"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

środa, 19 lutego 2014

"Ona"

Dawno nie widziałam tak nastrojowego filmu. Poszłam do kina czując, że  „Ona” będzie mi się podobać. Nie zawiodłam się, film jest wzruszający i pełen refleksji, które są mi bliskie. Od pierwszych scen czułam się zauroczona. Subtelna gra Joaquina Phoenixa, jego ciepłe i łagodne spojrzenie oraz intrygujący uśmiech ujęły mnie niesamowicie.  Dałam się porwać opowiadanej historii. 

Czy w wielkiej metropolii, wśród milionów ludzi, można czuć się samotnym? Ba! Jasne, że można. Czy świat wirtualny może zastąpić drugiego człowieka? Nie, absolutnie nie. A jednak Theodore Twombly  przeżywa coś, co trudno całkowicie zanegować.  Jego relacje z Samanthą pokazują, jak bardzo człowiek tęskni i potrzebuje mieć przy sobie kogoś, kto zrozumie bez słów, kto postrzega świat tak samo, kto potrafi rozbawić, z kim można rozmawiać dniami i nocami o wszystkim i o niczym. 

Wiadomo, ważniejsza od materialnego świata jest emocjonalna sfera, ten obszar, w którym krążą nasze myśli, uczucia. Jeśli na tym pułapie spotykamy bratnią duszę, to w tej emocjonalnej przestrzeni  rodzi się miłość, świat realny zostaje odsunięty na dalszy plan. Przez moment czujemy szczęście, wszechogarniającą radość, poziom zadowolenia jest tak wielki, że prawie unosimy się nad ziemią. Bije od nas energia, która udziela się innym. Ale to nie jest takie piękne do końca. Wpadamy w pułapkę, chcemy przytulić się do swojej miłości, chcemy ją dotknąć, chcemy poczuć jej oddech na własnym karku. Ale co wtedy, kiedy ona tak naprawdę nie istnieje, kiedy osoba, którą obdarzyliśmy uczuciem, jest wytworem cyberprzestrzeni? Jest elementem innego świata. Z jednej strony jesteśmy świadomi, że przecież kupiliśmy program komputerowy, który miał zaspokoić nasze potrzeby. Z drugiej strony nie potrafimy się pogodzić z faktem, że dobrowolnie poddaliśmy się oszustwu, daliśmy się zmanipulować, zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Pytanie, czy wycofać się, czy zostać i tkwić w tej pięknej iluzji miłości? No bo przecież w świecie realnym możemy już nigdy nie przeżyć nic tak wspaniałego, każde nowe przeżycie będzie nieudaną kopią tego, co już przeżyliśmy. Są tacy, którzy nie mają dylematu. Wiadomo świat realny jest jedynym, w jakim możemy żyć. Choćby nawet skazując się na pustkę i samotność, życie pełne lęków i obaw. Ale są tacy, którzy sięgną po tą iluzję szczęścia, bo nigdy nie skosztowali go w świecie realnym, a świat wirtualny daje im tą możliwość. Więc, czy to jest złe? Czy złe jest doświadczanie szczęścia, choćby nawet miałoby ono być wytworem programu komputerowego?

Theodore Twombly  zakochuje się, a przecież stan zakochania można porównać z szaleństwem. Jednakże zakochanie jest jedynym szaleństwem akceptowanym przez człowieka, każde inne szaleństwo stanowi zagrożenie. Paradoks. (Tak na marginesie: Św. Walenty jest patronem ludzi chorych umysłowo.)

„Ona” to nie jest wizja świata, w którym komputery przejmują kontrolę nad życiem człowieka. Można by tak sądzić, Theodore jest całkowicie oddany Samancie. W chwili, kiedy znika połączenie i nie można odnaleźć systemu operacyjnego, Theodore’a ogarnia przerażenie. Zachowuje się jak człowiek, który ma zaraz postradać zmysły, jak człowiek uzależniony. Ale kiedy Samantha pojawia się, Theodore odczuwa ulgę. Jednakże świat przedstawiony w filmie różni się sporo od świata przedstawionego w „Matrixie”. I tu są komputery i tam. Ale ich intencje są różne.

„Ona”  to film z przesłaniem, którego nie da się nie zauważyć. To piękna opowieść o poszukiwaniu szczęścia i miłości w świecie, w którym zanikają prawdziwe relacje międzyludzkie. O oddalaniu się od siebie, skupianiu na sobie, próbie podporządkowania drugiego człowieka sobie. To film o odkrywaniu siebie, o tęsknocie. O iluzji, która jest potrzebna, aby wyjść z marazmu, o zbawiennej sile uczucia. Każdego uczucia!

Subtelny, cichy, refleksyjny. Pełen magii i wrażliwości.

(Poskarżę się na zachowanie widowni, szczególnie pewnych pań, które przez sporą część filmu  trajkotały jak najęte, wybuchały nieznośnym i irytującym śmiechem, ale na płyciznę lekarstwa nie ma…  Czasem w kinie trafi się bydło. Wiem, jestem okrutna, ale poziom kultury pewnych ludzi woła o pomstę...)

5 komentarzy:

  1. Byłam, widziałam, potwierdzam. Też mnie zauroczył :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wielkie plany, by do końca lutego uporać się z większością filmów nominowanych do Oscara, więc w najbliższym czasie też zapoznam się z tą historią. Co do widowni, to niestety dużo osób przychodzi do kina, a nie na film. Dobrym rozwiązaniem są kina studyjne, tam takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatni akapit daruj sobie, tak jakby go ktoś inny napisał. Tak jesteś okrutna. :-(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedyny z filmów oscarowych, którego nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie miejscami był trochę "niedociągnięty". Końcówka bardzo zwyczajna, spodziewałam się czegoś bardziej emocjonującego. Myślałam również, że rozwiną wątek tego "odejścia" Samanty, więcej sci-fi mi się tu zamarzyło... Wiem wiem, że chodziło o uczucia itd. Ale co do takich niszowych produkcji (bo tak mi się film kojarzył) jestem dość wymagająca.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.