Ja chyba nie powinnam czytać takich książek, bo popadam w depresję. Nie dość, że życie mnie nie rozpieszcza, to jeszcze lektury, które, nie przeczę, sprawiają mi olbrzymią przyjemność, gatunkowo są smutne, pełne gorzkich prawd i co najgorsze nastrajają mnie bardzo pesymistycznie do wszystkiego. Za bardzo utożsamiam się z losami niektórych bohaterów literackich. Za bardzo prawdy objawione przez pisarza łączę z własnym życiem. Taka już jestem, za bardzo wrażliwa, krucha i podatna na słowa.
Skąd mój smutek? Bo wszystkie bohaterki „Kwietniowej czarownicy” Majgull Axelsson to bohaterki tragiczne. Każda na swój sposób uwikłana i nieradząca sobie z życiem. Każda skrywająca bolesne doświadczenia, które wywierają wpływ na życie. Każda zagubiona i niedowartościowana. Ciocia Ellen, jej trzy przybrane córki: Christina, Margareta i Birgitta oraz jej własna córka Desiree, która urodziła się upośledzona fizycznie, z porażeniem mózgowym, a którą matka musiała oddać, bo tak się wtedy robiło. Każda z tych kobiet jest skazana na samotność, na walkę z własnym losem i przeznaczeniem. Każda porzucona przez Boga-Wielkiego Dowcipnisia, który zadrwił z ich życia. Walka z własnymi genami, wspomnieniami, z piętnem gorszego życia jest z góry skazana na przegraną. Pomimo starań.
Autorka „Kwietniowej czarownicy” wspaniale nakreśliła swoje postaci. Każdą z nich uzbroiła w gorset tragicznych cech, opowiedziała o nich w sposób wielce emocjonalny. Dlatego nie potrafię przejść obojętnie wobec każdej z tych kobiet. Rozumiem żal i gorycz każdej z nich. Rozumiem ich chęć lepszego życia. Rozumiem ich chęć zemsty na swoim własnym losie, ucieczki od niego. Rozumiem ich pragnienie bycia kochaną.
Chyba najpiękniej pisarka sportretowała Desiree, kobietę o nadprzyrodzonych zdolnościach. Potrafiącą wyjść ze swojego sparaliżowanego ciała, by doświadczać życia, którego nie było jej dane poznać. To ona jest kwietniową czarownicą, o której mówią skandynawskie wierzenia ludowe.
Proza Majgull Axelsson trafia w najczulsze miejsca ludzkiej psychiki. Dotyka najprostszych uczuć, które okazują się najbardziej bolesne. Jest przytłaczająco smutna. Nie pozostawia obojętnym. To moje drugie spotkanie z tą autorką i choć „Kwietniową czarownicę” czytałam dość długo, a dopiero mniej więcej od połowy książki wsiąkłam w nią bez reszty, dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest to książka wzruszająca i wspaniała. Niebanalna i nietuzinkowa. Bo Majgull Axelsson ma niezwykły dar pisania o kobietach.
PS. Minął rok, jak sobie tu piszę, To w ramach pochwalenia się. A w ramach polecania wydarzeń kulturalnych, polecę sztukę teatralną, na której byłam 2 tygodnie temu. „Małe zbrodnie małżeńskie” na podstawie krótkiej opowieści Erica-Emmanuela Schmitta. Kto czytał, ten wie, o czym ten dramat. A kto nie czytał, niech sięgnie, bo to przewrotna i zabawna historia pewnego małżeństwa z piętnastoletnim stażem, które szuka sensu w związku.
A mnie jednak dużo bardziej urzekły kreacje pozostałych sióstr, nie Desiree. Przejmująca książka, która kładzie się cieniem na całe chyba dalsze życie czytającego. Cieszę się, że miałaś okazję ją przeżyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Po przeczytaniu we wrześniu "Domu Augusty" postanowiłam sobie zrobić przerwę przed następną książka Axelsson. Nie wiem jednak, czy ten czas już nadszedł. Trochę się boję, że lektura nastroi mnie bardzo pesymistycznie.
OdpowiedzUsuńMatyldo, ja jeszcze raz, ale tym razem nie na temat. Jakiś czas temu pisałaś o nowej płycie Nosowskiej. Ja właśnie przez przypadek usłyszałam piosenkę "Kto tam u ciebie jest?" i oniemiałam. Żadna piosenka już dawno nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Siedzę i po prostu nie mogę się pozbierać. Niesamowite, ile emocji Nosowska potrafi wyrazić swoim głosem.
OdpowiedzUsuń*Lilithin, dla mnie K. Nosowska to wspaniała artystka, jestem jej wierna od nastu lat. A płyta N/O jest przepiękna i nastrojowa. Nosowska wyróżnia się od reszty światka muzycznego tym, że nie robi nic pod publikę. Robi to, co czuje. A my, jej słuchacze, czujemy jej serce włożone w każdy wykonywany utwór. A utwór, o którym wspomniałaś jest równie cudowny jak wsztstkie inne na tej płycie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że napisałaś o "Kwietniowej czarownicy" i ubrałaś w słowa to co chodziło mi po głowie, a czego nie umiałam przelać na papier. Książkę przeczytałam jesienią, podobała mi się baaardzo, a mimo to nie mogłam o niej pisać. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak było.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czytałam książka bardzo dobra ale nie łatwa.Czytałam ją 2 lata temu.
OdpowiedzUsuńwidzę że książka dla mnie... o mnie? chyba nie powinnam czytać książek w których umiałabym się utożsamić z bohaterami... To na mnie właśnie tak wpływa destrukcyjnie..
OdpowiedzUsuńChodzi mi ta książka po głowie, i wiem, że ją przeczytam, prędzej i później. Historie kobiet, zagubienie, emocje... A przede wszystkim właśnie Desiree, bowiem fascynuje mnie przedstawianie w literaturze (i nie tylko) bohaterów niepełnosprawnych w jakikolwiek sposób. Czy jest to przedstawienie realne, czy magiczne, czytam o tym z podobnym zainteresowaniem. Takie trochę spaczenie zawodowe. I chociaż ostatnio przez dłuższy czas odpoczywam od tego tematu i unikam książek, które rozstrajają psychicznie i emocjonalnie, to wkrótce znów do tego wrócę i przyjdzie czas na tą książkę.
OdpowiedzUsuńGratuluję rocznicy :)
OdpowiedzUsuńI przyznam się, że ja już nie mogę doczekać się spotkania z Majgull Axelsson. Mam nadzieję, że i mnie się spodoba, bo po takich rcenzjach jak Twoja moje oczekiwania są baaardzo wysokie ;) Pozdrawiam. I zapytuję: zaczęłaś "Szczelinę"? ja zostawiam na koniec, trochę się boję ;)
*Aerien, nie, "Szczelina" czeka na swoją kolej ;)
OdpowiedzUsuńI dlatego ja takich książek czytać nie moge . Piszę pracę na temat holokaustu muszę w przerwach czytać fragmenty Woodego Allena bo inaczej popadę w depresję bardzo szybko;)
OdpowiedzUsuń