Nie wierzę w przeznaczenie. Wierzę w przypadek. Przypadki chodzą po ludziach. Mój przypadek jest dość powszechny. Mam życie osobiste, nudnawą pracę i od kilku tygodni odrosty na głowie.
"Życie osobiste to te godziny, za które nikt nie płaci. Życie osobiste jest zdecydowanie za długie, żeby mogło się opłacać. "
Nie opłaca się martwić o upływający czas. Opłaca się go zabijać. Bo nigdy nie wiesz, jaka wróżba pojawi się w chińskim ciasteczku. Albo, po co się zastanawiać nad związkiem przyczynowo-skutkowym. Przecież go nie ma. Jest świat, którego mam powyżej uszu. I ten, który mnie fascynuje. Będąc małolatą śpiewałam znaną wtedy piosenkę: „fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego...”
No to bawmy się! Razem z Ignacym Karpowiczem w jego „Balladyny i romanse”! Dla mnie to powieść absolutnie wspaniała. Aż mnie kusi, aby powiedzieć, że to powieść na miarę naszych czasów! No wiem, może na wyrost to określenie, ale tak ładnie mi pasuje do konwencji, w jakiej piszę te słowa. Pomyślicie o mnie, że jaja sobie robię, zamiast napisać sensownie o swoich wrażeniach z lektury 575 stron powieści Ignacego Karpowicza. No to sobie myślcie, co chcecie. Ja tam swoje wiem. Ta powieść jest lustrem, w myśl słów Stendhala, w którym odbija się nasza rzeczywistość. Ale to lustro ma jeden bajer, którego nie miały zwierciadła z czasów Stendhala. Pokazuje również bóstwa z zaświatów.
A teraz poważnie. Paszport Polityki, jakim nagrodzono powieść Ignacego Karpowicza, to dobra rekomendacja. Mojej już nie potrzebujecie.
No dobra, będę poważna.
„Balladyny i romanse” to powieść specyficzna. Nie ma tu jednego bohatera pierwszoplanowego, jest ich kilku, jak nie kilkunastu. Olga, Janek, Anka, Artur, Kama, Maciek, Bartek, Paweł. I każdy jest równie ważny i barwny. Choć niekoniecznie życie bohatera jest barwne. Ale cóż, takie życie. Jest Białystok i jest Warszawa, choć ta druga w ogóle nie błyszczy. Błyszczy Białystok: blokami, jakie można spotkać w każdym miejscu Polski klasy B, a może nawet C. Błyszczy ulicą Broniewskiego, którą też można znaleźć w każdym mieście Polski klasy B, a może nawet C.
(A tak na marginesie, to mieszkańcy Białegostoku powinni Ignacemu Karpowiczowi bić pokłony, że ich miasto zyskało nowy kontekst, literacki).
Są ludzie i są bogowie – Atena, Apollo, Eros, Nike, Ares, Hermes, Afrodyta, Ozyrys, Jezus. Ci drudzy mieszkają „w mieście miast, na górze gór, w chmurze chmur.” Bogowie są greccy, rzymscy, chrześcijańscy, azteccy, egipscy... i coraz bardziej upodabniają się do ludzi. A miało być przecież odwrotnie.
Bogowie zostali ubrani w jak najbardziej ludzkie cechy i przez to, a raczej przez swoją boskość, ich zachowanie stało się tragikomiczne. No cóż, przyznaję, że ubawiłam się pierwszorzędnie w trakcie lektury powieści Karpowicza. Momentami dostawałam wręcz ataków śmiechu! Książka obfituje w tysiące aluzji, błyskotliwych mądrości, metafor i celnych puent dotyczących świata ludzi i świata bogów, ale to nie wszystko. Świat przedstawiony przez Ignacego Karpowicza wykracza zdecydowanie poza pojęcia satyry, groteski, absurdu i utopii. Jest wszechstronnie spenetrowany, do cna wypatroszony z patosu i powagi, bezwzględnie ogołocony z normalności i banalności.
Aha. Polska była w promocji, dlatego właśnie tu zstąpili bogowie. A jak mowa o Polsce, to i mowa o słowiańskich/pogańskich zwyczajach. O bigosie, „grzybach w ślinie oraz zepsutych ogórkach”. I o literaturze skupionej na narodowych kompleksach, od Balladyny, Aliny i Grabca poczynając.
I nie przecięłyby się ścieżki ludzi z drogami bogów, gdyby nie decyzja podjęta jednogłośnie w tajnym głosowaniu, którą obwieścił nam Ozyrys:
„Zamykamy niebo.
