"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

poniedziałek, 28 marca 2011

"O miłości i innych demonach" - Gabriel Garcia Marquez


„O miłości i innych demonach” Gabriela Garcii Marqueza nie jest książką, którą można się zachwycać. Nie jest książką, która wywołuje tak wielkie, nierzadko skrajne emocje, jak np. „Sto lat samotności” czy „Miłość w czasach zarazy”. Nie jest powieścią wypełniającą na kilka/kilkanaście dni i nocy głowę, by wywołać burzę uczuć, niepokojących stanów pełnych ekscytacji czy zaskoczenia. Nie! „O miłości i innych demonach” jest raczej krótkim wstępem do poważniejszych dzieł Noblisty. Ale w tym krótkim wstępie widać większość cech charakterystycznych dla prozy z kręgu realizmu magicznego. Bo Gabriel Garcia Marquez ma pewną niepowtarzalną manierę rozpoznawalną na tzw. kilometr. Nawet starą legendę opowiadaną przez babcie wnukom potrafi przenieść na grunt literatury i barwnie ją urozmaicić swoimi czarami. „O miłości i innych demonach” jest właśnie przykładem takiej legendy, którą przekazuje się wnukom, aby ich pouczać, przestrzegać przed nierozważnym zachowaniem czy też po prostu wskazać na pewne wartości.
Jak we wstępie tłumaczy sam Gabriel Garcia Marquez pomysł na książkę pojawił się nagle i niespodziewanie. W roku 1949, będąc początkującym dziennikarzem, Marquez został wysłany na zwiad do dawnego klasztoru Świętej Klary, w którym opróżniano stare dwustuletnie krypty. Udał się tam bez większego przekonania, obserwował okrucieństwo i wręcz wandalizm prac robotników. I nic nie wskazywało na jakiekolwiek odkrycie do czasu, gdy w jednej z nisz ze starego grobu spłynęła wprost na robotników „kaskada żywych, intensywnie miedzianych włosów” mierząca 22 m 11 cm.

Tak oto młody adept stawiający pierwsze reporterskie kroki znalazł temat. Ponieważ nie jestem pewna, czy i tego wstępu Gabriel Garcia Marquez nie wymyślił, aby nadać swojej historii pewną powagę, pominę wiarygodność tegoż wstępu. Który skądinąd wiele tłumaczy i nawet, jeśli nie mówi prawdy, właściwie spełnia rolę wstępu.

Włosy okazały się własnością Siervy Marii de Todos los Angeles, dwunastoletniej markizy, która według legendy, ugryziona przez psa zmarła na wściekliznę. Ale czy tak było na prawdę nie jesteśmy pewni. Biorąc pod uwagę wyobraźnię literacką Noblisty, jak również tytuł książki, możemy snuć inne domysły…

Bo „O miłości i innych demonach” to powieść dość łatwa i czytelna w przekazie. Oprócz niebezpiecznej miłości pewnego księdza Cayetana Delaury do rzekomo opętanej przez diabła Siervy Marii, którą Markuez opowiada z dozą delikatności i wstrzemięźliwości, mamy tu również o wiele barwniejszy wątek. Tym wątkiem, a w zasadzie poruszanym i wcale jawnie ośmieszanym tematem, jest działalność kościoła katolickiego w XVIII wieku i jego zakłamanie, jak również wytknięcie hipokryzji Świętej Inkwizycji.

„O miłości i innych demonach” czyta się dobrze, ale nie na tyle, by, jak wspomniałam na samym początku, zachwycić się książką. Marquez jest dla mnie mistrzem dłuższych form, w których gości południowoamerykański kicz i magiczność, które, co tu dużo mówić, są znakiem rozpoznawczym jego pisarstwa. Ta krótka opowieść, pomimo jakby wtórności tematu i mniejszej atrakcyjności literackiej, może się podobać, jeśli oczekiwania czytelnicze nie są zbyt wielkie. W przeciwnym razie można się srogo rozczarować.
Ale, żeby stwierdzić, czy „O miłości i innych demonach” rozczarowuje, czy wręcz przeciwnie, trzeba po nią sięgnąć!

