W 1998 roku Ian McEwan za powieść „Amsterdam” otrzymał Booker Prize, najbardziej prestiżową brytyjską nagrodę literacką. Nie znam uzasadnienia werdyktu komisji przyznającej tę nagrodę, ale miałam właśnie okazję przeczytać „Amsterdam” i swoje zdanie na temat książki mam. Jest to świetnie skomponowana tragikomedia, którą czyta się ekspresowo. McEwan nie nuży czytelnika zbędnymi wątkami, tylko błyskotliwie zabawia skondensowaną fabułą. „Amsterdam” ma zaledwie 220 stron, które obfitują w wartką akcję, niemalże sensacyjną. Ktoś inny, gdyby wpadł na pomysł tej fabuły, mógłby rozpisać się na dwa razy więcej stron i tym samym zabiłby lekturę. McEwan skupił się na doskonałej intrydze i uniknął dłużyzn. Mój zachwyt na formą jest równie duży, jak zachwyt nad treścią. A raczej nad świetnym pomysłem na fabułę. Mamy tu do czynienia z czarnym humorem, bo inaczej nie nazwę pomysłu pisarza.
Oto po śmierci Molly Lane jej byli kochankowie zostają wciągnięci w pędzący wir zdarzeń. Kompozytor Clive Linley pracuje nad wielką symfonią, mającą uświetnić wejście w nowe milenium, ale praca idzie mu ciężko. Vernon Halliday, redaktor naczelny poważnego brytyjskiego dziennika, przygotowuje druk artykułu, który wywoła skandal obyczajowy w politycznym świecie. Julian Garmony, minister spraw zagranicznych, kandydat na premiera, zostaje wplątany w ten skandal, a właściwie staje się jego bohaterem. Wszyscy muszą się liczyć z konsekwencjami swoich czynów. Wszyscy wpadają w sidła własnych kompleksów. Tragikomiczny finał ma miejsce w Amsterdamie.
Fabuła jest dość prosta, brak tu spektakularnych zwrotów akcji, największym atutem jest genialna narracja i lekki styl. Co ważne, dotyka ona moralnych dylematów, kładzie nacisk na egoistyczne i interesowne skłonności człowieka, które w efekcie mogą przynieść nieprzewidywalne skutki.
McEwan ujął mnie tą lekkością pióra i diabelskim humorem. Pomyli się ten, który sądzi, że w tej powieści brak głębszego tła. Otóż pod warstwą fabuły kryje się spora doza refleksji nad istotą przyjaźni, szacunku, władzy i zemsty. „Amsterdam” obnaża działania dziennikarzy, którzy potrafią zniszczyć karierę ważnych osobistości, piętnuje również świat polityków, w którym prym wiedzie prywata i hipokryzja.
Nie wiem, czy „Amsterdam” został już sfilmowany. Ale jestem przekonana, że na podstawie książki Iana McEwana powstałby znakomity film sensacyjno-komediowy.
Mój ulubiony pisarz. :) To trzecia jego książka którą czytałam, równie doskonała jak poprzednie, po które sięgnęłam: "Pokuta" i "Sobota". Warto sięgać po książki tego autora, bo nie dość że świetnie napisane, to na dodatek mądre. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
McEwan ma wspaniały styl pisania. "Amsterdamu" nie czytałem, ale chętnie po niego sięgnę.
OdpowiedzUsuńJa również nie czytałam jeszcze "Amsterdamu", ale od dłuższego czasu jest w moich planach. Zachęcasz, pisząc o lekkim stylu, którym autor zdaje się poruszać istotne tematy, nie popadając przy tym w patetyczne tony.
OdpowiedzUsuńno to jestem przekonana do lektury:) dzięki
OdpowiedzUsuńCzytałam trzy książki McEwana; Pokuta była doskonała, dwie pozostałe średnie i nawet porównywać się ich nie da do Pokuty.
OdpowiedzUsuńWszyscy polecają Amsterdam, więc prędzej, czy później sięgnę:)