„Persepolis” oglądałam z wielką ciekawością. Lubię animacje dla dorosłych, tak jak lubię komiksy. Rok temu czytany „Maus” Arta Spiegelmana wywarł na mnie spore wrażenie. Planowałam zdobyć i przeczytać „Persepolis”, ale tak jakoś się zdarzyło, że wpierw obejrzałam film. „Persepolis” to film animowany i wydawałoby się, że jest pozbawiony pewnego patosu i głębi należnej opowiadanej historii, ale nic bardziej mylnego. Tonacja czarno-biała, w której, w zdecydowanej większości, film jest utrzymany, nadaje całemu obrazowi absolutnie wiarygodny i przejmujący wymiar. Historia jest opowiedziana w tak naturalny sposób, że zapomina się, że to animacja. I kompletnie nie ma tu żadnej infantylnej cudaczności filmów animowanych skierowanych do dzieci. Film wzrusza, skłania do refleksji, choć momentami bawi, całkowity odbiór jest bardzo smutny. Bo dzieciństwo Marjane Satrapi wcale nie było łatwe; nie dość, że to okres obalenia reżimu Szacha, wyniszczającej wojny z Irakiem, to jeszcze triumfu rewolucji islamskiej. Najpiękniejsze sceny z filmu, to sceny ukazujące relacje między wnuczką i babcią. A scenę fruwania we śnie między chmurami wprost w stronę Wszechmogącego, mogłabym przypisać sobie. Bo zdarzyło mi się właśnie tak fruwać we śnie. „Persepolis” jest znakomitą opowieścią, pozbawioną pretensjonalności, żalów i nie potrzebnych animozji wobec ojczyzny autorki. Nie przemawia do mnie poprawnie polityczny patos w filmach (np. w nieszczęsnym „Katyniu” A. Wajdy), co nie znaczy, że nie jestem wrażliwa i nie oddaję należnej czci naszej historii. Jednakże zauważyłam, że większe wrażenie robią na mnie dzieła niebędące w służbie patriotyzmu, a traktujące o bardzo ważnych fragmentach historii Polski, Europy czy całego świata. Bardziej wzruszam się, bardzie współodczuwam cierpienia i krzywdy jakiegokolwiek narodu, kiedy opowiadana mi historia nie została upolityczniona.
Drugi oglądany film idealnie wpasował się w moje gusta. „Maria Antonina” zaskoczyła mnie pod względem formy. Nie spodziewałam się tak świetnie przedstawionej biografii Marii Antoniny Habsburg, żony francuskiego króla Ludwika XVI. Co mnie zaskoczyło? Nie bogactwo i przepych francuskiego dworu, który reżyserka idealnie ukazała. Nie próżność i niedojrzałość królewskiej pary. Nawet nie wewnętrzne cierpienie młodziutkiej Marii Antoniny opuszczającej Wiedeń na zawsze, by spełnić przynależne jej zadanie wzmocnienia paktu francusko-austriackiego i urodzić francuskiego następcę tronu. Tym, co mnie w filmie zaskoczyło, to wykorzystanie współczesnego popu i rocka, jako ścieżki dźwiękowej do tego filmu. Jak dla mnie ten zabieg był rewelacyjny. Cieszyłam się, że mogłam nasycić swoje oczy tak przeze mnie uwielbianym stylem epoki, napatrzyłam się na przepiękne suknie, peruki, wystroje wnętrz! Chłonęłam z uwielbieniem ten kicz i cukierkowaty styl. A muzyka pop, która w pierwszym momencie sprawiała wrażenie kompletnego nieporozumienia, po chwili okazała się idealnie pasująca do stylu tej epoki. I to zestawienie uważam za genialne. Bo czy we współczesnej muzyce rozrywkowej, tej puszczanej nam nachalnie z każdego radia, nie mamy doczynienia z kiczem muzycznym? Mamy! I te współczesne dźwięki popu super ilustrują osiemnastowieczny francuski dwór. Co mnie jeszcze w filmie urzekło to to, że film nie został zrobiony w jakimś konkretnym celu. Mam wrażenie, że Sofia Coppola zrobiła ten film dla samej sztuki. Bo treść filmu, nie byłaby tak ciekawa, gdyby nie forma filmu. Nie jest to zwykły film kostiumowy. Treść nie skupia się na żadnych intrygach, przygodach czy historycznych wydarzeniach, choć spokojnie można by zaprzestać tylko na tym i zrobić poprawny film. „Maria Antonina” to sugestywny obraz ukazujący francuski dwór, bez zbędnych urozmaiceń, bez koloryzowania, bez dramaturgii i historycznej poprawności. To film tylko o królowej i aż o królowej, o jej młodzieńczych pasjach, zabawie i dość prostej osobowości. W dzisiejszych czasach nastolatka żyjąca tak, jak żyła Maria Antonina mając 16 lat, zostałaby pewnie medialną gwiazdką formatu Paris H., czy Britney S., albo, co gorsza, naszej rodzimej Jolanty R. (wrr...).
