"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

niedziela, 28 grudnia 2008

filmowo

„Ścigani”
„Królowie ulicy”
„Był sobie chłopiec”
„Zawieście czerwone latarnie”
„Serce nie sługa”
„Balzac i Mała Chinka”
„Iris”
„Motyl i skafander”
„Elizabeth: Złoty wiek”
„Labirynt Fauna”

To wszystko obejrzałam przez ostatni tydzień. Ponieważ był to tydzień świąteczny, a telewizja polska, i ta publiczna i niepubliczna, jak co roku dała – za przeproszeniem – ... ciała, obejrzeliśmy z mężem zaległe, czekające na półce filmy oraz te pożyczone. Spora dawka filmów, różnych, choć chyba powinnam powiedzieć, że nie zbyt wysokich lotów. No, może z maleńkimi wyjątkami.


„Ścigani” i „Królowie ulicy” to totalne filmowe katastrofy. Za żadną cenę nie warte uwagi. Niby to nowości w wypożyczalni. Gdybym mogła zwracając filmy zostawić komentarz, ku przestrodze potencjalnych widzów, powiedziałabym, że to typowe amerykańskie gnioty. Na temat „Ściganych” nie napiszę ani jednego dobrego słowa, film wybrał mąż. Miał być lekkim „psychologicznym” filmem na wieczór z dużą ilością strzelaniny i szybkich akcji. No i podejrzewam, że pewnie mąż chciał patrzeć na Angelinę Jolie, to sobie popatrzył, z miną nietęgą. Bo film był przerażająco głupiutki. Wciąż dziwię się, po jaką cholerą wydaje się tyle pieniędzy na takie produkcje. Następny lekki film był jeszcze gorszy. A co mnie przeraziło? W „Królach ulicy” gra Keanu Reeves. Lubię go, naprawdę, mam do niego słabość. Ale w tym filmie zagrał beznadziejnie. Kompletnie nie potrafił się wczuć w graną przez siebie rolę. Grał sztywno, sztucznie i wyniośle, patrząc na jego grę miałam wrażenie, że to jakaś farsa.


Kolejny obejrzany film, to angielska komedia, na której dobrze się bawiłam. Bez większych oczekiwań, bo czego można sie podziewać po filmie, w którym gra Hugh Grant? "Był sobie chłopiec" oglądało się przyjemnie. Bo Hugh Grant jak zwykle gra niedojrzałego, bogatego snoba, którego życie pod wpływem pewnych niezbyt skomplikowanych uczuć i sytuacji ulegnie zmianie. Bo Hugh Grant jak zwykle gra uroczo i tym swoim niewinnym, obleśnym spojrzeniem rozbraja mnie. A film, pomimo że z niskiej półki, ma głębię, jest ciepłą opowieścią o ważnych sprawach.




Zawieście czerwone latarnie” już długo czekały na obejrzenie. Dziwny to film, z jednej strony ciekawy temat, miejsce i czas akcji filmu bardzo interesujący. Ale w pewnym momencie czułam znudzenie. Intrygi między czterema (właściwie trzema) żonami, walka o względy męża, egzotyka Chin początku zeszłego wieku - to mnie wciągnęło. Jednakże tempo filmu i oszczędność w obrazach trochę mnie denerwowały. Na pewno film zapamiętam, bo przez swój specyficzny klimat budzi nastrój i zadumę.


Komedia „Serce nie sługa” miała znowu być zapychaczem wolnego czasu. Ot, pośmialiśmy się trochę, a owszem, ale zakończenie filmu mnie rozczarowało. Amerykanie nie potrafią w oryginalny sposób zakończyć swoich filmów. Większość kończy się na tak zwane „jedno kopyto”. A scena, kiedy jeden psychoanalityk w związku z problemami ze swoim pacjentem trafia na kozetkę drugiego psychoanalityka to już dawno opatentowany przez Amerykanów motyw, mnie nieśmieszący. Ale no cóż, skoro tak ważną rolę w codziennym życiu Amerykanów odbywają sesyjki na kozetkach u swoich terapeutów, może to ich śmieszy.

Potem znowu przeniosłam się do Chin. Tym razem bynajmniej mogłam popatrzeć na piękne górzyste tereny, które dziś już są pod wodą. „Balzac i Mała Chinka podobał mi się. Może dlatego, że ta historia nie była kiczowata, ani hollywoodzko cukierkowata. A przecież to opowieść o młodości i miłości. W czasach reżimu komunistycznego reedukacja wrogów ludu w górskiej wsi może mieć dziwne i decydujące znaczenie na dalsze losy nie tylko reedukowanych. Balzac jako pisarz zakazany to symbol innego świata, do którego zatęskniła Krawcówna. Dla nas, Europejczyków, klasyka literatury światowej była i jest ogólnie znana oraz dostępna. W latach 70. XX wieku w Chinach za czytanie Balzaca można było zginąć. Jeden świat, różnica kilkudziesięciu lat, a literatura wciąż budzi emocje. Film bardzo ciepły i nostalgiczny, mający coś z naszej polskiej tęsknoty za wolnością za czasów walki o niepodległość.

