Uprzedzam, to będzie bardzo osobisty post. O książce, którą właśnie przeczytałam. Ale nie tylko.
Nie potrafię stwierdzić, ile razy zastanawiałam się czy życiem rządzi przypadek czy przeznaczenie. W każdym przypadkowym zdarzeniu doszukuję się przeznaczenia. Jak również w czynnościach z góry zaplanowanych, wiadomych i oczekiwanych próbuję złapać odrobinę magii zwanej przeznaczeniem. Moje wątpliwości wciąż się pogłębiają i nie potrafię ułożyć odpowiedniego równania, które tłumaczyłoby zasady panujące w życiu i moje do tegoż życia nastawienie. Niby proste równanie A+B=C. Tylko, że ja nie wiem, którym elementem jestem.
Matematyka zawsze stanowiła dla mnie problem nie do przeskoczenia. Gubię się w logice i systematyce. Prawa królowej nauk są dla mnie abstrakcyjne. Mój umysł nie toleruje jakichkolwiek równań matematycznych, liczby budzą moje przerażenie a próba nakłonienia mnie do wykonania prostych działań wywołuje we mnie panikę. Jeśli powiem, że na szczęście w życiu matematyka nie jest mi do niczego potrzebna, pojawią się głosy wyjaśniające mi, że się mylę. Jeśli nawet matematyka rządzi moim życiem, to ja tego absolutnie nie dostrzegam. Nie potrafię dostrzec. A chyba także nie chcę dostrzec. Chaos i brak reguł to płaszczyzna, po której toczy się moje życie. Nie chcę porządku, nie czuję sympatii do symetrii i geometrii. Zdecydowanie bardziej podobają mi się elementy nie dające się sklasyfikować, odstające od reguły, będące w opozycji do porządku.
Co mnie właśnie przeraziło?! To fakt, że to, o czym mówię, to też matematyka. Logika, bo przecież wyjątek potwierdza regułę?
A jeśli i ja jestem liczbą pierwszą? Jakąś tam 3647586593464758659? Jeśli to jest liczba pierwsza, bo nie potrafię tego stwierdzić.
A jeśli prawa rządzące moim życiem, to nic innego, jak rachunek prawdopodobieństwa? Świat jest podobno tak skomplikowany, że nic w naturze się nie powtarza. Nie ma podobno dwóch identycznych płatków śniegu. A ludzie? Czasem wydaje się, że ten drugi człowiek, właśnie spotkany, właśnie poznany, jest nam tak irracjonalnie bliski, znany i należący do nas. Kto z nas nie złapał się na tym, że poczuł do kogoś taką dziwną więź, jakąś tajemniczą nić łączącą dwa obce sobie ciała? Albo niekoniecznie więź fizyczną, tylko duchową. Żyjemy obok siebie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo blisko siebie jesteśmy. I w sumie nigdy nie dowiemy się o sobie. Pozostając odrębnymi wyspami. W olbrzymim oceanie nieskończoności.
Mogę teraz napisać, że książka „Samotność liczb pierwszych” młodego włoskiego pisarza Paolo Giordano wywołała w moim mózgu burzę. No bo ja, antytalencie matematyczne, nagle dostrzegam pewne zasady i nie mogę dłużej udawać, że ich nie ma. Każda decyzja jest przyczyną jakiegoś skutku. Każdy ruch powoduje następny ruch. To, że właśnie piszę, a Wy to czytacie, też jest wynikiem pewnych działań. I to wszystko jest matematyką!
Bohaterowie „Samotności liczb pierwszych”, Alice i Mattia, to wyjątkowo dziwni ludzie. Przypadki potwierdzające regułę, że w życiu nie wszystko musi być uporządkowane, dokładne i mające swój sens. Alice tkwi w szponach anoreksji. To jej ucieczka, wpierw od despotycznego ojca, a potem … od miłości. Samotność staje się kokonem, którego nikomu nie udaje się z niej zdjąć. Mattia jest geniuszem matematycznym, samotnikiem, który po stracie siostry bliźniaczki nie potrafi odnaleźć się w życiu. Oboje krążą wokół siebie. Zbliżają się i oddalają. Każda próba zbliżenia powoduje coraz większe oddalenie.