8 komentarzy:

  1. Mam tę książkę na swojej liście i zamierzam ją kupić przy najbliższej okazji:). Zapowiada się ciekawie.
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Miłość w czasach zarazy to bardzo dobra książka i delikatnie operowałabym w jej przypadku z słowem kicz ;)
    Tej pozycji nie czytałam, ale chętnie też sięgnę :)
    Za realizm magiczny właśnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiesz jaką ogromną radość sprawiło mi znalezienie bloga, gdzie znajduje się recenzja książki Marqueza. Jestem ogromną miłośniczką Jego słów!(sama u siebie zrecenzowałam już Jego dwie książki- te czołowe powieści) Poza tym miałam okazję przeczytać "Złą godzinę", która podobnie jak opisywana przez Ciebie ksiązka- jest formą krótką, która na tle najważniejszych książek w dorobku Marqueza, wypadła nieco blado. Noszę się z zamiarem przeczytania "O miłości i innych demonach" już długi, długi czas, jak również "Opowiadań". Mam nadzieję, że zostanę usatysfakcjonowana. Jedna rzecz, napisana przez Ciebie ogromnie mnie zaintrygowała, mianowicie co rozumiesz przez południowoamerykański kicz w kontekście Marqueza?

    Pozdrawiam ciepło i z radością obserwuję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako że jestem wielką wielbicielką prozy Marqueza to i tej pozycji nie przegapię na pewno.

    Zgadzam się, że w dłuższych formach Marquez ociera się nieco o granice kiczu, czasami nawet przekraczając linię i serwując Czytelnikom coś bardzo mocnego, ale zarazem niezbyt lotnego i wspaniałego.
    Ale muszę przyznać, że w krótszych formach też potrafi być bardzo interesujący - choćby w "Kronice zapowiedzianej śmierci".

    Przyznam, że boję się sięgać po kolejne pozycje Marqueza, żeby się nie rozczarować. Na razie mi się to nie zdarzyło :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja pamiętam, że mnie "O miłości i innych demonach" zachwyciło. Byłam tą historią wręcz zafascynowana, podobało mi się bardziej nawet niż "Sto lat samotności" czytane mniej więcej w tym samym czasie. Ale to było dawno temu, może podlotkowaty wiek podniecania się wszystkim, co ładne i melodramatyczne miał w tym swój udział ;) Postaram się sobie tę lekturę wkrótce odświeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy wiesz, że w ubiegłym roku nakręcono film na podstawie tej książki Marqueza. Zrobiła to pewna młoda pani z... Kostaryki (swoją drogą był to pierwszy film wyprodukowany w tym kraju jaki widziałem ;) )

    Może zainteresuje Cię notka, jaką zaraz po projekcji poczyniłem:

    "Del amor y otros demonios” - tak, tytuł tego filmu jest znakomity, ale to zasługa nie byle kogo, bo samego Gabriela Garcíi Márqueza, na podstawie powieści którego film ten nakręcono. I przyznam się, że to właśnie nazwisko Márqueza głównie zwabiło mnie do sali kinowej, gdzie obraz ten wyświetlono. Nie było czego żałować, choć młoda reżyserka z Kostaryki nie poradziła sobie do końca z dramaturgią Márquezowego opowiadania (choć, być może, była to bardziej wina montażu?) Poradziła sobie natomiast bardzo dobrze z oddaniem klimatu i magii poszczególnych scen, z wrażliwym podejściem do swoich bohaterów (zwłaszcza do grającej główną rolę zjawiskowej dziewczyny); także z poetycką aurą “realizmu magicznego”, który przecież wykluł się nigdzie indziej, jak w postkolonialnej Ameryce Łacińskiej, czyli właśnie tam, gdzie rozgrywa się akcja filmu. Hm… „akcja” to może zbyt dużo powiedziane, bo tematem opowieści jest “grzeszna”, „zakazana” i “wyklęta” acz – jakże by inaczej! – namiętna miłość katolickiego księdza do kilkunastoletniej, “opętanej” przed demony dziewczyny, z której ma on owe demony egzorcyzmować. Ha! Któż z nas nie domyśla się, jakie to demony w końcu opanują samego, niewiele starszego od dziewczyny, księdza?
    Piękne zdjęcia."

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. hm... czytam właśnie i jest gut!

    OdpowiedzUsuń
  8. O rany, ten potok włosów działa na wyobraźnię.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.