Obejrzałam też „Iris” – opowieść o angielskiej pisarce Iris Murdoch dotkniętej na starość chorobą Alzhaimera. Piękna opowieść o cierpliwości, miłości i życiu z osobą o nieprzeciętnym wnętrzu. Nie chciałabym, aby mnie na starość spotkało to, co Iris Murdoch, to przerażająca choroba, człowiek staje się pustym, wyzbytym z wiedzy, wspomnień, doświadczeń stworzeniem, którym trzeba się opiekować. To bardzo smutne, że życie pomimo życia, staje się ciężarem, utrapieniem.




Po następnym filmie pomyślałam, że człowiek chory jest ostatnio często wykorzystywanym motywem w kinie. To trochę jak branie na litość, wykorzystywanie współczucia dla potrzeb czysto kapitalistycznych. Bo „Motyl i skafander” to kolejna opowieść o człowieku uwięzionym w schorowanym ciele. Wzbudzająca moją ciekawość, podziw i wywołująca u mnie znów rozterki natury moralnej. Podziwiam takich ludzi, którzy pomimo nieuleczalnej choroby mają wciąż wolę życia. Ale podziwiam też ludzi, którzy świadomie chcą odejść. „Motyl i skafander” był dobry, ale zdecydowanie lepszym był dla mnie film oglądany jakiś czas temu, a traktujący o tym samym. Mówię o świetnym „W stronę morza”.

Nadszedł potem czas na epicką opowieść. Lubię filmy kostiumowe, zrobione z rozmachem, oparte na prawdziwej historii. A kostiumy z epoki renesansu wprost uwielbiam. Zawsze wyobrażam sobie, jak ja wyglądałabym w takiej sukni, jaką np. nosiła królowa Elżbieta. Właśnie ona, bo obejrzałam „Elizabeth: Złoty wiek”. Film gatunkowo świetny, choć pod względem scenariusza mało ciekawy. Ale przecież nie można mieć pretensji do historii. Bo historię należy szanować. Cate Blanchett świetnie zagrała jej królewską mość, kobietę dumną, twardą, wyniosłą, ale i potrafiącą pokornie pogodzić się z losem.


Dziś zakończył się ten krótki maraton filmów, jaki sobie zafundowałam. Na koniec zostawiłam piękną baśń filmową „Labirynt Fauna”. To film alegoryczny, pełen poetyckiej wyobraźni. Klasyczny przykład ukazujący potęgę dziecięcej wyobraźni w czasach brutalnych i pełnych okrucieństwa. Mnie to chwyciło, moja wrażliwość została poruszona. Może jestem dużym dzieckiem i dlatego lubię oglądać takie magiczne historie, gdzie świat wyobraźni istnieje obok realnego. Sama czasem do takiego świata faunów uciekłabym.

Ostatnio u mnie bardziej filmowo, niż książkowo. Ale przyznam się, że czytam. Rozpoczęłam dwie książki i mam zamiar je skończyć, bo obie ciekawe. A to dobry znak.

9 komentarzy:

  1. z obejrzanych przez Ciebie filmów kilka znam i tak "Zawieście czerwone latarnie" to jeden z moich ulubionych filmów, za życiową prawdę, "Balzac i mała Chinka" , ale nawet nie pamiętam o czym był, nie bardzo mnie wciągnął, "Iris", który baaardzo mi się podobał, no i "Labirynt Fauna", który jak może Wiesz, też bardzo mi się podobał, mimo, że nieźle się przy nim spłakałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Elizabeth: Złoty wiek" oglądałam i podobnie jak tobie podobał mi się i podobała mi się bardzo Kate Blanchet w roli głównej - rola tworzona dla niej, czy też ona dla roli.

    Natomiast co do "Wanted" to mi sie nawet podobał, aczkolwiek jak się zastanowię to nie mam pojęcia czemu. Angelina, jak Angelina, ale czemu Freeman zgodził się w tym zagrać? Nie wiem. Faktem jest, że nikt kto oczekuje jakiejkolwiek sensownej fabuły czy orginalnych bohaterów nie powinien po to sięgać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam "Ściganych", ale jak to z takimi filmami bywa, wyleciał bardzo szybko z głowy i teraz już nic nie pamiętam.

    Filmu z Keanu nie widziałam, ale jestem zaskoczona, że kiepsko zagrał. Też go lubię.

    Zgadzam się, że Blanchett świetnie zagrała. Widziałaś pierwszą część?