„Na pierwszym roku studiów Mattia dowiedział się, że wśród liczb pierwszych niektóre są jeszcze bardziej szczególne. Matematycy, nazywają je liczbami pierwszymi bliźniaczymi. Są to pary liczb pierwszych, które ze sobą sąsiadują albo raczej prawie sąsiadują, bo między nimi stoi zawsze liczba parzysta, która nie pozwala im się stykać naprawdę. Liczby takie jak 11 i 13, 17 i 19, 41 i 43. Kto ma cierpliwość, by kontynuować liczenie, odkrywa, że liczby bliźniacze, im większe, tym są rzadsze. Natrafia na liczby pierwsze coraz bardziej odosobnione, zagubione w przestrzeni wypełnionej samymi tylko cyframi, w której panuje cisza i rytmiczny porządek. Pojawia się wtedy niepokojące podejrzenie, że napotkane dotąd pary były przypadkowe, a prawdziwym przeznaczeniem liczb pierwszych jest samotność.”
Alice i Mattia są liczbami pierwszymi bliźniaczymi. 2760889966649 to liczba Matti, 2769889966651 to liczba Alice. Pomimo prób, nigdy nie będzie im dane zbliżyć się do siebie na wystarczającą odległość, by poczuć rytm bijącego serca drugiej osoby. Im dane jest słyszeć tylko głuche echo.
Książka Giordano jest na wskroś smutna i pesymistyczna. Samotność i lęk przed światem biją z każdej strony powieści. Samotność jest tym większa, im bardziej wciąga nas lektura. Przeraża realność bohaterów, ich autentyczność, ich nieprzystosowanie do życia. Język powieści, pozbawiony barwnych ozdobników, nie pozwala przerwać lektury. Im więcej w nim ironii i goryczy wobec życia, tym losy Alice i Mattia są nam/mi bliższe. Ta historia nie ma hollywoodzkiego happy endu. A jednak jest w niej jakiś pierwiastek chwytający za serce.
Czy można stworzyć takie równanie, w którym Alice i Mattia staliby obok siebie, tak, aby nic ich nie dzieliło? To proste pytanie wcale nie ma prostej odpowiedzi. Ciężar pewnych konsekwencji jest właściwą naturą życia. Jeśli nie zna się właściwego ruchu na otwarcie partii szachowej, żadna mądra strategia na dalszą grę nie ma prawa zaistnieć. Gra toczy się samoistnie tylko na etapie pierwszego zbliżenia. Ale co wtedy, kiedy do tego otwarcia nie dochodzi? Kiedy obie strony pragną gry, ale żadna nie może wykonać ruchu, bo paraliż lub niemoc jest silniejsza? Pozostaje samotność i dźwiganie ciężaru konsekwencji.
„Samotność liczb pierwszych” nie jest książką wyjątkową, nie powala też na kolana swoim artyzmem. Ale mocnym uderzeniem odbija się w sercu i duszy. Zmusza do zadumy, zmusza do refleksji. Pisarz dobrze wiedział, jakimi strunami poruszyć, by melodia zabrzmiała pięknie. Jest to wielce nastrojowa opowieść o wielkiej pustce życia i samotności, z którą ludzie radzą sobie, jak tylko potrafią.
Samotność w XXI wieku staje się chorobą ludzkości, przypadłością, na którą nie ma lekarstwa. Wymagania stawiane człowiekowi burzą jego naturalną potrzebę powolnego dojrzewania. Nakazują mu tu i teraz być dorosłym, odpowiedzialnym, konsekwentnym. A co z outsiderami? Ludźmi nieprzystosowanymi do dzisiejszego świata? Będącymi kolorowymi wyspami pośród jednakowego tłumu?
Jest w książce Paolo Giordano mnóstwo szczerości, ciepła i współczucia. Mnóstwo prawdy o codziennych zmaganiach się z życiem. Jest ból, jest lęk. Jest płacz, krew. Ale jest też nadzieja, wschód słońca po długiej nocy...
My wszyscy jesteśmy jak te liczby pierwsze. Tak blisko, a jednak obok.
A co z samotnością w sieci? Wiem, ten niefortunny skrót myślowy, kojarzący się z pewną książką, wydaje się strasznie naiwny. (Nigdy nie czytałam wspomnianej „Samotności w sieci”. Film mnie zmęczył po kilkunastu minutach.) Czy tu na tych łączach, światłowodach, kablach, drucikach i innych podczerwieniach nadal można mówić o samotności? Skoro jesteście Wy? czy ja jestem samotna? Jest kilka osób po drugiej stronie tego kabla, które właśnie czytają moje słowa. I może nawet uśmiechają się do mnie. Jest kilka osób, których nie dane mi było spotkać w świecie realnym, znam ich tylko stąd. Ale czuję, że mogłabym z nimi konie kraść. To im czasami opowiadam o sobie i o tym, co się dzieje w mojej duszy. Ostatnie tygodnie pokazały mi, że przyjaźń w formie elektronicznej jest jak najbardziej możliwa. Nie wierzycie?