Trzeci film to kompletnie inna forma. „Madeinusa” już od dawna chciałam zobaczyć. Na filmweb.pl przeczytałam, że to kino minimalistyczne i zgodzę się z tym absolutnie. To świetny przykład, że balansując na granicy filmu dokumentalnego i fabularnego, można zrobić bardzo autentyczne kino. Bo historia peruwiańskiej nastolatki o śmiesznie brzmiącym imieniu Madeinusa (skojarzenia jak najbardziej trafne), odgrywającej w okresie Wielkiej Nocy rolę Dziewicy Marii, jest bardzo symboliczna. Nie śmiejemy się z naiwności Madeinusy, nie drwimy z jej prostoty, raczej współczujemy jej losu. Tak jak mieszkańcy wioski wierzy ona, że okres Świętego Czasu (od Wielkiego Piątku do niedzieli wielkanocnej), to okres, w którym Bóg nie widzi żadnych grzechów, bo jest ślepy, a zatem to czas, kiedy można grzeszyć do woli. Madeinusa chce właśnie wtedy uciec do Limy korzystając z pomocy młodego gringo, który pojawił się przed świętem w indiańskiej wiosce. Czy jej się to uda, nie zdradzę. Film ogląda się trochę tak, jak jakiś film przyrodniczo-podróżniczy. Bo peruwiańskie Andy to kraina nam kompletnie obca. Zwyczaje Indian zostały mocno zamerykanizowane, co niestety nadało im nieco naiwny i infantylny koloryt. Jednakże ta obca kultura ma w sobie jeszcze ten autentyzm, niedotknięty i niezniszczony przez kapitalizm. I takie historie jak „Madeinusa” bardzo sugestywnie oddziałują na moją wrażliwość. Bo chyba w prostocie i symbolice odnajduję prawdziwą treść filmu, opowieści bardzo ciepłej i spokojnej, o pragnieniach i tęsknotach tych samych dla ludzi, bez względu na kolor skóry i kontynent, na którym się mieszka.
A teraz prośba do Was: Proszę zmuście mnie do czytania (rzućcie jakieś zaklęcie czy cóś). Niby się zmobilizowałam, czytam, ale jakoś tak bez większej emocji. Może powinnam to, co teraz czytam porzucić (choć pewnie gdyby się ktoś dowiedział co to jest, to byłby zmartwiony), może powinnam sięgnąć po sprawdzone nazwisko. Boję się tej niemocy. Kiedyś już tak miałam. Po studiach prawie przez 2 lata nie wzięłam żadnej książki do ręki. Ale wtedy tłumaczyłam to przejedzeniem. A teraz nie znajduję żadnego usprawiedliwienia. Więc co? mam zaprzestać czytania aktualnej, nawet ciekawej lektury, czy czytać ją mimo wszystko? Czy może sięgnąć po coś, co z góry wiem, że mnie wciągnie? Czy poczekać, aż nadejdzie czas mojego czytelniczego zmartwychwstania?
2 pierwsze filmy znam i mi się podobały również, trzeci na mnie czeka w kolejce. Tak mi się skojarzyło, nie wiem, może po prostu z latynoskim kinem, czy widziałaś może "Maria łaski pełna"? O, ten:
OdpowiedzUsuńhttp://maria.laski.pelna.filmweb.pl
jeśli nie, to polecam. A do czytania nie zmuszam, wiem, że czasem człowiek z tych czy innych przyczyn nie czyta i na siłę nie ma co się zmuszać...myślę,że chęć do lektury pojawi się sama. Najwyraźniej obecnie potrzebujesz obrazów więcej, niż słów. No, ale to tylko moja opinia;)
U mnie działa przerzucenie się na czasopisma, od razu mi apetyt na książki rośnie.
OdpowiedzUsuńNie zmuszaj się. Czasami od wszystkiego trzeba zrobić sobie przerwę - nawet od czytania - robienie czegokolwiek na siłę przynosi zazwyczaj odwrotny skutek.
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze zdanie molgoby byc identyczne, jak u Chiary - tez zachwycona byla dwoma pierwszymi filmami. Pod Twoimi wpisami o nich moge sie podpisac rekami i nogami. A jesli Ciebie (badz Chiare) interesuja latynoskie klimaty, to polecam jeszcze "Bread and roses" Kena Loacha (rzecz dzieje sie wprawdzie w USA, ale film uwazam za absolutnie latynoski, tyle ze z amerykanskim tlem - w dodatku oparty na faktach i w podobny sposob poruszajacy, co "Maria laski pelna", ale budujacy!).