Każdy byt i bóg, konstrukt i abstrakt, każdy będzie mógł dokonać wyboru: albo ziemia (z ograniczeniem omnipotencji do tej zwyczajnej, bez przedrostka), albo wymiar ultymatywny (bez prawa powrotu), albo miasto miast (bez łączności z ziemią).
Miejsce bogów jest między ludźmi.”
I zmaterializowali się bogowie w Białymstoku i w Warszawie, a ich zmaterializowaniu nie towarzyszyły chóry anielskie, ani takie tam. Zresztą aniołowie dosłownie są lodowatymi bytami, więc ich obecność nie byłaby cieple przyjęta. Zmaterializowali się, wynajęli mieszkania i zaczęli żyć między ludźmi.
A potem ludzie i bogowie żyli długo i szczęśliwie. Niech im gwiazdka pomyślności…
Nie, nie, tego długo i szczęśliwie nie było! To moja zmyłka.
Bo prawda jest inna, ale ja jej nie zdradzę. Żeby się dowiedzieć, czy była jakaś hekatomba albo inny armagedonik, musicie sięgnąć po książkę!
„…popkultura jest jedyną odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka. Popkultura nie wymaga wiele i wszystko wybacza. Popkultura jest bardziej ludzka niż jakakolwiek religia.”
A „Balladyny i romanse” to hołd i jednocześnie paskudny prztyczek w nos popkultury. Bo to popkultura nas kształtuje, czy tego chcemy, czy nie. Ma wstrętny wpływ na nasze ego, odbija się czkawką na naszym zdrowiu i powoduje w tył zwrot. A w tyle zwrot poszukujemy ulgi i Karpowicz nam o niej przypomina. Równocześnie naśmiewa się z tego, że współczesny poziom kulturalny naszej ojczyzny prawie sięgnął bruku. A będąc na bruku mamy do czynienia z książkami Danielle Steele i Paolo Coehlo oraz muzyką Feela i Gosi Andrzejewicz.
„Balladyny i romanse” to również próba przypomnienia sedna religii, obojętnie której. Wikipedia podaje: „na świecie istnieje około 10 tys. religii i wyznań”. Jednakże świat cywilizowany pogubił się we właściwym spojrzeniu na wiarę, na sedno, na prawdę. Dlatego Karpowicz sprowadza bogów na ziemię. Abyśmy my zwrócili uwagę na ich obecność wśród nas i oby oni zwrócili uwagę, że z nami trzeba inaczej, że metody sprzed 2000 lat, czy kilku tysiąclecii p.n.e. dziś się nie sprawdzają.
Nie jest to lektura poprawna politycznie/moralnie/społecznie/filozoficznie… Budzi smak i niesmak, wypieki i lekkie dąsy, jest dość śmiała i momentami wyłazi z niej takie soft porno, że co delikatniejszy czytelnik może się poczuć urażony. Ja nie! Ja się bawiłam przednio!
Aha, no i ta celna uwaga, którą pozwolę sobie zakończyć moje pitu-pitu:
„… żyjemy w świecie pop. Stary świat jeszcze się trzyma, na uniwersytetach, na obrzeżach i peryferiach, w kościołach, w weekendy także w opiniotwórczych dziennikach, w encyklikach, czasem anegdotach i wspomnieniach, co jednak nie uchyla faktu, że żyjemy w świecie pop. Świat pop jest wspaniały, w tym świecie każdy ma szansę na swoje pięć minut. Nie ma świata bardziej demokratycznego niż popświat. Ale też wszystko ma swoją cenę. Ceną za życie w tym wspaniałym popświecie jest akceptacja zasad działania popświata, który działa jak niszczarka dokumentów, tyle że to nie dokumenty ulegają zniszczeniu, lecz pojęcia, a przede wszystkim aksjomaty. Nie ma już prawdy, piękna, sprawiedliwości. Są tylko zamienniki i podróbki, których skład i metoda produkcji przeistaczają się z dnia na dzień, aby taniej, aby więcej. (…)”
Jestem przekonana, że powieść „Balladyny i romanse” będzie w tym roku nominowana do nagrody NIKE. I nie zdziwiłabym się, gdyby wygrała!
"Życie osobiste to te godziny, za które nikt nie płaci. Życie osobiste jest zdecydowanie za długie, żeby mogło się opłacać. "
Nie opłaca się martwić o upływający czas. Opłaca się go zabijać. Bo nigdy nie wiesz, jaka wróżba pojawi się w chińskim ciasteczku. Albo, po co się zastanawiać nad związkiem przyczynowo-skutkowym. Przecież go nie ma. Jest świat, którego mam powyżej uszu. I ten, który mnie fascynuje. Będąc małolatą śpiewałam znaną wtedy piosenkę: „fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego...”
