„W pustej przestrzeni kosmosu, w której cząstki ciągle powstają z niczego, elektrony i protony powstają ex nihil i zaraz znikają, bo ich istnienie sprzeciwia się prawom natury. Przekładając to na ludzkie emocje, można by rzec, że skrucha ledwo się narodzi, zaraz znika…”
Nie, nie mogę się zgodzić, że „Tęsknota atomów” szwajcarskiego pisarza Linusa Reichlina to powieść kryminalna! Ta powieść zdecydowanie wykracza poza konwencje kryminału, nie spełnia norm, ani też nie liczy się z zasadami obowiązującymi w powieści kryminalnej. „Tęsknota atomów” już samym tytułem odsuwa skojarzenia gdzieś dalej, gdzieś, gdzie powieść kryminalna nie sięga. Rzeczownik ‘tęsknota’ kojarzy się raczej z powieścią obyczajową, może nawet z wątkami miłosnymi, wiąże się zdecydowanie z człowiekiem, z jego wnętrzem, z ludzkimi dramatami. ‘Tęsknota atomów’ zmienia natomiast ludzki stan przeżywania życia w pojęcie, które staje się nieczytelne. Bo o cóż może chodzić? Dosłowność staje się przeszkodą, która należy odrzucić, dopiero wtedy dociera do nas, że fizyczne pojęcie ‘atomu’ to w tym przypadku piękna metafora.
Tytuł powieści jest wielce metaforyczny i wcale nie trudno domyślić się wszystkich znaczeń tegoż tytułu. Bo Linus Reichlin ze swojej powieści uczynił piękną przypowieść o sile ludzkich uczuć, o pragnieniu poznania prawdy, o poszukiwaniu ulgi, akceptacji, jak również o potrzebie bliskości drugiego człowieka. I te wszystkie refleksje, które pojawiają się po zakończonej lekturze, świadczą o tym, o czym napisałam w pierwszym zdaniu.
Bo choć pojawia się wątek kryminalny powieść właściwie kryminałem nie jest. Trafniejszym określeniem byłoby nazwanie „Tęsknoty atomów” powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym i przygodowym w tle. Owszem, głównym bohaterem jest belgijski policjant, Hannes Jensen, ale należałoby wspomnieć, że poznajemy go w przeddzień odejścia na emeryturę. Owszem, tajemnicza śmierć pewnego Amerykanina w brugijskim hotelu i zniknięcie jego dwóch synów, bliźniaków, staje się przyczyną śledztwa, ale to śledztwo Hannes Jensen prowadzi na własną rękę. I co ważne, przypadkowo spotkana kobieta, Annick O’Hara i związany z nią wątek, zamienia śledztwo w sprawie kryminalnej w tajemniczą wyprawę na inny kontynent w poszukiwaniu rozwiązania dziwnych zagadek.
Zaskakuje również pasja Hannesa Jensena: fizyka. Dziedzina nauki, która dla mnie stanowi czarną magię. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć praw fizyki i wciąż stanowią one dla mnie tajemnicę, której nawet nie próbuję rozwiązać. Co ważne, tego podstawowego składnika materii, atomu, nie potrafię sobie wyobrazić! Dlatego „Tęsknota atomów”, w której bohater przekłada prawa fizyki i tłumaczy nimi porządek i nieporządek świata, stanowiła dla mnie wyzywającą lekturę. Choć eksperymentu z podwójną szczeliną, jaki Hannes Jensen pragnie przeprowadzić na emeryturze, jak również wyrzutni elektronów i ekranu z detektorami, ni w ząb nie pojmuję, to jednak sposobem, w jaki Hannes Jensen fizycznym pojęciem entropii tłumaczy prawa rządzące światem, byłam zafascynowana.
W „Tęsknocie atomów” fizyka zostaje ujarzmiona i jej prawami Linus Reichlin stara się tłumaczyć działania podejmowane przez Hannesa Jensena i Annick O’Harę. Ale nie sądźcie, że powieść przez to traci. O nie! Fantastyczne metafory i porównania ludzkich zachowań i zdarzeń np. do tęsknoty atomów za kompletnością, są niezwykle wymowne. Czy pojedynczy ludzie nie pragną być z kimś? Czy nie pragną bliskości drugiego człowieka? Czy podejmowane decyzje zawsze mają racjonalne wytłumaczenia, a może cuda we wszechświecie się jednak zdarzają? Fizyka zakłada i takie możliwości.
„Tęsknota atomów” to powieść o kruchości chwili i właściwym momencie na zadzianie się jakiegoś zjawiska. Tym ciekawsza, że mamy tu również do czynienia z ludowymi wierzeniami mieszkańców Meksyku. Z wiarą w uzdrawiającą moc modlitwy, z tajemniczymi obrzędami, które fascynują i zarazem przerażają. Powieść nie ma jednoznacznego zakończenia. Po lekturze pozostała mi tęsknota za ciągiem dalszym, za kompletnością zdarzeń, za głębszym wyjaśnieniem kilku zagadek.
