"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 6 października 2012

"Polska mistrzem Polski" - Krzysztof Varga

Polacy, narodzie mój jedyny, może niekoniecznie ukochany, ale na zawsze mi przypisany i w jakimś stopniu bliski! Kto do tej pory nie podczytywał felietonów Krzysztofa Vargi w „Dużym Formacie”, ten ma okazję nadrobić stratę. Tym bardziej, że wydana właśnie książka „Polska mistrzem Polski”, czyli zbiór felietonów Vargi, to świetna pozycja wydawnicza. 

W jednym tomie zebranych zostało 76 felietonów  z lat 2009-2012, które czytane jednym ciągiem stanowią znakomitą lekturę. Pełną humoru, ciętych ripost i błyskotliwych komentarzy. Tym ciekawszą, że z całokształtu wyłania się element, którego chyba autor nie przewidział. A mianowicie wyłania  się bohater pierwszoplanowy: Krzysztof Varga. Facet 44-letni, żarłoczny konsument dóbr kultury, niewstydzący się swoich fobii czytelniczo-filmowo-muzycznych. Facet o normalnym ego, niezarozumiały, nienadęty, ciut wybredny, ale właściwie to z niego taki facet z gatunku niegroźnych i łatwych do obsługi.  Wystarczy dać mu książkę w łapę, aby zamrugał rzęsami z radości, oczywiście musi być to książka dobra! Wystarczy dać mu film na dvd, aby odleciał, powiedzmy, na 2 godziny. Oczywiście musi to być dobry film! Wystarczy dać mu płytkę cd z muzyką, którą toleruje, aby radował się przez kilkanaście do kilkudziesięciu godzin, jak również i dłużej. Oczywiście muzyka nie może być tandetna i byle jaka, najlepiej coś Toma Waitsa! Jak sam przyznaje nie ma nic przeciwko kulturze popularnej, bo i w niej znajduje perełki. Nie mylić jednak z kulturą masową, której programowo nie trawi. (Ja zresztą też.) No więc, Krzysztof Varga, jako bohater swoich felietonów, tak jak napisałam, to całkiem przyjemny typ, niegroźny i łatwy w obsłudze. Wystarczy dopasować się do jego gustów, a komitywa gwarantowana.  A że jest inteligentny, oczytany, osłuchany, potrafi dostrzegać różnice między normalnością a głupotą, między pięknem a tandetą, to tylko na jego korzyść. Ma cięty język i nie leje przysłowiowej wody, bo na to ograniczenia formalne mu nie pozwalają. O czym pisze w swoich felietonach? Wiadomo, że o literaturze, muzyce i filmie. Ale nie tylko! Bo pisze przede wszystkim o nas, o Polakach, o naszych gustach, o naszych przywarach, o naszej gnuśności, o naszym krytykanctwie, o otaczaniu się kiczem wszelkiej maści, również o tym, co dzieje się w sferze politycznej. Choć akurat wycieczek w stronę polityki to ja nie lubię, programowo ich unikam, aby nie psuć sobie nastroju.

Jacy jesteśmy? Jaki obraz Polski wyłania się z felietonów Krzysztofa Vargi? Ano, powiem delikatnie, jest nie za ciekawie. „My myślimy raczej do tyłu, przeszłość jest naszym środowiskiem naturalnym.” To fakt! Dlaczego wciąż rozwodzimy  się nad przeszłością, gubiąc się w teraźniejszości? Kiedy ta martyrologiczna skaza zostanie usunięta z naszego krwioobiegu?  Szkoda gadać…  Jacy jeszcze jesteśmy, my Polacy?  Jesteśmy największymi wrogami samych siebie, bo największy antypolonizm można spotkać … w Polsce! Polacy nienawidzą Polski.  Nie ma rzeczy, z której bylibyśmy dumni i zadowoleni. Potrafimy wiecznie narzekać, krytykować i czekać, aż nam manna spadnie z nieba. Kultura leży u nas i kwiczy, dosłownie i w przenośni.  Bo naród domaga się iście gladiatorskich rozrywek w stylu pląsów i śpiewów na lodzie i w wodzie z udziałem pseudogwiazdek.  Varga odkrywa bolesną prawdę o polskiej literaturze. Wiecie, z czym zmaga się polska literatura? Z botoksem!  

„Coraz trudniej jest się czymś niewinnie zachwycić, coraz łatwiej jest się czymś znudzić.”

