Ile tęsknot jest we mnie, wiem tylko ja sama. Ile możliwości straciłam bezpowrotnie, nie wiem. Ile przegapiłam lub na własne życzenie zepchnęłam w niebyt, nie chcę wiedzieć. Życie jest zbyt krótkie, abym co chwilę robiła rachunki sumienia. Wolę jednak nie przeszukiwać pamięci, mogłabym się zagubić kompletnie, utkwić w świecie, którego już nie ma.
Tęsknotami i wspomnieniami przepełniona jest powieść Arundhati Roy o pięknym tytule „Bóg rzeczy małych”. Trudna to książka. Jej lektura zajęła mi sporo czasu, ale wiem, że te 300 stron należało czytać wolno, z niezwykłą uwagą dozować sobie treść. W przypadku tej książki nie można mówić o czytaniu jednym tchem. Tu niemal każda strona wymaga podwójnego skupienia. Łatwo tu przegapić moment, kiedy proza zamienia się w poezję. Bo „Bóg rzeczy małych” to dramatyczna historia opowiedziana przepięknym lirycznym głosem. Chyba w odpowiednim momencie życia po nią sięgnęłam, bo ostatnio za często rozpamiętywałam, próbowałam analizować czas przeszły i wadzić się z nim. Żadnej Ameryki nie odkryłam, raczej zwątpiłam w sens tych poszukiwań, bo przecież czas to wartość zmienna, niszcząca i bezwzględna .
„Bóg rzeczy małych” to powieść o tęsknotach, o utraconych szansach, o fatalnych konsekwencjach ludzkich decyzji. Opowieść snuta niezwykle wrażliwym głosem, w którym słychać żywe emocje. Z początku gubiłam się w opowieści, w wielości jej wątków, w egzotyczności świata, w inności języka, by pod koniec lektury ogarnąć opowieść i wyciągnąć z niej prawdziwą esencję.
„Może to prawda, że wszystko może się zmienić w ciągu jednego dnia. Że parędziesiąt godzin może wpłynąć na bieg całego życia. A kiedy tak się stanie, te parędziesiąt godzin, jak ocalałe resztki spalonego domu – zwęglony zegar, osmalona fotografia, przysmalone meble – trzeba wyjąć spośród zgliszczy i obejrzeć. Zachować. Wytłumaczyć.
Małe zdarzenia, zwyczajne rzeczy, stłuczone i na powrót sklejone. Nasycone nowym znaczeniem. Nagle stają się zbielałym kośćcem opowieści.”
Opowieść Arundhati Roy nie ma początku i końca. Ona trwa, jest rozciągnięta w czasie. Obejmuje słowami wiele osób tworząc historię pewnej rodziny. Rodziny naznaczonej przez los. Z dziwnym fatum. Jest to historia opowiedziana po indyjsku, mistycznie, barwnie i momentami niełatwa w odbiorze. W zasadzie bohaterami są Estha i Rahel – brat i siostra, bliźniacy o jednej duszy. I to historię ich życia poznajemy. Ale wokół bliźniąt jest cała masa ciotek, babć, wujków. Jest kolorowy świat z odmienną kulturą, orientalnym smakiem i przedziwnym postrzeganiem życia. Są ludzie przeżywający swoje życie na wspak. Są ludzie, których śmierć zabiera w najmniej spodziewanej chwili. Jest miłość zakazana. Jest powieść Arundhati Roy, która zmusza do wyjścia poza granice europejskiej kultury.
Aby przybliżyć treść wyjątkowo posłużę się słowami z okładki:
„Bohaterami tej pięknej powieści są trzy osoby: bliźnięta, chłopiec i dziewczynka, oraz ich matka. Dzieci żyją w barwnym, dziwnym i zabawnym kokonie ochronnym, tworzonym przez ich własny głęboki i tajemny związek, bliskość matki i bezpieczeństwo miejsca – domu i miasteczka na południu Indii, w Kerali. Matka dzieci żyje jednak obok nich – mimo miłości, jaką darzą się wszyscy troje – samotna i niespełniona. Jest rozwiedziona, co w małej mieścinie na południu Indii oznacza, że może uznać swój los za przypieczętowany. Przyjacielem dzieci i ukochanym matki zostaje mężczyzna pochodzący z grupy uznanej za niegodną kontaktu. Ta miłość nie ma perspektyw. Dlatego patronuje jej Bóg Rzeczy Małych – drobnych, kruchych, ulotnych, nietrwałych, w których jednak skupia się cała nasza istota, bo to one określają nasze życie, jego jednostkowy wymiar.”
Może to krótkie streszczenie nie stanowi zachęty, może nie odkrywa wszystkich wątków powieści. Ale mówi o Bogu Rzeczy Małych, a ten pilnuje zdarzeń, które nie zawsze są radosne i szczęśliwe. Bo powieść Arundhati Roy wcale nie mówi o szczęśliwych rzeczach. Smutek i melancholia biją z kart powieści niemal przez całą lekturę. Jest to jednak szczególny smutek. Smutek opowiedzianej historii. Smutek losu. Smutek przeszłości, która decyduje o wszystkim.
Nie umiem napisać inaczej o „Bogu rzeczy małych". Nie czuję się na siłach… Wiem jednak, że to mimo wszystko przepiękna powieść. I uważam, że warto poświęcić jej swoją uwagę. W zalewie płytkiej literatury obyczajowej, opowieści takie jak „Bóg rzeczy małych” są wyjątkowe!
