałam łzy w oczach, gdy czytałam ostatnie zdania tej książki. Znowu ogarnął mnie smutek. Ale to „znowu” było bardzo oczekiwanym stanem, wytęsknionym i wbrew pozorom bardzo miłym. Bo Johanna Nilsson jak nikt potrafi wstrząsnąć wrażliwością i spowodować zadumę nad życiem. „Kochający na marginesie” to książka o miłości i o życiu, a właściwie o cierpieniu, jakiego doświadcza człowiek pragnący być kochanym. Wszyscy bohaterowie książki przeżywają swój mały dramat. Chcą być akceptowani, chcą być kochani. Los plącze ich ścieżki ze sobą, nierzadko powodując jeszcze większe spustoszenie w cierpiącej duszy.
Bea rozdarta życiowo przez wykonywaną profesję, popada w depresję. Obdarza uczuciem Jacka, lekarza, który nigdy nie pogodził się z odejściem od niego Evelyn. Mans, niepełnosprawny uliczny grajek tęskni za kobietą, nieśmiało podkochuje się w Bei. Rosa i Viktor prowadzą „Kawiarnię Na Marginesie”, są szczęśliwym i kochającym się małżeństwem z czwórką dorosłych już dzieci, którym los w ramach życiowych doświadczeń zsyła chorobę Viktora. Mirja ich nastoletnia córka musi stanąć przed życiową decyzją. Transseksualna Sofia, która pociechę i przyjaźń znajduje u Mirii, odrzucona przez rodzinę, wyklęta przez społeczność, w której żyła, a na koniec zraniona przez najbliższe jej osoby wybiera ucieczkę.
Wszyscy bohaterowie książki Johanny Nilsson niosą swój bagaż doświadczeń i stają przed decydującymi wyborami. Poddać się, zwątpić, uciec od rzeczywistości, a może walczyć, wierzyć, że marzenia mogą się spełnić, kochać i oczekiwać, że miłość będzie odwzajemniona? Ich wybory są różne, okupione cierpieniem, depresją, samotnością, a nawet szaleństwem. Ale ich wybory są potwierdzeniem jak różnimy się od siebie. „Żeby w pełni zaznać życia, człowiek powinien umierać każdego dnia” – to zdanie jest piękną frazą, która oddaje właściwą treść i przesłanie powieści Johanny Nilsson. Mnie ta powieść oczarowała swoja prostotą, naturalnym językiem i wspaniałym warsztatem literackim, jakim autorka się posługuje. Bo pisać o zwykłym życiu, o ludziach, którzy mieszkają obok nas jest rzeczą prostą. Ale pisać w taki sposób, aby skłonić do refleksji, zadumy a nawet do łzy w oku, to już sztuka. Za wyczucie i trafność przekładu, należy się też ukłon w stronę tłumacza Pawła Pollaka.
Jakże często ludzie, których mijamy na ulicy mają smutek w oczach, jakże często są przygnębieni, samotnie siedzą na ławce w parku, jakże często każdy z nas ze swoją życiową historią mógłby stać się pierwowzorem któregoś z bohaterów literackich. Johanna Nilsson swoich bohaterów wybiera właśnie spośród nas. I za to ją cenię.
Bea rozdarta życiowo przez wykonywaną profesję, popada w depresję. Obdarza uczuciem Jacka, lekarza, który nigdy nie pogodził się z odejściem od niego Evelyn. Mans, niepełnosprawny uliczny grajek tęskni za kobietą, nieśmiało podkochuje się w Bei. Rosa i Viktor prowadzą „Kawiarnię Na Marginesie”, są szczęśliwym i kochającym się małżeństwem z czwórką dorosłych już dzieci, którym los w ramach życiowych doświadczeń zsyła chorobę Viktora. Mirja ich nastoletnia córka musi stanąć przed życiową decyzją. Transseksualna Sofia, która pociechę i przyjaźń znajduje u Mirii, odrzucona przez rodzinę, wyklęta przez społeczność, w której żyła, a na koniec zraniona przez najbliższe jej osoby wybiera ucieczkę.
Wszyscy bohaterowie książki Johanny Nilsson niosą swój bagaż doświadczeń i stają przed decydującymi wyborami. Poddać się, zwątpić, uciec od rzeczywistości, a może walczyć, wierzyć, że marzenia mogą się spełnić, kochać i oczekiwać, że miłość będzie odwzajemniona? Ich wybory są różne, okupione cierpieniem, depresją, samotnością, a nawet szaleństwem. Ale ich wybory są potwierdzeniem jak różnimy się od siebie. „Żeby w pełni zaznać życia, człowiek powinien umierać każdego dnia” – to zdanie jest piękną frazą, która oddaje właściwą treść i przesłanie powieści Johanny Nilsson. Mnie ta powieść oczarowała swoja prostotą, naturalnym językiem i wspaniałym warsztatem literackim, jakim autorka się posługuje. Bo pisać o zwykłym życiu, o ludziach, którzy mieszkają obok nas jest rzeczą prostą. Ale pisać w taki sposób, aby skłonić do refleksji, zadumy a nawet do łzy w oku, to już sztuka. Za wyczucie i trafność przekładu, należy się też ukłon w stronę tłumacza Pawła Pollaka.
Jakże często ludzie, których mijamy na ulicy mają smutek w oczach, jakże często są przygnębieni, samotnie siedzą na ławce w parku, jakże często każdy z nas ze swoją życiową historią mógłby stać się pierwowzorem któregoś z bohaterów literackich. Johanna Nilsson swoich bohaterów wybiera właśnie spośród nas. I za to ją cenię.
Ja książkę przeczytałam na początku grudnia 2008 r. Mam tą przyjemność już za sobą. Jeśli zaciekawiłam Was nią, to już niedługo będzie można ją znaleźć w księgarniach: wydawnictwo Replika informuje, że książka ukaże się na przełomie stycznia/lutego br.
na mnie też zrobiła ogromne wrażenie ta książka...ja chyba najbardziej lubię książki Nilsson za to, że ona za swoich bohaterów wybiera sobie ludzi nie radzących sobie z kłopotami, z problemami dnia codziennego, nieco zagubionych...nie przebojowych i odnoszących wieczne sukcesy.
OdpowiedzUsuńja czekam na nią. Skąd wy macie do niej dostęp jak jeszcze nie wyszła??? rany tez chce :)
OdpowiedzUsuńMatyldo, zainteresowałaś mnie bardzo. Tematyka "Sztuki bycia Elą" jakoś kompletnie mnie nie pociągała, ale myślę, że "Kochający na marginesie" teraz mi się przyda, a i temat bliższy. Mam ochotę na smutną książkę.
OdpowiedzUsuńDobra reklama książki:)
OdpowiedzUsuńMmmm, mam na nią ochotę!!! :)
OdpowiedzUsuńJa też z niecierpliwością czekam na przesylkę z tą ksiązką. A po TWojej recenzji jeszcze bardziej niecierpliwie patrze, czy czasem nie nadchodzi listonosz:)
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja. Pewnie siegne po ta ksiazke!
OdpowiedzUsuń