No to bawmy się! Razem z Ignacym Karpowiczem w jego „Balladyny i romanse”! Dla mnie to powieść absolutnie wspaniała. Aż mnie kusi, aby powiedzieć, że to powieść na miarę naszych czasów! No wiem, może na wyrost to określenie, ale tak ładnie mi pasuje do konwencji, w jakiej piszę te słowa. Pomyślicie o mnie, że jaja sobie robię, zamiast napisać sensownie o swoich wrażeniach z lektury 575 stron powieści Ignacego Karpowicza. No to sobie myślcie, co chcecie. Ja tam swoje wiem. Ta powieść jest lustrem, w myśl słów Stendhala, w którym odbija się nasza rzeczywistość. Ale to lustro ma jeden bajer, którego nie miały zwierciadła z czasów Stendhala. Pokazuje również bóstwa z zaświatów.
A teraz poważnie. Paszport Polityki, jakim nagrodzono powieść Ignacego Karpowicza, to dobra rekomendacja. Mojej już nie potrzebujecie.
No dobra, będę poważna.
„Balladyny i romanse” to powieść specyficzna. Nie ma tu jednego bohatera pierwszoplanowego, jest ich kilku, jak nie kilkunastu. Olga, Janek, Anka, Artur, Kama, Maciek, Bartek, Paweł. I każdy jest równie ważny i barwny. Choć niekoniecznie życie bohatera jest barwne. Ale cóż, takie życie. Jest Białystok i jest Warszawa, choć ta druga w ogóle nie błyszczy. Błyszczy Białystok: blokami, jakie można spotkać w każdym miejscu Polski klasy B, a może nawet C. Błyszczy ulicą Broniewskiego, którą też można znaleźć w każdym mieście Polski klasy B, a może nawet C.
(A tak na marginesie, to mieszkańcy Białegostoku powinni Ignacemu Karpowiczowi bić pokłony, że ich miasto zyskało nowy kontekst, literacki).
Są ludzie i są bogowie – Atena, Apollo, Eros, Nike, Ares, Hermes, Afrodyta, Ozyrys, Jezus. Ci drudzy mieszkają „w mieście miast, na górze gór, w chmurze chmur.” Bogowie są greccy, rzymscy, chrześcijańscy, azteccy, egipscy... i coraz bardziej upodabniają się do ludzi. A miało być przecież odwrotnie.
Bogowie zostali ubrani w jak najbardziej ludzkie cechy i przez to, a raczej przez swoją boskość, ich zachowanie stało się tragikomiczne. No cóż, przyznaję, że ubawiłam się pierwszorzędnie w trakcie lektury powieści Karpowicza. Momentami dostawałam wręcz ataków śmiechu! Książka obfituje w tysiące aluzji, błyskotliwych mądrości, metafor i celnych puent dotyczących świata ludzi i świata bogów, ale to nie wszystko. Świat przedstawiony przez Ignacego Karpowicza wykracza zdecydowanie poza pojęcia satyry, groteski, absurdu i utopii. Jest wszechstronnie spenetrowany, do cna wypatroszony z patosu i powagi, bezwzględnie ogołocony z normalności i banalności.
Aha. Polska była w promocji, dlatego właśnie tu zstąpili bogowie. A jak mowa o Polsce, to i mowa o słowiańskich/pogańskich zwyczajach. O bigosie, „grzybach w ślinie oraz zepsutych ogórkach”. I o literaturze skupionej na narodowych kompleksach, od Balladyny, Aliny i Grabca poczynając.
I nie przecięłyby się ścieżki ludzi z drogami bogów, gdyby nie decyzja podjęta jednogłośnie w tajnym głosowaniu, którą obwieścił nam Ozyrys:
„Zamykamy niebo.
Każdy byt i bóg, konstrukt i abstrakt, każdy będzie mógł dokonać wyboru: albo ziemia (z ograniczeniem omnipotencji do tej zwyczajnej, bez przedrostka), albo wymiar ultymatywny (bez prawa powrotu), albo miasto miast (bez łączności z ziemią).
Miejsce bogów jest między ludźmi.”
I zmaterializowali się bogowie w Białymstoku i w Warszawie, a ich zmaterializowaniu nie towarzyszyły chóry anielskie, ani takie tam. Zresztą aniołowie dosłownie są lodowatymi bytami, więc ich obecność nie byłaby cieple przyjęta. Zmaterializowali się, wynajęli mieszkania i zaczęli żyć między ludźmi.
A potem ludzie i bogowie żyli długo i szczęśliwie. Niech im gwiazdka pomyślności…
Nie, nie, tego długo i szczęśliwie nie było! To moja zmyłka.
