Odbyłam właśnie podróż po Belgii, kraju równie surrealistycznym, jak obrazy Rene Magritte – belgijskiego malarza. Oczywiście ta podróż odbyła się za sprawą książki. Nie miałam bladego pojęcia, że Belgia to kraj istniejący na wariackich papierach. Ja nie żartuję i nie szydzę. Autentycznie istnienie tego kraju to jakiś cud. Dlaczego tak uważam? Musiałabym wam zrobić wykład, ale zamiast tego po prostu polecę książkę Marka Orzechowskiego „Belgijska melancholia. Belgia dla nieprzekonanych”.
Dzięki niej jestem mądrzejsza, choć zdobyta wiedza w życiu codziennym niekoniecznie może być przydatna. Ale czy to ważne? „Belgijska melancholia…” pozwoliła mi poznać kraj, który w mojej świadomości istniał sobie gdzieś na marginesie Europy. Rzecz jasna wiedziałam, iż w Brukseli mieści się siedziba Parlamentu Europejskiego i to tam kręci się cała maszyneria szumnie zwana Unią Europejską. Ale przyznam się szczerze, że moja wiedza o Belgii i Belgach była znikoma. Po lekturze książki Marka Orzechowskiego śmiało mogę stwierdzić, co było przyczyną mojej niewiedzy. Po prostu Belgia to kraj absolutnie nieodkryty, niemodny, mało atrakcyjny, niebędący celem podróży tabunów turystów.
Wszyscy wiemy, że Belgia leży gdzieś na skraju Europy i jej stolica jest stolicą Europy, ale Belgii tak naprawdę nie ma. Ten kraj ukrywa się pod czapka niewidką, stroni od bycia w centrum uwagi. Jego historia nie jest w żadnej mierze tak barwna, ani pełna dramatycznych zwrotów, jak choćby historia naszego kraju. Ale chyba dzięki temu Belgowie nie są genetycznie napiętnowani żadną martyrologią, nie noszą w sobie wyniosłej dumy. Ich mentalność, podejście do życia, tolerancja, szacunek dla rodziny, nieobnoszenie się bogactwem, wręcz naturalna skromność to tylko kilka z cech mieszkańców tego kraju, którymi mi zaimponowali. Nawet w trakcie lektury pomyślałam sobie, że Belgia jest krajem, w którym mogłabym spokojnie żyć!
Marek Orzechowski w swojej książce, będącej świetnym kompendium wiedzy o Belgii, przybliża tym „nieprzekonanym” Belgię w sposób naprawdę ciekawy. Mieszkając tam wiele lat i pracując, jako korespondent TVP, chcąc nie chcąc, poznał ten kraj od poszewki. Sporo miejsca poświęcił historii kraju, bo to faktycznie ciekawa sprawa. Dzisiejsza Belgia była prowincją rzymską, następnie częścią Francji, Niemiec, Austrii, nawet częścią Hiszpanii!, tworzyła z Holandią Królestwo Niderlandów. Niepodległość uzyskała dopiero w 1830 r. Belgię zamieszkują dwa narody Flamandowie i Walonowie. Ale są trzy regiony: Flandria, Walonia i Bruksela. Są też trzy strefy językowe: francuska, niderlandzka i niemiecka. A pamiętajmy, że mówimy o kraju obszarowo mniejszym niż województwo mazowieckie!
Przyznam, że bardzo ciekawie czytało mi się o belgijskich królach, o czasach obu wojen, o architekturze i belgijskim umiłowaniu do dobrej kuchni. Orzechowski nie omieszkał napisać również o belgijskim piwie: 355 opatentowanych gatunków i ponad 500 rodzajów! Jak już mowa o kuchennych rarytasach, to trzeba wspomnieć belgijskie frytki i czekoladki. Ale nie tylko ziemskimi przyjemnościami uraczył autor czytelnika. Pisząc o Belgii odniósł się do problemów społecznych, z jakimi borykają się Belgowie. Zwrócił uwagę na coraz większą sekularyzację kraju, na puste kościoły, na odchodzenie od religii katolickiej, co zaskakuje o tyle, że właśnie na ziemiach dzisiejszej Belgii 1000 lat temu chrześcijaństwo znalazło bardzo podatny grunt. Pracując jako dziennikarz miał kontakt z polityką, stąd wiele fragmentów książki zostało poświęconych sprawom polityki.