Nie, nie mogę się zgodzić, że „Tęsknota atomów” szwajcarskiego pisarza Linusa Reichlina to powieść kryminalna! Ta powieść zdecydowanie wykracza poza konwencje kryminału, nie spełnia norm, ani też nie liczy się z zasadami obowiązującymi w powieści kryminalnej. „Tęsknota atomów” już samym tytułem odsuwa skojarzenia gdzieś dalej, gdzieś, gdzie powieść kryminalna nie sięga. Rzeczownik ‘tęsknota’ kojarzy się raczej z powieścią obyczajową, może nawet z wątkami miłosnymi, wiąże się zdecydowanie z człowiekiem, z jego wnętrzem, z ludzkimi dramatami. ‘Tęsknota atomów’ zmienia natomiast ludzki stan przeżywania życia w pojęcie, które staje się nieczytelne. Bo o cóż może chodzić? Dosłowność staje się przeszkodą, która należy odrzucić, dopiero wtedy dociera do nas, że fizyczne pojęcie ‘atomu’ to w tym przypadku piękna metafora.
Tytuł powieści jest wielce metaforyczny i wcale nie trudno domyślić się wszystkich znaczeń tegoż tytułu. Bo Linus Reichlin ze swojej powieści uczynił piękną przypowieść o sile ludzkich uczuć, o pragnieniu poznania prawdy, o poszukiwaniu ulgi, akceptacji, jak również o potrzebie bliskości drugiego człowieka. I te wszystkie refleksje, które pojawiają się po zakończonej lekturze, świadczą o tym, o czym napisałam w pierwszym zdaniu.
Bo choć pojawia się wątek kryminalny powieść właściwie kryminałem nie jest. Trafniejszym określeniem byłoby nazwanie „Tęsknoty atomów” powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym i przygodowym w tle. Owszem, głównym bohaterem jest belgijski policjant, Hannes Jensen, ale należałoby wspomnieć, że poznajemy go w przeddzień odejścia na emeryturę. Owszem, tajemnicza śmierć pewnego Amerykanina w brugijskim hotelu i zniknięcie jego dwóch synów, bliźniaków, staje się przyczyną śledztwa, ale to śledztwo Hannes Jensen prowadzi na własną rękę. I co ważne, przypadkowo spotkana kobieta, Annick O’Hara i związany z nią wątek, zamienia śledztwo w sprawie kryminalnej w tajemniczą wyprawę na inny kontynent w poszukiwaniu rozwiązania dziwnych zagadek.
Zaskakuje również pasja Hannesa Jensena: fizyka. Dziedzina nauki, która dla mnie stanowi czarną magię. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć praw fizyki i wciąż stanowią one dla mnie tajemnicę, której nawet nie próbuję rozwiązać. Co ważne, tego podstawowego składnika materii, atomu, nie potrafię sobie wyobrazić! Dlatego „Tęsknota atomów”, w której bohater przekłada prawa fizyki i tłumaczy nimi porządek i nieporządek świata, stanowiła dla mnie wyzywającą lekturę. Choć eksperymentu z podwójną szczeliną, jaki Hannes Jensen pragnie przeprowadzić na emeryturze, jak również wyrzutni elektronów i ekranu z detektorami, ni w ząb nie pojmuję, to jednak sposobem, w jaki Hannes Jensen fizycznym pojęciem entropii tłumaczy prawa rządzące światem, byłam zafascynowana.
W „Tęsknocie atomów” fizyka zostaje ujarzmiona i jej prawami Linus Reichlin stara się tłumaczyć działania podejmowane przez Hannesa Jensena i Annick O’Harę. Ale nie sądźcie, że powieść przez to traci. O nie! Fantastyczne metafory i porównania ludzkich zachowań i zdarzeń np. do tęsknoty atomów za kompletnością, są niezwykle wymowne. Czy pojedynczy ludzie nie pragną być z kimś? Czy nie pragną bliskości drugiego człowieka? Czy podejmowane decyzje zawsze mają racjonalne wytłumaczenia, a może cuda we wszechświecie się jednak zdarzają? Fizyka zakłada i takie możliwości.
„Tęsknota atomów” to powieść o kruchości chwili i właściwym momencie na zadzianie się jakiegoś zjawiska. Tym ciekawsza, że mamy tu również do czynienia z ludowymi wierzeniami mieszkańców Meksyku. Z wiarą w uzdrawiającą moc modlitwy, z tajemniczymi obrzędami, które fascynują i zarazem przerażają. Powieść nie ma jednoznacznego zakończenia. Po lekturze pozostała mi tęsknota za ciągiem dalszym, za kompletnością zdarzeń, za głębszym wyjaśnieniem kilku zagadek.
Ciekawa recenzja, więc z chęcią przeczytam tę książkę:). Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńMatko z córką, życia mi zabraknie, żeby to wszystko przeczytać :***
OdpowiedzUsuńTrochę mnie jednak niepokoją te związki z fizyką, ale prawda jest taka, że powoli przekonuję się, że ta dziedzina to coś dużo więcej, niż stresujące lekcje w szkole. Fizyka potrafi wiele spraw logicznie wytłumaczyć i - ot po prostu - ma sens.
OdpowiedzUsuńMasz rację, że już sam tytuł zaciekawia. Mnie jeszcze okładka bardzo się spodobała, bardzo cieszy oko.
Czy sięgnę - jeszcze nie wiem, ale na pewno omijać nie będę.
Sam tytuł mnie bardzo zaintrygowała, Twoja recenzja również, więc pewnie sięgnę po tę książkę. Jak życia wystarczy ;)
OdpowiedzUsuńUff, jak dobrze, że nie jest to typowy kryminał :) Bardzo podoba mi się tytuł książki, jak również Twoja konkluzja. Jestem ciekawa szczególnie meksykańskich wierzeń. Kultura Meksyku ostatnimi czasy ogromnie mnie fascynuje!
OdpowiedzUsuń