Tęsknotami i wspomnieniami przepełniona jest powieść Arundhati Roy o pięknym tytule „Bóg rzeczy małych”. Trudna to książka. Jej lektura zajęła mi sporo czasu, ale wiem, że te 300 stron należało czytać wolno, z niezwykłą uwagą dozować sobie treść. W przypadku tej książki nie można mówić o czytaniu jednym tchem. Tu niemal każda strona wymaga podwójnego skupienia. Łatwo tu przegapić moment, kiedy proza zamienia się w poezję. Bo „Bóg rzeczy małych” to dramatyczna historia opowiedziana przepięknym lirycznym głosem. Chyba w odpowiednim momencie życia po nią sięgnęłam, bo ostatnio za często rozpamiętywałam, próbowałam analizować czas przeszły i wadzić się z nim. Żadnej Ameryki nie odkryłam, raczej zwątpiłam w sens tych poszukiwań, bo przecież czas to wartość zmienna, niszcząca i bezwzględna .
„Bóg rzeczy małych” to powieść o tęsknotach, o utraconych szansach, o fatalnych konsekwencjach ludzkich decyzji. Opowieść snuta niezwykle wrażliwym głosem, w którym słychać żywe emocje. Z początku gubiłam się w opowieści, w wielości jej wątków, w egzotyczności świata, w inności języka, by pod koniec lektury ogarnąć opowieść i wyciągnąć z niej prawdziwą esencję.
„Może to prawda, że wszystko może się zmienić w ciągu jednego dnia. Że parędziesiąt godzin może wpłynąć na bieg całego życia. A kiedy tak się stanie, te parędziesiąt godzin, jak ocalałe resztki spalonego domu – zwęglony zegar, osmalona fotografia, przysmalone meble – trzeba wyjąć spośród zgliszczy i obejrzeć. Zachować. Wytłumaczyć.
Małe zdarzenia, zwyczajne rzeczy, stłuczone i na powrót sklejone. Nasycone nowym znaczeniem. Nagle stają się zbielałym kośćcem opowieści.”
Opowieść Arundhati Roy nie ma początku i końca. Ona trwa, jest rozciągnięta w czasie. Obejmuje słowami wiele osób tworząc historię pewnej rodziny. Rodziny naznaczonej przez los. Z dziwnym fatum. Jest to historia opowiedziana po indyjsku, mistycznie, barwnie i momentami niełatwa w odbiorze. W zasadzie bohaterami są Estha i Rahel – brat i siostra, bliźniacy o jednej duszy. I to historię ich życia poznajemy. Ale wokół bliźniąt jest cała masa ciotek, babć, wujków. Jest kolorowy świat z odmienną kulturą, orientalnym smakiem i przedziwnym postrzeganiem życia. Są ludzie przeżywający swoje życie na wspak. Są ludzie, których śmierć zabiera w najmniej spodziewanej chwili. Jest miłość zakazana. Jest powieść Arundhati Roy, która zmusza do wyjścia poza granice europejskiej kultury.
Aby przybliżyć treść wyjątkowo posłużę się słowami z okładki:
„Bohaterami tej pięknej powieści są trzy osoby: bliźnięta, chłopiec i dziewczynka, oraz ich matka. Dzieci żyją w barwnym, dziwnym i zabawnym kokonie ochronnym, tworzonym przez ich własny głęboki i tajemny związek, bliskość matki i bezpieczeństwo miejsca – domu i miasteczka na południu Indii, w Kerali. Matka dzieci żyje jednak obok nich – mimo miłości, jaką darzą się wszyscy troje – samotna i niespełniona. Jest rozwiedziona, co w małej mieścinie na południu Indii oznacza, że może uznać swój los za przypieczętowany. Przyjacielem dzieci i ukochanym matki zostaje mężczyzna pochodzący z grupy uznanej za niegodną kontaktu. Ta miłość nie ma perspektyw. Dlatego patronuje jej Bóg Rzeczy Małych – drobnych, kruchych, ulotnych, nietrwałych, w których jednak skupia się cała nasza istota, bo to one określają nasze życie, jego jednostkowy wymiar.”
Może to krótkie streszczenie nie stanowi zachęty, może nie odkrywa wszystkich wątków powieści. Ale mówi o Bogu Rzeczy Małych, a ten pilnuje zdarzeń, które nie zawsze są radosne i szczęśliwe. Bo powieść Arundhati Roy wcale nie mówi o szczęśliwych rzeczach. Smutek i melancholia biją z kart powieści niemal przez całą lekturę. Jest to jednak szczególny smutek. Smutek opowiedzianej historii. Smutek losu. Smutek przeszłości, która decyduje o wszystkim.
Nie umiem napisać inaczej o „Bogu rzeczy małych". Nie czuję się na siłach… Wiem jednak, że to mimo wszystko przepiękna powieść. I uważam, że warto poświęcić jej swoją uwagę. W zalewie płytkiej literatury obyczajowej, opowieści takie jak „Bóg rzeczy małych” są wyjątkowe!
Choć brzmi to pięknie, zachęcająco i interesująco, to jednak nie jest dobry czas na takie książki. Oczywiście - dla mnie. Nawet po kryminał ciężko mi sięgnąć - optymizmu tylko szukam.
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę kilka lat temu. Dziękuję za przypomnienie mi jej, bo lektura przepiękna i warta uwagi. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWszędzie widzę pierogi :P
OdpowiedzUsuńPo takiej recenzji na pewno przeczytam :) Dzięki :)
OdpowiedzUsuńCzytałam. Piękna książka z iskrą bożą.
OdpowiedzUsuńLubię tego typu refleksyjne książki :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią się za nią rozejrzę :)
od niej zaczęłam swoje przygody z literaturą z tamtego kręgu i powiem, że się nie zawiodłam. Bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńNa pewno sięgnę po tę książkę po Twojej recenzji. Na pewno.
OdpowiedzUsuń