    "Labirynt Fauna" mnie kompletnie zauroczył. Oglądałam go niecałe dwa lata temu i do dzisiaj pamiętam emocje, jakie mi towarzyszyły.

    OdpowiedzUsuń
  4. Część z tych filmów też widziałem już jakiś czas temu :)
    Jeśli chodzi o Wanted, to ja mam zgoła odmienne zdanie :P Jeśli chodzi o kino rozrywkowe/akcji/odmóżdżające to dla mnie jest to film na miarę XXI wieku. Owszem, może i historia nie była zbyt lotna, ale ja tam się cieszyłem z samej akcji i efektów specjalnych. Reżyser tego filmu ma na prawdę niezłą wyobraźnię.
    Motyl i skafander - niezły, ale mnie nie zachwycił tak jakbym tego oczekiwał. Rewelacyjnie ukazana choroba, zamknięcie, ale zabrakło czegoś, bo słabo mnie ta historia wzruszyła.
    Labirynt Fauna - zgadzam się w 100% z Tobą, mnie też to chwyciło :)
    A 'Zawieście czerwone latarnie' chciałem kupić w tym roku na prezent na Boże Narodzenie komuś, ale jednak mój wybór padł na coś innego ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do opisu filmu "Balzac i mała Chinka" - dwa cytaty, pierwszy z recenzji: "Potem znowu przeniosłam się do Chin. Tym razem bynajmniej mogłam popatrzeć na piękne górzyste tereny, które dziś już są pod wodą".

    Razi mnie użycie słowa "bynajmniej", ponieważ, według Uniwersalnego Słownika Języka Polskiego PWN ma ono dwa znaczenia ("bynajmniej I «partykuła wzmacniająca przeczenie zawarte w wypowiedzi, np. Nie twierdzę bynajmniej, że jest to jedyne rozwiązanie.»
    bynajmniej II «wykrzyknik będący przeczącą odpowiedzią na pytanie, np. Czy to wszystko? – Bynajmniej.»"), z których żadne nie odnosi się do Pani zastosowania owego wyrazu.

    Zaś poza tym szczegółem, recenzje udane i nie sposób się z nimi nie zgodzić. :)

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za zbieg okoliczności - też w święta uciekałam od telewizyjnej oferty filmowej i oglądałam to, co kiedyś nagrałam na wideo bądź to, co mam na DVD (tym sposobem spędziłam miło czas w Japonii, Wielkiej Brytanii i Szwecji z "Eureką", "Kikujiro", "Innymi" i dwoma Wallanderami :))

    Z filmów, które wymieniłaś, widziałam tylko "Balzaka i małą Chinkę" - ale jakoś nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Na amerykańskie nowości w ogóle przestałam zwracać uwagę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oba chinskie filmy, o ktorych napisalas, ogladalam i o ile "Zawiescie..." jest jednym z moich absolutnie ukochanych filmow, o tyle "Balzak..." mnie troszke zmeczyl, wydal mi sie wlasnie taki hollywoodzki. Cos jak "Ostrozne, pozadanie". Kwestia gustu.
    Amerykanskich gniotow nie widzialam na szczescie od dawna, wiec tu sie nie wypowiem. "Iris" obejrzalam dobrych pare lat temu i pamietam, ze mnie wzruszyl. "Labirynt Fauna" takze mnie poruszyl, czasem mam ochote na takie bajki dla doroslych.
    W te Swieta widzialam m.in. "Opowiesci z Narnii", to akurat dla dzieci, ale popatrzylam sobie na malownicza zime i przenioslam sie na chwile w swiat z bajki.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Elzianeth złoty wiek" i "Labirynt Fauna" widziałam.
    Mam w swoim stosiku "Iris" Murdoch może w końcu sobie oebjrzę kiedy już mamy nowiutki telewizor i nowe dvd :))

    Ps. Nareszcie w domu :)))
    Ps.2 My będąc na wyjeździe oglądaliśmy wieczorami coś na polsacie choć nie zawsze.
    Tak to już jest kiedy się przebywa nie u siebie na święta a że spaliśmy na dole to tamtejsze dvd nie mogliśmy podłączyć.


    Fajne filmy zobaczyłaś :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Labirynt Fauna to jeden z moich ulubionych filmów, uwielbiam takie mroczne baśnie. Podobnie Elisabeth - świetny, choć pierwsza część wg mnie lepsza. Innych filmów z Twojej świątecznej listy nie widziałam. Ale fajnie, że bilans masz raczej pozytywny, tylko dwa gnioty:).
    Ja w czasie świąt obejrzałam tylko dwa filmy: w kinie Burn After Reading braci Coen - fajny i śmieszny, i na dvd Flags of Our Fathers Eastwooda, też niezły. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.