OdpowiedzUsuńCo zrobic, by czytac? Hmm, chyba najpierw trzeba sobie zadac pytanie, czemu nie mam ochoty czytac. Nudzi Cie to, za co sie bierzesz? Co bys najchetniej przeczytala? O czym chcialabys przeczytac, w jakim klimacie? Pomysle, co by Ci polecic...
polecam tekst o "Madeinusie", to jeden z moich ulubionych filmów
OdpowiedzUsuńhttp://www.manana.pl/teksty.php?id=308abdb21dee86c
Chiaro i Chihiro, nie widziałam ani "Maria łaski pełna" ani "Chleb i róże". Jeśli uda mi się gdzieś znaleźć, to obejrzę.
OdpowiedzUsuńPravdan, tekst na manana.pl przeczytałam. Dzięki za pokazanie strony, której nie znałam.
podzielam sposob Anny, rowniez jak mi przechodzi ochota na ksiazki, to przerzucam sie na czasopisma i w koncu mam przesyt obrazkami, wiec siegam po dluzszy tekst. I kolo sie zamyka:) Za to z Twoich ostatnich postow wynika, ze zaabsorbowaly Cie filmy. To chyba tez dobrze:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńprzeczekaj:) nie ma sensu sie przeciez zmuszać :)
OdpowiedzUsuńOd końca będzie - do czytania ja nie zachęcam, bo wolę filmy ;P Ale mnie z kolei wzięło ostatnio na czytanie książek :) Może nie jakoś w dużych ilościach, ale trochę każdego dnia. Aż się sam sobie dziwię.
OdpowiedzUsuńMadeinusa - Nie widziałem, ale słyszałem. Sam pomysł jest wystarczająco intrygujący, by mnie zainteresować.
Maria Antonina - O ile nie mylę filmów, to dawno temu (no może nie tak dawno) widziałem teaser tego filmu i zaintrygował mnie. Może kiedyś się skuszę, chociaż trochę mnie odstrasza to, że mówisz że to sztuka dla sztuki, bo za takim czymś nie przepadam.
Persepolis - Film który zdecydowanie muszę zobaczyć. I nie ma innego wyjścia.
Oglądałam wszystkie opisane przez Ciebie filmy! I wszystkie są rewelacyjne, jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńCo do czytania, to muszę przyznać, że ostatnio przechodzę przez to samo, co Ty. Nie wiem czym to jest spowodowane. Mam masę książek, które czekają na półce, masę, które na półce nie czekają u mnie w domu, ale które chce przeczytać. I mimo to nie czytam. Nie chce mi się, czekam z niecierpliwością, aż wróci mi dawny zapał do czytania.
Uwielbiam "Marię Antoninę" - kiedy zobaczyłam ten fim w kinie - byłam naprawdę zauroczona. Jak wszystkimi zresztą filmami Sophii Coppoli. Połączenie XVIII wieku ze współczesnymi wstawkami, a zwłaszcza muzyką punk - to dla mnie genialny zabieg. Ten film jest niesztampowy, odbiega od konwencjonalnego traktowania historii - czy stąd wzięły się negatywne recenzje publiczności bez poczucia humoru?
OdpowiedzUsuńCo do czytania - to wyznaję filozofię, że na wszystko jest własciwy czas i jak nie mam na coś ochoty to się za to nie biorę - i czekam na ten czas...
A ja ostatnio zapał do czytania mam, za to jakoś nie mam zapału do pisania. Do oglądania filmów też nie, ale u mnie to normalne, że lepiej mi się przyswaja słowo pisane niż obraz w połączeniu dźwiękiem.
OdpowiedzUsuńCo do niemocy, to myślę, że nie ma co się zmuszać, bo można się zniechęcić jeszcze bardziej. Przecież czytanie ma być przyjemnością :) No chyba, że naprawdę masz coś, co wiesz, że cię wciągnie, to możesz spróbować, może akurat uda Ci się w ten sposób przełamać niemoc.
Zresztą, może teraz jest u Ciebie czas na filmy i warto korzystać z tego.
Z wymienionych przez Ciebie filmów całkiem niedawno widziałam "Perspepolis" (również nie czytając najpierw komiksu) i jestem pod wrażeniem, absolutnie mnie to zachwyciło :)
W kwestii niemocy - przechodzilam przez to samo - prawie rok mnie trzymalo i absolutnie nie wiem dlaczego, a teraz jak nagle przyszlo tak minelo. Wiec moja rada - przeczekac. Jak ktos lubi czytac to predzej czy pozniej wycignie reke po ksiazke.
OdpowiedzUsuń"Maria Antonina" bardzo ale to bardzo mi się podobała właśnie ta kiczowatość.
OdpowiedzUsuń