Co ciekawe, Belgia do połowy ubiegłego wieku posiadała swoją zamorską kolonię: Kongo. Królowi Leopoldowi II zamarzyło się posiadanie kolonii w Afryce i od 1885 r. stał się właścicielem Konga, z którego Belgia czerpała olbrzymie korzyści materialne (produkcja kauczuku, wywóz kości słoniowej).
Zabrakło mi w książce Marka Orzechowskiego obszerniejszych informacji o kulturze, sztuce i literaturze Belgii. Owszem autor wymienia takie nazwiska jak: Pieter Bruegel starszy, Jacques Brel, czy wspomniany na wstępie Rene Magritte. To chyba nazwiska najbardziej znane. Szkoda jednak, że tak mało dowiedziałam się o Hugonie Clausie, autorze „Całego smutku Belgii” – niespełnionej nadziei Belgów na literacką nagrodę Nobla. Natomiast z zainteresowaniem przeczytałam o „wiosce książek” – miasteczku Redu.
Nie mogę mieć zastrzeżeń do błyskotliwego stylu autora. Z pewnością Marek Orzechowski jest równie wspaniałym gawędziarzem. Lata praktyki dziennikarskiej są widoczne. Z przyjemnością odbyłam tą podróż i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mnie autor przekonał.
Dzięki niej jestem mądrzejsza, choć zdobyta wiedza w życiu codziennym niekoniecznie może być przydatna. Ale czy to ważne? „Belgijska melancholia…” pozwoliła mi poznać kraj, który w mojej świadomości istniał sobie gdzieś na marginesie Europy. Rzecz jasna wiedziałam, iż w Brukseli mieści się siedziba Parlamentu Europejskiego i to tam kręci się cała maszyneria szumnie zwana Unią Europejską. Ale przyznam się szczerze, że moja wiedza o Belgii i Belgach była znikoma. Po lekturze książki Marka Orzechowskiego śmiało mogę stwierdzić, co było przyczyną mojej niewiedzy. Po prostu Belgia to kraj absolutnie nieodkryty, niemodny, mało atrakcyjny, niebędący celem podróży tabunów turystów.
Wszyscy wiemy, że Belgia leży gdzieś na skraju Europy i jej stolica jest stolicą Europy, ale Belgii tak naprawdę nie ma. Ten kraj ukrywa się pod czapka niewidką, stroni od bycia w centrum uwagi. Jego historia nie jest w żadnej mierze tak barwna, ani pełna dramatycznych zwrotów, jak choćby historia naszego kraju. Ale chyba dzięki temu Belgowie nie są genetycznie napiętnowani żadną martyrologią, nie noszą w sobie wyniosłej dumy. Ich mentalność, podejście do życia, tolerancja, szacunek dla rodziny, nieobnoszenie się bogactwem, wręcz naturalna skromność to tylko kilka z cech mieszkańców tego kraju, którymi mi zaimponowali. Nawet w trakcie lektury pomyślałam sobie, że Belgia jest krajem, w którym mogłabym spokojnie żyć!
Marek Orzechowski w swojej książce, będącej świetnym kompendium wiedzy o Belgii, przybliża tym „nieprzekonanym” Belgię w sposób naprawdę ciekawy. Mieszkając tam wiele lat i pracując, jako korespondent TVP, chcąc nie chcąc, poznał ten kraj od poszewki. Sporo miejsca poświęcił historii kraju, bo to faktycznie ciekawa sprawa. Dzisiejsza Belgia była prowincją rzymską, następnie częścią Francji, Niemiec, Austrii, nawet częścią Hiszpanii!, tworzyła z Holandią Królestwo Niderlandów. Niepodległość uzyskała dopiero w 1830 r. Belgię zamieszkują dwa narody Flamandowie i Walonowie. Ale są trzy regiony: Flandria, Walonia i Bruksela. Są też trzy strefy językowe: francuska, niderlandzka i niemiecka. A pamiętajmy, że mówimy o kraju obszarowo mniejszym niż województwo mazowieckie!
Przyznam, że bardzo ciekawie czytało mi się o belgijskich królach, o czasach obu wojen, o architekturze i belgijskim umiłowaniu do dobrej kuchni. Orzechowski nie omieszkał napisać również o belgijskim piwie: 355 opatentowanych gatunków i ponad 500 rodzajów! Jak już mowa o kuchennych rarytasach, to trzeba wspomnieć belgijskie frytki i czekoladki. Ale nie tylko ziemskimi przyjemnościami uraczył autor czytelnika. Pisząc o Belgii odniósł się do problemów społecznych, z jakimi borykają się Belgowie. Zwrócił uwagę na coraz większą sekularyzację kraju, na puste kościoły, na odchodzenie od religii katolickiej, co zaskakuje o tyle, że właśnie na ziemiach dzisiejszej Belgii 1000 lat temu chrześcijaństwo znalazło bardzo podatny grunt. Pracując jako dziennikarz miał kontakt z polityką, stąd wiele fragmentów książki zostało poświęconych sprawom polityki.