Książkę otrzymałam w ramach Blogowej Akcji Przeciwko Samotności” Wydawnictwa W.A.B. Ja już ją przeczytałam, czas, aby powędrowała dalej w świat. Np. do Moni. ;)
Nie potrafię stwierdzić, ile razy zastanawiałam się czy życiem rządzi przypadek czy przeznaczenie. W każdym przypadkowym zdarzeniu doszukuję się przeznaczenia. Jak również w czynnościach z góry zaplanowanych, wiadomych i oczekiwanych próbuję złapać odrobinę magii zwanej przeznaczeniem. Moje wątpliwości wciąż się pogłębiają i nie potrafię ułożyć odpowiedniego równania, które tłumaczyłoby zasady panujące w życiu i moje do tegoż życia nastawienie. Niby proste równanie A+B=C. Tylko, że ja nie wiem, którym elementem jestem.
Matematyka zawsze stanowiła dla mnie problem nie do przeskoczenia. Gubię się w logice i systematyce. Prawa królowej nauk są dla mnie abstrakcyjne. Mój umysł nie toleruje jakichkolwiek równań matematycznych, liczby budzą moje przerażenie a próba nakłonienia mnie do wykonania prostych działań wywołuje we mnie panikę. Jeśli powiem, że na szczęście w życiu matematyka nie jest mi do niczego potrzebna, pojawią się głosy wyjaśniające mi, że się mylę. Jeśli nawet matematyka rządzi moim życiem, to ja tego absolutnie nie dostrzegam. Nie potrafię dostrzec. A chyba także nie chcę dostrzec. Chaos i brak reguł to płaszczyzna, po której toczy się moje życie. Nie chcę porządku, nie czuję sympatii do symetrii i geometrii. Zdecydowanie bardziej podobają mi się elementy nie dające się sklasyfikować, odstające od reguły, będące w opozycji do porządku.
Co mnie właśnie przeraziło?! To fakt, że to, o czym mówię, to też matematyka. Logika, bo przecież wyjątek potwierdza regułę?
A jeśli i ja jestem liczbą pierwszą? Jakąś tam 3647586593464758659? Jeśli to jest liczba pierwsza, bo nie potrafię tego stwierdzić.
A jeśli prawa rządzące moim życiem, to nic innego, jak rachunek prawdopodobieństwa? Świat jest podobno tak skomplikowany, że nic w naturze się nie powtarza. Nie ma podobno dwóch identycznych płatków śniegu. A ludzie? Czasem wydaje się, że ten drugi człowiek, właśnie spotkany, właśnie poznany, jest nam tak irracjonalnie bliski, znany i należący do nas. Kto z nas nie złapał się na tym, że poczuł do kogoś taką dziwną więź, jakąś tajemniczą nić łączącą dwa obce sobie ciała? Albo niekoniecznie więź fizyczną, tylko duchową. Żyjemy obok siebie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo blisko siebie jesteśmy. I w sumie nigdy nie dowiemy się o sobie. Pozostając odrębnymi wyspami. W olbrzymim oceanie nieskończoności.
Mogę teraz napisać, że książka „Samotność liczb pierwszych” młodego włoskiego pisarza Paolo Giordano wywołała w moim mózgu burzę. No bo ja, antytalencie matematyczne, nagle dostrzegam pewne zasady i nie mogę dłużej udawać, że ich nie ma. Każda decyzja jest przyczyną jakiegoś skutku. Każdy ruch powoduje następny ruch. To, że właśnie piszę, a Wy to czytacie, też jest wynikiem pewnych działań. I to wszystko jest matematyką!
Bohaterowie „Samotności liczb pierwszych”, Alice i Mattia, to wyjątkowo dziwni ludzie. Przypadki potwierdzające regułę, że w życiu nie wszystko musi być uporządkowane, dokładne i mające swój sens. Alice tkwi w szponach anoreksji. To jej ucieczka, wpierw od despotycznego ojca, a potem … od miłości. Samotność staje się kokonem, którego nikomu nie udaje się z niej zdjąć. Mattia jest geniuszem matematycznym, samotnikiem, który po stracie siostry bliźniaczki nie potrafi odnaleźć się w życiu. Oboje krążą wokół siebie. Zbliżają się i oddalają. Każda próba zbliżenia powoduje coraz większe oddalenie.
