
„O miłości i innych demonach” Gabriela Garcii Marqueza nie jest książką, którą można się zachwycać. Nie jest książką, która wywołuje tak wielkie, nierzadko skrajne emocje, jak np. „Sto lat samotności” czy „Miłość w czasach zarazy”. Nie jest powieścią wypełniającą na kilka/kilkanaście dni i nocy głowę, by wywołać burzę uczuć, niepokojących stanów pełnych ekscytacji czy zaskoczenia. Nie! „O miłości i innych demonach” jest raczej krótkim wstępem do poważniejszych dzieł Noblisty. Ale w tym krótkim wstępie widać większość cech charakterystycznych dla prozy z kręgu realizmu magicznego. Bo Gabriel Garcia Marquez ma pewną niepowtarzalną manierę rozpoznawalną na tzw. kilometr. Nawet starą legendę opowiadaną przez babcie wnukom potrafi przenieść na grunt literatury i barwnie ją urozmaicić swoimi czarami. „O miłości i innych demonach” jest właśnie przykładem takiej legendy, którą przekazuje się wnukom, aby ich pouczać, przestrzegać przed nierozważnym zachowaniem czy też po prostu wskazać na pewne wartości.
Jak we wstępie tłumaczy sam Gabriel Garcia Marquez pomysł na książkę pojawił się nagle i niespodziewanie. W roku 1949, będąc początkującym dziennikarzem, Marquez został wysłany na zwiad do dawnego klasztoru Świętej Klary, w którym opróżniano stare dwustuletnie krypty. Udał się tam bez większego przekonania, obserwował okrucieństwo i wręcz wandalizm prac robotników. I nic nie wskazywało na jakiekolwiek odkrycie do czasu, gdy w jednej z nisz ze starego grobu spłynęła wprost na robotników „kaskada żywych, intensywnie miedzianych włosów” mierząca 22 m 11 cm.
Tak oto młody adept stawiający pierwsze reporterskie kroki znalazł temat. Ponieważ nie jestem pewna, czy i tego wstępu Gabriel Garcia Marquez nie wymyślił, aby nadać swojej historii pewną powagę, pominę wiarygodność tegoż wstępu. Który skądinąd wiele tłumaczy i nawet, jeśli nie mówi prawdy, właściwie spełnia rolę wstępu.
Włosy okazały się własnością Siervy Marii de Todos los Angeles, dwunastoletniej markizy, która według legendy, ugryziona przez psa zmarła na wściekliznę. Ale czy tak było na prawdę nie jesteśmy pewni. Biorąc pod uwagę wyobraźnię literacką Noblisty, jak również tytuł książki, możemy snuć inne domysły…
Bo „O miłości i innych demonach” to powieść dość łatwa i czytelna w przekazie. Oprócz niebezpiecznej miłości pewnego księdza Cayetana Delaury do rzekomo opętanej przez diabła Siervy Marii, którą Markuez opowiada z dozą delikatności i wstrzemięźliwości, mamy tu również o wiele barwniejszy wątek. Tym wątkiem, a w zasadzie poruszanym i wcale jawnie ośmieszanym tematem, jest działalność kościoła katolickiego w XVIII wieku i jego zakłamanie, jak również wytknięcie hipokryzji Świętej Inkwizycji.
„O miłości i innych demonach” czyta się dobrze, ale nie na tyle, by, jak wspomniałam na samym początku, zachwycić się książką. Marquez jest dla mnie mistrzem dłuższych form, w których gości południowoamerykański kicz i magiczność, które, co tu dużo mówić, są znakiem rozpoznawczym jego pisarstwa. Ta krótka opowieść, pomimo jakby wtórności tematu i mniejszej atrakcyjności literackiej, może się podobać, jeśli oczekiwania czytelnicze nie są zbyt wielkie. W przeciwnym razie można się srogo rozczarować.
Ale, żeby stwierdzić, czy „O miłości i innych demonach” rozczarowuje, czy wręcz przeciwnie, trzeba po nią sięgnąć!
Jak we wstępie tłumaczy sam Gabriel Garcia Marquez pomysł na książkę pojawił się nagle i niespodziewanie. W roku 1949, będąc początkującym dziennikarzem, Marquez został wysłany na zwiad do dawnego klasztoru Świętej Klary, w którym opróżniano stare dwustuletnie krypty. Udał się tam bez większego przekonania, obserwował okrucieństwo i wręcz wandalizm prac robotników. I nic nie wskazywało na jakiekolwiek odkrycie do czasu, gdy w jednej z nisz ze starego grobu spłynęła wprost na robotników „kaskada żywych, intensywnie miedzianych włosów” mierząca 22 m 11 cm.
Tak oto młody adept stawiający pierwsze reporterskie kroki znalazł temat. Ponieważ nie jestem pewna, czy i tego wstępu Gabriel Garcia Marquez nie wymyślił, aby nadać swojej historii pewną powagę, pominę wiarygodność tegoż wstępu. Który skądinąd wiele tłumaczy i nawet, jeśli nie mówi prawdy, właściwie spełnia rolę wstępu.
Włosy okazały się własnością Siervy Marii de Todos los Angeles, dwunastoletniej markizy, która według legendy, ugryziona przez psa zmarła na wściekliznę. Ale czy tak było na prawdę nie jesteśmy pewni. Biorąc pod uwagę wyobraźnię literacką Noblisty, jak również tytuł książki, możemy snuć inne domysły…
Bo „O miłości i innych demonach” to powieść dość łatwa i czytelna w przekazie. Oprócz niebezpiecznej miłości pewnego księdza Cayetana Delaury do rzekomo opętanej przez diabła Siervy Marii, którą Markuez opowiada z dozą delikatności i wstrzemięźliwości, mamy tu również o wiele barwniejszy wątek. Tym wątkiem, a w zasadzie poruszanym i wcale jawnie ośmieszanym tematem, jest działalność kościoła katolickiego w XVIII wieku i jego zakłamanie, jak również wytknięcie hipokryzji Świętej Inkwizycji.
„O miłości i innych demonach” czyta się dobrze, ale nie na tyle, by, jak wspomniałam na samym początku, zachwycić się książką. Marquez jest dla mnie mistrzem dłuższych form, w których gości południowoamerykański kicz i magiczność, które, co tu dużo mówić, są znakiem rozpoznawczym jego pisarstwa. Ta krótka opowieść, pomimo jakby wtórności tematu i mniejszej atrakcyjności literackiej, może się podobać, jeśli oczekiwania czytelnicze nie są zbyt wielkie. W przeciwnym razie można się srogo rozczarować.
Ale, żeby stwierdzić, czy „O miłości i innych demonach” rozczarowuje, czy wręcz przeciwnie, trzeba po nią sięgnąć!