"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 25 maja 2009

"Wszystkie boże dzieci tańczą" - film


Może to niezbyt mądre i budzące niepokój, ale łapię się na tym, że poszukuję w rzeczywistości elementów pasujących do pięknego snu, do marzeń, do świata z mojej wyobraźni. Na ulicach miast, gdzieś w parku, w górzystych i leśnych przestrzeniach, a nawet leżąc w domu i rozmyślając. Męczy mnie racjonalizm i zasady prawdopodobieństwa. Chciałabym choć raz przeżyć coś na kształt marzenia sennego, gdzie nie działają logiczne przyczyny a skutki są nieprawdopodobne. Wiem, to stan chorobowy... Kłania mi się psycholog, albo psychiatra...

Będąc z mężem w sobotę w wypożyczalni Beverly Hills zauważyłam na półce film „Wszystkie boże dzieci tańczą” na podstawie opowiadania ostatnio uwielbianego przez mnie H. Murakamiego. Cieszyłam się na myśl, że obejrzę kolejną ekranizację niesamowitej prozy japońskiego czarodzieja. Ale po obejrzeniu filmu moja radość nie była taka wielka, jak mogłabym się spodziewać. Jestem rozczarowana, bo sądziłam, że zobaczę film równie nastrojowy, jak „Tony Takitani”.
Zobaczyłam film, w którym nie czułam prawie nic z tej onirycznej atmosfery panującej w książkach Haruki Murakamiego. Może dlatego, że film „Wszystkie boże dzieci tańczą” został zrobiony przez Amerykanów. Może dlatego, że zmieniono miejsce akcji i zaadaptowano treść na amerykańskie warunki.

Kilka opowiadań z tomu „Wszystkie boże dzieci tańczą” czytałam w wolnych chwilach. Mam opowiadania w wersji elektronicznej i podczytuję ... w pracy. Podobają mi się te krótkie formy, bo w nich również czuję specyficzny styl Murakamiego, łączący świat rzeczywisty z marzeniami i światem duchów. A wykorzystanie jednego motywu, w tym przypadku trzęsienia ziemi w Kobe, jako podkładu do snucia historii pełnych symboli, okazało się pięknym hołdem oddanym przez pisarza swoim rodakom.

Akurat tytułowe opowiadanie zdążyłam już przeczytać i mogłam skonfrontować treść opowiadania i filmu. Dlatego też mogę powiedzieć o pewnym niesmaku, jaki pojawił się po obejrzeniu wersji filmowej. Zgrzytało mi, że rzecz nie dzieje się w Japonii, zgrzytało mi wprowadzenie jako jednej z ważniejszych, drugoplanowych ról młodej amerykanki, która w filmie wyraźnie miała znaczenie i wpływ na głównego bohatera. Może mniej ważne było zmienienie imienia głównemu bohaterowi, ale na szczęście ogólna treść i sens opowiadania zostały zachowane.

Yoshiya (w filmie Kengo) poszukuje prawdy o sobie, o swoim pochodzeniu. Religijna matka od dzieciństwa mówi mu, że jest dzieckiem bożym. Dorastający młodzieniec chce jednak poznać swojego biologicznego ojca. Dowiaduje się od matki o jej związku z mężczyzną o zniekształconym uchu. Spotyka takiego mężczyznę i śledzi go. Na końcu okazuje się że....
To treść właściwa. Pomiędzy tym, co powiedziane wprost, jest, jak to u Murakamiego, nastrojowa głębia: zaduma i refleksja.

„Nasze serca nie są z kamienia. Kamienie mogą kiedyś rozsypać się w proch. Mogą stracić kształt. Ale serca się nie rozsypują. Są pozbawione kształtu, możemy je sobie wiecznie przekazywać, czy są dobre czy złe. Wszystkie boże dzieci tańczą.”

W filmie zabrakło mi tej refleksyjności. Nie czułam magii prozy Murakamiego. Myślę, że Amerykanie nie potrafili wyciągnąć z prozy Murakamiego ładunku, który elektryzuje i przyciąga. Szkoda.
Teraz oczekuję na ekranizację „Norwegian Wood”.

8 komentarzy:

  1. Oj, jaka szkoda! Nawet nie wiedzialam, ze ten film istnieje, ale wiem juz, z enie obejrze. Tak to bywa, jak za proze, ktora jest skrajnie japonska w nastroju biora sie Amerykanie, ktorzy tego typu melancholii nie czuja za grosz.

    Ja sie bardzo rozczarowalam po obejrzeniu "Kuchni" na podstawie minipowiesci Banany Yoshimoto. Spodziewalam sie zmyslowego pokazania jedzenia i skomplikowanych relacji, a tam jedzenia wlasciwie w ogole nie bylo widac i wszystko sprowadzono do tego, ze matka tak naprawde jest mezczyzna i bohaterowie sa glupi i pusci. Mlodziezowy belkot. A wzieli sie za te ekranizacje sami Japonczycy...

    OdpowiedzUsuń
  2. mówisz, że się rozczarowałaś? ja miałam na niego ochotę, ale miałam poszukiwać dopiero po powrocie z wakacji a teraz mi się chyba odechciało...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak czy inaczej, warto było sprawdzić, czyż nie? Nie wszystkim i nie zawsze wychodzą ekranizacje. Filmu nie znam, za to zbiór opowiadań uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżeli po takich objawach, jak opisałaś na początku, człowiek kwalifikuje się do psychologa lub psychiatry, to jest nas więcej... ;)

    Szkoda, że taki nieudany, pozbawiony nastroju film. Ale chętnie obejrzę "Tony Takitaniego" - na razie tylko czytałam to opowiadanie, ale chętnie zobaczę też jego ekranizację, zwł. że polecasz.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. PS. to byłam ja, Joan Johnson z direlasua ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. bedzie ekranizacja Norwegian Wood?? o ranyyy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Amerykanie to w filmach niestety często zapominają o klimacie utworów, a szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pozdrawiam:))
    To specjalnie tego filmu nie będę szukać chyba że sam się kiedyś trafi.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.