Bo prawda jest inna, ale ja jej nie zdradzę. Żeby się dowiedzieć, czy była jakaś hekatomba albo inny armagedonik, musicie sięgnąć po książkę!
„…popkultura jest jedyną odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka. Popkultura nie wymaga wiele i wszystko wybacza. Popkultura jest bardziej ludzka niż jakakolwiek religia.”
A „Balladyny i romanse” to hołd i jednocześnie paskudny prztyczek w nos popkultury. Bo to popkultura nas kształtuje, czy tego chcemy, czy nie. Ma wstrętny wpływ na nasze ego, odbija się czkawką na naszym zdrowiu i powoduje w tył zwrot. A w tyle zwrot poszukujemy ulgi i Karpowicz nam o niej przypomina. Równocześnie naśmiewa się z tego, że współczesny poziom kulturalny naszej ojczyzny prawie sięgnął bruku. A będąc na bruku mamy do czynienia z książkami Danielle Steele i Paolo Coehlo oraz muzyką Feela i Gosi Andrzejewicz.
„Balladyny i romanse” to również próba przypomnienia sedna religii, obojętnie której. Wikipedia podaje: „na świecie istnieje około 10 tys. religii i wyznań”. Jednakże świat cywilizowany pogubił się we właściwym spojrzeniu na wiarę, na sedno, na prawdę. Dlatego Karpowicz sprowadza bogów na ziemię. Abyśmy my zwrócili uwagę na ich obecność wśród nas i oby oni zwrócili uwagę, że z nami trzeba inaczej, że metody sprzed 2000 lat, czy kilku tysiąclecii p.n.e. dziś się nie sprawdzają.
Nie jest to lektura poprawna politycznie/moralnie/społecznie/filozoficznie… Budzi smak i niesmak, wypieki i lekkie dąsy, jest dość śmiała i momentami wyłazi z niej takie soft porno, że co delikatniejszy czytelnik może się poczuć urażony. Ja nie! Ja się bawiłam przednio!
Aha, no i ta celna uwaga, którą pozwolę sobie zakończyć moje pitu-pitu:
„… żyjemy w świecie pop. Stary świat jeszcze się trzyma, na uniwersytetach, na obrzeżach i peryferiach, w kościołach, w weekendy także w opiniotwórczych dziennikach, w encyklikach, czasem anegdotach i wspomnieniach, co jednak nie uchyla faktu, że żyjemy w świecie pop. Świat pop jest wspaniały, w tym świecie każdy ma szansę na swoje pięć minut. Nie ma świata bardziej demokratycznego niż popświat. Ale też wszystko ma swoją cenę. Ceną za życie w tym wspaniałym popświecie jest akceptacja zasad działania popświata, który działa jak niszczarka dokumentów, tyle że to nie dokumenty ulegają zniszczeniu, lecz pojęcia, a przede wszystkim aksjomaty. Nie ma już prawdy, piękna, sprawiedliwości. Są tylko zamienniki i podróbki, których skład i metoda produkcji przeistaczają się z dnia na dzień, aby taniej, aby więcej. (…)”
Jestem przekonana, że powieść „Balladyny i romanse” będzie w tym roku nominowana do nagrody NIKE. I nie zdziwiłabym się, gdyby wygrała!
Bardzo się cieszę że Ci sie podobała :))
OdpowiedzUsuńKarpowicz to mistrz :))
I to też mój hit roku !!
Już nie mogę się doczekać jak przeczytam, bo już zdążyłam książkę zakupić i cieszę się, że jesteś kolenym głosem, który mówi, że warto:)
OdpowiedzUsuńNO! czekałam na Twoje wrażenia zanim sama zacznę czytać moją wersję za 29.90 PLN :) I jak tak czytałam tą swietną skądinąd recenzję to wiem że i mnie sie spodoba ta książka. Zresztą jeszcze przed zakupem, czaiłam się dość długo, ukradkiem podczytując jakieś fragmenty w księgarni.. i wiedziałam że MUSZĘ to mieć.. No i mam :)
OdpowiedzUsuńHm, no dobrze, zbiłaś mnie z tropu... Ja tu już prawie sobie wyrobiłam opinię na "nie" (oczywiście na podstawie innych opinii na nie, opinii osób znacznie ode mnie światlejszych), a tu taki psikus, kolejna światła jest stuprocentowo na tak.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zmienia to postać rzeczy :) ponieważ Twoja recenzja jest na tyle dobra, w porównaniu z nudnymi krytykami moich znajomych (głównie w stylu: "kupy się to to nie trzyma"), że chyba mnie samej przyjdzie pogląd na Karpowicza wyrobić sobie z pierwszej ręki, jak należy, a nie tak z lenistwa po łebkach opnie budować.
