Jeśli jeszcze nie rozpoczęliście znajomości z Chuckiem Palahniukiem, to nadróbcie zaległości. Ale nie bierzcie na pierwszy ogień książki „Powiedz wszystko”, bo będziecie rozczarowani, zdegustowani i zaskoczeni. Nie jest to bowiem powieść wybitna, ani tematyką ani konstrukcją nie dorównuje pozostałym tytułom Palahniuka. Jest zupełnie inna. Muszę być szczera, „Powiedz wszystko” to dość dziwna pozycja. Trudna w odbiorze dla polskiego czytelnika, momentami przytłaczająca i wkurzająca. Nie rzuciłam jej w kąt tylko dlatego, że chciałam dowiedzieć się, jak ją Palahniuk zakończy.
Byłam zaskoczona fabułą, która nie pasuje mi do Palahniuka. Oto znajdujemy się gdzieś w chwili, kiedy amerykańskie kino przeżywa złotą erę. Kiedy wielkie gwiazdy filmowe świecą najmocniej, kiedy ich życiu towarzysz wielki medialny szum. Śledzimy fragment życia jednej z takich gwiazd, już nieco upadłej, mającej za sobą czasy świetności. Jednakże poznajemy gwiazdę wciąż znaną i rozpoznawalną. O Kathrine Kenton opowiada nam jej niby służąca, niby przyjaciółka – Hazie Coogan, która zasługuje właściwie na miano demiurga, bo to ona stworzyła aktorkę i wciąż się nią opiekuje.
I w tej opowieści o Kathrine Kenton nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie styl i konstrukcja książki. Palahniuk postanowił przenieść do swojej powieści reguły scenariusza filmowego i podzielił „Powiedz wszystko” na akty i sceny. Dodatkowo poznęcał się na czytelniku i zastosował język typowy dla scenariusza i wszelakich didaskaliów. Niewidzialne oko kamery najeżdża na poszczególne sceny i informuje czytelnika, co akurat widzimy. Jest to trochę męczące i mnie osobiście denerwujące. Ale to nie wszystko! Palahniuk postanowił naszpikować swoją powieść znanymi nazwiskami kojarzonymi z Hollywood. I tak, co chwilę w zdaniu pojawia się znane, albo w ogóle nieznane zwykłemu śmiertelnikowi, nazwisko gwiazdy. Nie zrozumiałam kompletnie tego zabiegu. Nazwisk są tysiące i pogrubioną czcionką rzucają się w oczy. Ech, żeby tak znać choć połowę z nich! Może czytelnik amerykański nie pogubił się w tym gąszczu, ale dla mnie było to szczególnie nieczytelne.
Fabuła jest dość prosta. Sprytna i przebiegła Hazie pilnuje świętego spokoju Kathrine Kenton i dba o to, aby każdy niebezpieczny absztyfikant został w miarę szybko wyeliminowany. A rozpieszczona i żyjąca jakby w chmurach gwiazda filmowa spotyka się właśnie z kolejnym kandydatem na męża. Cały ambaras polega na tym, że rzekomy kandydat pisze książkę o swojej wybrance i co chwilę zmienia ostatni rozdział poświęcony tragicznej śmierci pani Kenton. Uważna Hazie uniemożliwia mu wykonanie zaplanowanego zabójstwa, musi zatem zawczasu poznać jego nowe plany. To w skrócie treść książki Palahniuka.
Traktuję „Powiedz wszystko” jako specyficzny eksperyment Chucka Palahniuka. Chyba postanowił on sprawdzić wytrzymałość czytelnika i jego przywiązanie do siebie. Kto przebrnie przez tą powieść, temu chwała. Ale nie zdziwię się, jak niejeden rzuci książką. Filmowe zabiegi są trudne do przełknięcia, a lista nazwisk wydaje się nieskończona. Nieskończona jest też fantazja autora. Ciekawe, dlaczego postanowił sięgnąć po hollywoodzką tematykę? Czy nie jest to jakaś prywatna zemsta? Przecież także w tej powieści pobrzmiewa lekka ironia, a gwiazdy Hollywood zostały ukazane, jakby w krzywym zwierciadle.
