
Biorąc do ręki „Skradzione dziecko” Keith’a Donohue nie byłam pewna, co będę czytać. Trochę z niepewnością rozpoczęłam lekturę, nie spodziewałam się żadnej literatury zaangażowanej, ani prozy z najwyższej półki. Dosyć szybko przekonałam się, że wpadłam po same uszy. Książka mnie wciągnęła i nie mogłam się oderwać od czytania. Czytałam w pracy – trzymając książkę na kolanach, czytałam w domu – przed snem.
To, że książka trafiła w moje ręce zawdzięczam Moni, która mi ją pożyczyła. Tu muszę jej podziękować za ten gest.
„Skradzione dziecko” to świetnie napisana baśń dla dorosłych wykorzystująca starą legendę o podmiankach. Kim są podmianki dowiadujemy się z pierwszych stron książki i od razu zostajemy wciągnięci w zgrabnie skonstruowaną fabułę
Był sobie chłopiec, który nazywał się Henry Day. Miał mamę i tatę i rodzeństwo. I był sobie chłopiec, który nazywał się Aniday. Kiedyś też miał mamę i tatę i rodzeństwo. Obaj opowiadają o swoim życiu i zagmatwanej, tajemniczej historii. Gdybym napisała, że jeden i drugi, to ta sama osoba, byłoby w tym ziarno prawdy. Ale gdybym napisała, że Henry Day i Aniday, to zupełnie różne osoby, też byłoby w tym ziarno prawdy. Dziwne, prawda?
Aniday, a właściwie Henry Day, kiedyś był prawdziwym chłopcem, ale wykradły go leśne chochliki, podstawiając na jego miejsce jednego ze swoich. Henry Day, a właściwie Gustav Ungerland, to podmianek, który zajął jego miejsce. Trochę to skomplikowane, wiem. Książka na szczęście tak pobudza wyobraźnię, że natychmiast utożsamiamy się z jednym i z drugim bohaterem i rozróżniamy ich. Ułatwia nam to równoległe opowiadanie losu obu chłopców. Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie i dzięki temu obaj zyskują sympatię, ciekawość i współczucie czytelnika.
Mankamentem jest jednakowość postaci. Moim zdaniem rys charakterologiczny obu bohaterów nie różni się znacznie i to trochę zgrzyta. Bo w przypadku dwóch różnych osobowości należałoby zmienić nieco temperament, charyzmę i sposób prowadzenia narracji. Ale może się czepiam i to wcale nie jest ważne.
Bo książka jest świetną lekturą dla osób, które nie chcą porywać się na wyżyny literatury, a pobaraszkować na niższych poziomach, równie interesujących.
Czyta się jednym tchem. Ciekawość zostaje zaspokojona chyba dopiero w ostatnim rozdziale. Historia jest oryginalna. Dla czytelników lubiących fantastyczne opowieści stanowi smakowity kąsek.
Wydawałoby się, że ta książka nie może skłaniać do zadumy, refleksji czy głębszych przemyśleń. Owszem, nie dotyka egzystencjalnych problemów, nie skupia się na duchowości. Nie rozważa problemów towarzyszących człowiekowi. Nie rozwija i nie dotyka metafizycznych pułapów ludzkiej duszy. Ale, czy aby na pewno nie jest zwierciadłem, w którym można szukać siebie? Trochę banalnie sformułowane pytanie, które pojawia się na okładce książki, wcale nie jest głupie:
„Co dziecko, którym byłeś, pomyślałoby o dorosłym, którym się stałeś?”
Ja po lekturze tej książki zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Ja po lekturze tej książki zaczęłam się nad tym zastanawiać.