„Na pierwszym roku studiów Mattia dowiedział się, że wśród liczb pierwszych niektóre są jeszcze bardziej szczególne. Matematycy, nazywają je liczbami pierwszymi bliźniaczymi. Są to pary liczb pierwszych, które ze sobą sąsiadują albo raczej prawie sąsiadują, bo między nimi stoi zawsze liczba parzysta, która nie pozwala im się stykać naprawdę. Liczby takie jak 11 i 13, 17 i 19, 41 i 43. Kto ma cierpliwość, by kontynuować liczenie, odkrywa, że liczby bliźniacze, im większe, tym są rzadsze. Natrafia na liczby pierwsze coraz bardziej odosobnione, zagubione w przestrzeni wypełnionej samymi tylko cyframi, w której panuje cisza i rytmiczny porządek. Pojawia się wtedy niepokojące podejrzenie, że napotkane dotąd pary były przypadkowe, a prawdziwym przeznaczeniem liczb pierwszych jest samotność.”
Alice i Mattia są liczbami pierwszymi bliźniaczymi. 2760889966649 to liczba Matti, 2769889966651 to liczba Alice. Pomimo prób, nigdy nie będzie im dane zbliżyć się do siebie na wystarczającą odległość, by poczuć rytm bijącego serca drugiej osoby. Im dane jest słyszeć tylko głuche echo.
Książka Giordano jest na wskroś smutna i pesymistyczna. Samotność i lęk przed światem biją z każdej strony powieści. Samotność jest tym większa, im bardziej wciąga nas lektura. Przeraża realność bohaterów, ich autentyczność, ich nieprzystosowanie do życia. Język powieści, pozbawiony barwnych ozdobników, nie pozwala przerwać lektury. Im więcej w nim ironii i goryczy wobec życia, tym losy Alice i Mattia są nam/mi bliższe. Ta historia nie ma hollywoodzkiego happy endu. A jednak jest w niej jakiś pierwiastek chwytający za serce.
Czy można stworzyć takie równanie, w którym Alice i Mattia staliby obok siebie, tak, aby nic ich nie dzieliło? To proste pytanie wcale nie ma prostej odpowiedzi. Ciężar pewnych konsekwencji jest właściwą naturą życia. Jeśli nie zna się właściwego ruchu na otwarcie partii szachowej, żadna mądra strategia na dalszą grę nie ma prawa zaistnieć. Gra toczy się samoistnie tylko na etapie pierwszego zbliżenia. Ale co wtedy, kiedy do tego otwarcia nie dochodzi? Kiedy obie strony pragną gry, ale żadna nie może wykonać ruchu, bo paraliż lub niemoc jest silniejsza? Pozostaje samotność i dźwiganie ciężaru konsekwencji.
„Samotność liczb pierwszych” nie jest książką wyjątkową, nie powala też na kolana swoim artyzmem. Ale mocnym uderzeniem odbija się w sercu i duszy. Zmusza do zadumy, zmusza do refleksji. Pisarz dobrze wiedział, jakimi strunami poruszyć, by melodia zabrzmiała pięknie. Jest to wielce nastrojowa opowieść o wielkiej pustce życia i samotności, z którą ludzie radzą sobie, jak tylko potrafią.
Samotność w XXI wieku staje się chorobą ludzkości, przypadłością, na którą nie ma lekarstwa. Wymagania stawiane człowiekowi burzą jego naturalną potrzebę powolnego dojrzewania. Nakazują mu tu i teraz być dorosłym, odpowiedzialnym, konsekwentnym. A co z outsiderami? Ludźmi nieprzystosowanymi do dzisiejszego świata? Będącymi kolorowymi wyspami pośród jednakowego tłumu?
Jest w książce Paolo Giordano mnóstwo szczerości, ciepła i współczucia. Mnóstwo prawdy o codziennych zmaganiach się z życiem. Jest ból, jest lęk. Jest płacz, krew. Ale jest też nadzieja, wschód słońca po długiej nocy...
My wszyscy jesteśmy jak te liczby pierwsze. Tak blisko, a jednak obok.
A co z samotnością w sieci? Wiem, ten niefortunny skrót myślowy, kojarzący się z pewną książką, wydaje się strasznie naiwny. (Nigdy nie czytałam wspomnianej „Samotności w sieci”. Film mnie zmęczył po kilkunastu minutach.) Czy tu na tych łączach, światłowodach, kablach, drucikach i innych podczerwieniach nadal można mówić o samotności? Skoro jesteście Wy? czy ja jestem samotna? Jest kilka osób po drugiej stronie tego kabla, które właśnie czytają moje słowa. I może nawet uśmiechają się do mnie. Jest kilka osób, których nie dane mi było spotkać w świecie realnym, znam ich tylko stąd. Ale czuję, że mogłabym z nimi konie kraść. To im czasami opowiadam o sobie i o tym, co się dzieje w mojej duszy. Ostatnie tygodnie pokazały mi, że przyjaźń w formie elektronicznej jest jak najbardziej możliwa. Nie wierzycie?