Byłam zaskoczona fabułą, która nie pasuje mi do Palahniuka. Oto znajdujemy się gdzieś w chwili, kiedy amerykańskie kino przeżywa złotą erę. Kiedy wielkie gwiazdy filmowe świecą najmocniej, kiedy ich życiu towarzysz wielki medialny szum. Śledzimy fragment życia jednej z takich gwiazd, już nieco upadłej, mającej za sobą czasy świetności. Jednakże poznajemy gwiazdę wciąż znaną i rozpoznawalną. O Kathrine Kenton opowiada nam jej niby służąca, niby przyjaciółka – Hazie Coogan, która zasługuje właściwie na miano demiurga, bo to ona stworzyła aktorkę i wciąż się nią opiekuje.
I w tej opowieści o Kathrine Kenton nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie styl i konstrukcja książki. Palahniuk postanowił przenieść do swojej powieści reguły scenariusza filmowego i podzielił „Powiedz wszystko” na akty i sceny. Dodatkowo poznęcał się na czytelniku i zastosował język typowy dla scenariusza i wszelakich didaskaliów. Niewidzialne oko kamery najeżdża na poszczególne sceny i informuje czytelnika, co akurat widzimy. Jest to trochę męczące i mnie osobiście denerwujące. Ale to nie wszystko! Palahniuk postanowił naszpikować swoją powieść znanymi nazwiskami kojarzonymi z Hollywood. I tak, co chwilę w zdaniu pojawia się znane, albo w ogóle nieznane zwykłemu śmiertelnikowi, nazwisko gwiazdy. Nie zrozumiałam kompletnie tego zabiegu. Nazwisk są tysiące i pogrubioną czcionką rzucają się w oczy. Ech, żeby tak znać choć połowę z nich! Może czytelnik amerykański nie pogubił się w tym gąszczu, ale dla mnie było to szczególnie nieczytelne.
Fabuła jest dość prosta. Sprytna i przebiegła Hazie pilnuje świętego spokoju Kathrine Kenton i dba o to, aby każdy niebezpieczny absztyfikant został w miarę szybko wyeliminowany. A rozpieszczona i żyjąca jakby w chmurach gwiazda filmowa spotyka się właśnie z kolejnym kandydatem na męża. Cały ambaras polega na tym, że rzekomy kandydat pisze książkę o swojej wybrance i co chwilę zmienia ostatni rozdział poświęcony tragicznej śmierci pani Kenton. Uważna Hazie uniemożliwia mu wykonanie zaplanowanego zabójstwa, musi zatem zawczasu poznać jego nowe plany. To w skrócie treść książki Palahniuka.
Traktuję „Powiedz wszystko” jako specyficzny eksperyment Chucka Palahniuka. Chyba postanowił on sprawdzić wytrzymałość czytelnika i jego przywiązanie do siebie. Kto przebrnie przez tą powieść, temu chwała. Ale nie zdziwię się, jak niejeden rzuci książką. Filmowe zabiegi są trudne do przełknięcia, a lista nazwisk wydaje się nieskończona. Nieskończona jest też fantazja autora. Ciekawe, dlaczego postanowił sięgnąć po hollywoodzką tematykę? Czy nie jest to jakaś prywatna zemsta? Przecież także w tej powieści pobrzmiewa lekka ironia, a gwiazdy Hollywood zostały ukazane, jakby w krzywym zwierciadle.
O widzisz, to przynajmniej wiem, że tą książkę mogę sobie darować. A taka okładka niewinna z tulipanami, które uwielbiam.
OdpowiedzUsuńA ja czekam na mojego Palahniuka i chyba się nie doczekam. Ale kiedyś nadrobię i zapytam Ciebie, w jakiej kolejności :P Ty mój autorytecie :)
OdpowiedzUsuńW takim razie od czego zacząć jeśli chodzi o jego twórczość?
OdpowiedzUsuńMary, a zobacz co jest ukryte pomiędzy kwiatami. ;)
OdpowiedzUsuńMargo, "Pigmej" jest ok, ale zastanawiam się, czy na pierwszy strzał on jest dobry, hm... Może być zaskoczeniem. ;)
Caroline, w komentarzach do poprzedniego postu pisałam o tym, zajrzyj tam.