Pozdrawiam :)
Straszliwie hura-optymistyczna recka ;-) Matyldo w Twoim wieku takie romanse z książką są niewskazane ;-) Zresztą, zaraz wszyscy się rzucą w balladyny :D Faktem jest, że autor skradł mi serce skromnością (http://www.polskieradio.pl/24/289/Artykul/321001,Ignacy-Karpowicz-sprowadza-bogow-na-Ziemie). To powiedz mi tylko, czy to jest iście Gombrowiczowska krytyka?
OdpowiedzUsuńOdważne stwierdzenie, ksiązka hitem roku obwołana już w marcu? Jestem wielce zaciekawiona:) Najlepiej przekonać się samemu czy ksiązka jest warta optymistycznego "hurra" zachwytu. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTak za mną chodzi i chodzi ta książka (szczególnie dlatego, że nazwisko tego pana jest identyczne jak nazwisko mojego ulubionego poety), a po Twojej recenzji już wiem - muszę przeczytać! xDD'
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xD
Wszędzie głośno o tej książce, a ja wciąż nie wiem, czym się "to to" je :)
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam opis jednoznacznie stwierdziłam, że to jakieś brednie. Ale potem przyszły recenzje - jedna, druga, trzecia, wreszcie Twoja. I teraz zastanawiam się, jak mogłam przegapić taką fantastyczną książkę?
Fakt faktem, że nie czytałam nic Karpowicza wcześniej. Ale teraz już zacznę. Obiecuję!
P.S. Mam nadzieję, że nie dostanie Nagrody NIKE, bo niestety w oczach wielu Czytaczy straci cząstkę doskonałości.
Karpowicz zawsze robił mi dobrze, oczywiście, że przeczytam :)
OdpowiedzUsuń"Równocześnie naśmiewa się z tego, że współczesny poziom kulturalny naszej ojczyzny prawie sięgnął bruku. A będąc na bruku mamy do czynienia z książkami Danielle Steele i Paolo Coehlo oraz muzyką Feela i Gosi Andrzejewicz." To zdanie szczególnie przekonało mnie do książki, więc już jutro zaczynam intensywne poszukiwania w bibliotekach i księgarniach!
OdpowiedzUsuńJ., podoba to mało powiedziane! Książka zawładnęła mną wielce!
OdpowiedzUsuńPaula, Warto!
Mary, czytaj,czytaj. Zobaczysz, że będziesz wniebowzięta! ;)
Liritio, jaka "światła"? hehehe Nie przekonasz się, dopóki nie weźmiesz do ręki!
Krzysiu, w moim wieku miliony są matkami, ale ja mam inną rolę w życiu do zagrania! ;) Posłuchałam tego wywiadu w radiu, Karpowicz bardzo przyjemnie opowiada o sobie, o książce, o swojej wsi ;) Dzięki za link, nie słyszałam tego wcześniej. Co do "iście Gombrowiczowskiej krytyki" nie odniosę się, bo w sumie nie wiem, o co pytasz! Ja 1. ja nie napisałam krytyki. 2. Gombrowicz walczył szyderą i drwiną. A ja wolę dowcip i humor! ;) 3. Karpowicz też nie krytykuje, raczej ironizuje! ;)
Montgomerry, zaryzykowałam ten "hit roku", ale nie ja jedna! ;))
Luiza, polecam gorąco!
Claudette, etam, właśnie niech dostanie, należy mu się!
Margo, książka jest tak dobra jak sorbet z mango (którego nie jadłam, ale wierzę, że pycha!)
Kasiu, polecam gorąco!
Margo mnie przygnała TU, kupię jutro tę ksiażkę, jak będzie nie tak fajna jak w recenzji to normalnie jej łomot spuszczę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No wiem wiem :)
OdpowiedzUsuńPodpisuje się obiema rekami! Przeczytałam jednym tchem i bawiłam się świetnie!
OdpowiedzUsuńPolecam recenzję książki autorstwa portalu pusto24: http://www.pusto24.pl/2011/11/20/nie-rozumiem-swiata-w-ktorym-zyje/
OdpowiedzUsuńWielka skarbnica "wiedzy", pomysłów, cytatów, no i swoistych mądrości. Dla nauczyciela języka polskiego lektura nieoceniona!!!
OdpowiedzUsuńNiestety - ja oceniam tę książkę dużo bardziej krytycznie. Uzasadnienie tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://klub-aa.blogspot.com/2014/06/galimatias-nominowany.html
Pozdrawiam