"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

piątek, 18 stycznia 2013

"Bezsenność w Tokio" - Marcin Bruczkowski

 „Bezsenność w Tokio” Marcina Bruczkowskiego chodziła za mną od dawna. Ale, jak to bywa z książkami dobrymi (!), ciężko je znaleźć. Udało mi się w końcu kupić nowiutkie wydanie, ponieważ Znak wspaniałomyślnie postanowił wznowić książki Marcina Bruczkowskiego! W 2013 r. mają się ukazać kolejne wznowienia ("Singapur, czwarta rano" i "Zagubieni w Tokio"), a także najnowsza książka, która właśnie powstaje. Jest to informacja pewna, bowiem sam autor o tym wspomina na swojej stronie.

„Bezsenność w Tokio” czyta się jednym tchem, a jak to bywa w przypadku konsumowania dobrego kąsku, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wspomnienia z 10-letniego pobytu autora w Japonii są pełne lekkości i wesołości. I nie ważne, że dotyczą przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Sądzę, że doświadczenia gajdzinów w Kraju Kwitnącej Wiśni nie zmieniają się. A życie gajdzinów w Japonii wcale do lekkich nie należy. Marcin Bruczkowski opisał w swojej pierwszej książce zapewne ułamek z sytuacji, jakie przeżył. A przeżył naprawdę sporo.

To, że Japonia jest dla nas Europejczyków krajem egzotycznym, wiemy nie od dziś. My dziwimy się obserwując ichniejszą kulturę, oni dziwią się nam. Nic w tym nadzwyczajnego, przecież zawsze to, co nieznane, co odmienne od naszego, wzbudza ciekawość i chęć poznania. No, może nie wszystkich, ale sporej grupy ludzi. I chwała za to tym, którzy mają odwagę i chcą poznawać te inne kraje, a potem nam je opisywać. Bo najciekawsze są wspomnienia ludzi zwyczajnych, wędrujących po świecie i opisujących własne doświadczenia. Nie sięgnęłabym po żadne książki podróżnicze celebrytki A, czy dziennikarza B. Nie mam zaufania do szczerości takich wydawnictw.  Natomiast książki takie jak „Bezsenność w Tokio” to autentyczne i wspaniałe lektury.

Czytając książkę Marcina Bruczkowskiego doszłam do wniosku, że do odważnych świat należy. Zazdroszczę tej odwagi, której mi natura poskąpiła. Gdybym ją miała, sama wyruszyłabym w siną dal. Sama chętnie wsiadłabym na rower, aby zgubić się w gąszczu tokijskich maleńkich uliczek bez nazwy. Sama chętnie wybrałabym się autostopem na inną wyspę, choć raczej nie rozbiłabym namiotu na peronie kolejowym. Sama chętnie popływałabym w oceanie, gdzie woda jest niezwykle przejrzysta, ale spotkania z parzącymi meduzami wolałabym uniknąć.  Chętnie skosztowałabym większość potraw japońskiej kuchni, ale Oka Tuńczyka za grube miliony do ust bym nie wzięła. Zastanawiam się, czy przyzwyczaiłabym się do maleńkich mieszkanek o ścianach grubości kartki papieru, na dodatek bez łazienki i centralnego ogrzewania.  Zastanawiam się, jak zniosłabym ścisk w metrze i codzienne wielogodzinne dojazdy do pracy i z pracy. Podobno do wszystkiego człowiek idzie się przyzwyczaić. Ale wiadomo, że podstawą są pieniądze, bez nich ciężko przeżyć. A życie w Japonii do tanich nie należy.

„Bezsenność w Tokio” ma ogromna zaletę, poprawia humor i wzbudza olbrzymią ciekawość.  Marcin Bruczkowski rozwiewa wiele mitów na temat Japonii i udowadnia, że gajdzin to nie ufoludek, ale taki sam człowiek jak Japończyk, choć ten może uparcie się z tym nie zgadzać. Niezwykła gościnność, uprzejmość i nawyk przepraszania to chyba te cechy, które u Japończyków najbardziej mnie zdumiewają, ale tak pozytywnie.  Ile bym dała, żeby zostać potraktowaną tak uprzejmie, grzecznie, kulturalnie, bez lekceważenia i wywyższania się, np. w przychodni. Już sobie wyobrażam sytuację: idę do okienka, aby zarejestrować się do lekarza i widzę panią, która kłania mi się w pas, z najwyższą uniżonością mnie przepraszając, że pani doktor nie przyjmie mnie zaraz, tylko za godzinę. To byłby cud! Prawda!? :)  Zresztą sam fakt, że lekarz przyjąłby mnie dziś, a nie za dwa tygodnie (albo za miesiąc), to już byłby cud nad cudy.

Jako, że Marcin Bruczkowski wspominał o naszym rodzimym trunku, który Japończycy wymawiają jako dzoburokka, ciekawa jestem, jak też Japończycy wymawiali nazwisko Basi Trzetrzelewskiej, popularnej wtedy na wyspach japońskich naszej piosenkarki. Jeśli ktoś wie, niech da znać. Bo skoro Japończycy nie potrafią wymówić dwóch spółgłosek znajdujących się obok siebie, to jak wymówili jej nazwisko? Wiem natomiast, że Bruczkowski po japońsku brzmi tak: Burucikofusuki.

Przyznam, że narobił mi Marcin Bruczkowski smaku na okonomiyaki. Chyba będę musiała znaleźć jakąś japońską restaurację i skosztować tego. Choć pewnie w mieście, w którym mieszkam takowej nie ma, a nawet jak jest, to jej kuchnia nie ma nic wspólnego z kuchnią japońską. No zobaczymy.
Aha, no i warto zapamiętać, że nasze polskie „daj dziobu” w ustach Japończyka oznacza zupełnie coś innego.

5 komentarzy:

  1. Czytałam już dość dawno, ale ciągle dobrze wspominam tę książkę. Pamiętam, że na samym początku lektury trochę denerwował mnie styl autora, ale bardzo szybko się do niego przyzwyczaiłam.
    A informacja o wznowieniu kolejnych części bardzo mnie ucieszyła, bo czytałam tylko drugą, zaś trzeciej nijak nie mogłam upolować, mimo usilnych starań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ją lubię, czytałam dosc dawno, kiedy mocno fascynowała mnie Japonia. Fajnie napisana, z humorem, luzem... Dużo sie dowiedziałam o Japonii wtedy (w tym samym czasie mniej więcej czytałam "Japonski wachlarz" Joanny Bator").
    "Singapur 4 rano" też niezła. Tej ostatniej nie czytałam ale mam :D
    Autor ma chyba żonę z Singapuru czy Japonke stricte, nie pamietam kurcze :))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam i bardzo mi się podobało. Jednak zapału na zdobycie kolejnych części brak.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. wieki temu jak ją czytałam, baaardzo mi się spodobała. Byłam wtedy na jednym z dwóch spotkań autorskich, z Marcinem Bruczkowskim właśnie. Pozdrawiam,
    chiara76

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie poczucie humoru autora ujęło przede wszystkim. Czytałam z ogromną przyjemnością:)

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.