Co ciekawe, Belgia do połowy ubiegłego wieku posiadała swoją zamorską kolonię: Kongo. Królowi Leopoldowi II zamarzyło się posiadanie kolonii w Afryce i od 1885 r. stał się właścicielem Konga, z którego Belgia czerpała olbrzymie korzyści materialne (produkcja kauczuku, wywóz kości słoniowej).
Zabrakło mi w książce Marka Orzechowskiego obszerniejszych informacji o kulturze, sztuce i literaturze Belgii. Owszem autor wymienia takie nazwiska jak: Pieter Bruegel starszy, Jacques Brel, czy wspomniany na wstępie Rene Magritte. To chyba nazwiska najbardziej znane. Szkoda jednak, że tak mało dowiedziałam się o Hugonie Clausie, autorze „Całego smutku Belgii” – niespełnionej nadziei Belgów na literacką nagrodę Nobla. Natomiast z zainteresowaniem przeczytałam o „wiosce książek” – miasteczku Redu.
Nie mogę mieć zastrzeżeń do błyskotliwego stylu autora. Z pewnością Marek Orzechowski jest równie wspaniałym gawędziarzem. Lata praktyki dziennikarskiej są widoczne. Z przyjemnością odbyłam tą podróż i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mnie autor przekonał.
ja nie na temat ja tylko chciałam spytać, czy tym razem dotarł kluczyk do nowego bloga? (sprawdź gazetową pocztę).
OdpowiedzUsuńLubię podróże, także książkowe więc czemu nie:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Ja z kolei o Belgii czytałam niedawno w pewnej książce o tożsamości, a konkretnie o nacjonalizmie lokalnym w odniesieniu do Walonii i Flandrii. Bardzo ciekawe są animozje między obydwoma narodami, bardzo ciekawa niechęć do nazywania się po prostu Belgami (ludzie z zewnątrz nazywają Belgów najczęściej właśnie Belgami, bez rozróżnienia na region pochodzenia i język, którym się posługują).
OdpowiedzUsuńByłam w Belgii raz, w Brukseli i Antwerpii i choć miasta ładne, to nigdy więcej nie muszę tam jechać. Znam parę osób belgijskiego pochodzenia, znam też parę osób mieszkających w Belgii i sporo z nich narzeka na nudę. Sama zaobserwowałam, że w weekend w Brukseli mało się dzieje. Miasto jest wymarłe, o tym zresztą mówią wszyscy, którzy byli tam lub mieszkają.
W Brukseli natomiast mieści się jedno z najpiękniejszych muzeów, w jakich byłam i jeśli miałabym rozważać ponowną wizytę tam, to właśnie ze względu na to muzeum.
A co do kolonii - mało kto "nabałaganił" w Belgii tak jak Belgowie i mało który władca był tak okrutny jak król Leopold II. Problemy w Kongo czy Rwandzie to zdaniem wielu historyków i krytyków politycznych skutki fatalnej polityki belgijskich kolonizatorów.
To racja - Belgia jest krajem wewnętrznie zróżnicowanym pod wieloma względami (nawet tradycyjne belgijskie dobro narodowe, czyli gofry wypieka się według dwóch różnych receptur). Dzięki temu można tam rzeczywiście poczuć się dobrze, bo Belgowie są tolerancyjni i pozytywnie nastawieni wobec wszelkiej inności.
OdpowiedzUsuńCo do ciekawostek, to warto przypomnieć, że Belgia to stolica komiksu i ojczyzna choćby Smurfów czy Tintina.
Pomysłowo to napisałaś, że Belgia cudem powstała, też to dla mnie było zaskoczeniem, gdy czytałam Belgijską melancholię. No i Orzechowski idealnie tłumaczy skąd te wszystkie animozje między dwoma rejonami. Ja akurat jestem większą pesymistką niż on i myślę, że w przyszłości będzie z nimi jak z Czechosłowacją i pożegnają się ze wspólnym państwem.
OdpowiedzUsuń