Książkę otrzymałam w ramach Blogowej Akcji Przeciwko Samotności” Wydawnictwa W.A.B. Ja już ją przeczytałam, czas, aby powędrowała dalej w świat. Np. do Moni. ;)
Matyldo, wspaniała, przejmująca recenzja. Powinnaś ją gdzieś opublikować... Książkę dodaję do schowka. :)
OdpowiedzUsuńA co do 'Samotności w sieci' – film beznadziejny, książka warta polecenia. Dlateg... polecam. :)
PS Pięknie się prezentuje pierścień od pewnej cudownej Kobiety. :)
czytałem trzy recenzje tej książki (gazetowe) - Twoja trafia do mnie (jako jedyna)
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ, znowu.
Pierwszy raz słyszę o takiej akcji.Można gdzieś o niej poczytać?
OdpowiedzUsuńPięknie napisane.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - zawsze dziwnie swojsko czułam się w obecności liczby pi ;)
Jszcze przed wczytaniem się w recenzję napiszę, że jest to moje "must have" , odkąd dowidziałam się że zostanie wydana zaistniała na mojej liście :) A teraz zmykam czytać.
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś. A co do ostatniego zdania - istnieje :)) Nie wiem czy słowo "przyjaźń" to nie za wielkie słowo, ale można znaleźć przyjazną duszę, o której się myśli gdy jest smutno i chce się podzielić radościami od razu. :) I zazdrościć można ;-D tej "Samotności liczb pierwszych",która do mojej przyjaznej duszy powedruje ;)
OdpowiedzUsuńDoskonała recenzja. Ja również dodaję książkę do schowka :-) Może przebiję się nieco przez swoją matematyczną niepełnosprawność... A przypadkowość zdarzeń czy też przeznaczenia, które nimi rządzi, to również temat, który drążę od lat. Może i w tej kwestii coś się rozjaśni... Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńpieknie napisałaś...
OdpowiedzUsuńco do sieci, cóż, myślę że wielu z nas ma włąśnie TUTAJ prawdziwszych przyjaciół/kumpli niż w tzw realu..
Jest to możliwe.
W końcu gdybysmy w realu mieli wszystko, nie powstawałoby tyle blogów..
jak już pisałam do Ciebie Matyldo książka zainteresowała mnie w księgarni ... teraz zaczynam się obawiać! ale to miła obawa!
OdpowiedzUsuńcieszę się, że nie skorzystałam z tej akcji, bowiem jakoś ostatnio nie mam nastroju z książek, które jeszcze bardziej mnie dosmucą i przygnębią, niemniej jednak gratulacje osobistej recenzji (takie są najlepsze;)/
OdpowiedzUsuńTak, można "konie kraść", ale jeszcze piękniejsze jest to, że poprzez te druciki można "książki kraść"! ;-) A wracając... zawsze jak spoglądam w internet to uderza mnie ta samotność, dobrze że jest ona nierozerwalnie połączona z czymś bardziej nieuchwytnym. A liczby? W porównaniu do człowieka, mają tą wadę, że są przewidywalne ;-)
OdpowiedzUsuńKłaniam się nisko!
Jestem już szczęśliwą posiadaczką tej książki i cieszę się, bo Twoja opinia o niej w dużym stopniu pokrywa się z moimi nadziejami.
OdpowiedzUsuńGratuluję pięknego tekstu.
Buziak słodki
OdpowiedzUsuńnajsłodszy :)
dziękuję
Dzieki... Od jakiegoś czasu nie kieruje się komercyjnymi recenzjami. Wole te blogowe. Po pierwsze dlatego, że są obiektywne, a po drugi... jeszcze się nigdy nie zawiodłam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog!
OdpowiedzUsuńBędę tu zaglądał częściej ;)
Pozdrawiam!
Powiem tak: Twoja recenzja stanowi dla mnie sporą zachętę do lektury. Zatem - dzięki za to zachęcenie.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja choć na ten czas jakoś nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńRecenzja wspaniała. A co do książki...
OdpowiedzUsuńKsiążka rewelacyjna w każdym calu, wciągająca i naprawdę zmusza do refleksji. Przeczytałam od razu i bardzo mnie poruszyła.