Trochę mi  ulżyło, gdy przeczytałam, że Varga nie oglądał cieszących się popularnością seriali telewizyjnych i nie miał o nich zielonego pojęcia. Ale ta ulga nie trwała długo, bo jednak niektóre oglądał poświęcając ciągiem kilkadziesiąt godzin na oglądanie kolejnych sezonów serialu X czy Y.  O swoim obłędzie mówi pięknie, to muszę mu przyznać! Ale zaraz, zaraz! Więc jestem jedyną, która nie oglądała „Doktora House’a”, „Dextera”, „Sześciu stóp pod ziemią”, „Rzymu” i „Lost-Zagubionych”?  Ja nawet  „Californication” nie oglądałam, no prócz jakiegoś jednego odcinka gdzieś u znajomych po angielsku. Normalnie załamka! Bo ja nie oglądałam ani jednego odcinka z wyżej wymienionych tasiemców. Aha, jak ładnie się teraz nazywa serie sezonami, to znaczy, że pojawiały się np. na wiosnę i w którym momencie kończy się jeden sezon, a zaczyna drugi?  No ignorantką jestem, bo nie mam pojęcia, ale dobrze mi z tym. Nie zaśmiecam mózgu zbędnymi ruchomymi obrazkami. (Owszem innymi nieco zaśmiecam). 

Zgadzam się z Krzysztofem Vargą absolutnie, że „książki  to fetysze, rzecz wiadoma, a ich czytanie, a jeszcze bardziej kolekcjonowanie to sprawa wielce intymna i podniecająca.” Przyznaję się bez bicia, że ja np. nie lubię pożyczać moich książek. Powód jest wiadomy. Niektórym się wydaje, że ja pożyczam na wieczne nieoddanie. To mnie normalnie w świecie drażni, że czasem muszę się upominać. Dlatego nie lubię pożyczać i już! Rogów też nie zaginam, mam stertę zakładek i karteczek samoprzylepnych ładnie zwanych sklerotkami. 

Zgadzam się również co do opinii na temat kontaktów z telewizorem, które w moim przypadku jednak w większości kończą się bolesną traumą, podniesionym ciśnieniem, wstrętem i mdłościami.  Relacje z telewizorem są w porządku jedynie wtedy, kiedy włączam dvd z filmem, na który mam ochotę. Choć, jak się tak zastanowię, czasem jak włączę TV i leci jakiś film z porządnym mordobiciem i strzelaniną i pościgami, to również czuję się dobrze. Ba! A jak w filmie występuje Steven Seagal to satysfakcja gwarantowana! Pałam do niego uczuciem niezidentyfikowanym, dalekim od miłości, a bliskim do podziwu oraz współczucia. Tyle się musi nagimnastykować, a ani jeden włos mu nie drgnie, wcale się nie spoci, żadnych obrażeń nie odniesie. Normalnie niewiarygodne! Ale to są nieliczne wyjątki. Telewizji nie oglądam, nie mam potrzeby wchodzenia z nią w bliższe relacje. Niech swoją misję niesie w inne rejony społeczeństwa. 

Rozbawił mnie pan Varga swoją sympatią do słowa paździerz. Szorstkie w wymowie, źle się kojarzy, a jednak jest tak na czasie!  A tym zdaniem rozbroił mnie całkowicie: „Produkcja paździerzy w sferze kultury i rozrywki przebija dziś z pewnością nawet produkcję paździerzy do meblościanek w najlepszych czasach PRL-u.”  Nic dodać, nic ująć! Święta racja!  Niezorientowanym, czym jest paździerz, polecam zajrzeć choćby do Wikipedii albo jakiegoś słownika. 

Muszę oddać honor autorowi i przyznać mu, że fantazję ma iście ułańską.  Kiedy wspomniał o chęci przerobienia klasyka „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej, padłam trupem ze śmiechu. No bo jak tu się nie śmiać, kiedy ktoś chce z „Nad Niemnem” zrobić „powieść ze zboczonymi seksualnie kosmitami”. „Nie lepiej by było, żeby Bohatyrowicze to byli przybysze z obcej planety o niezaspokojonych potrzebach erotycznych?” Z pewnością „Nad Niemnem” w wersji po tuningu byłoby rozchwytywane przez czytającą młodzież. Nie nudziliby się podczas lektury i z nieskrywaną radochą omawialiby na lekcjach przygody Bohatyrowiczów. 

Zaszczepił mnie pan Varga sympatią do Mariusza Czubaja przytaczając pewne słowa, właściwie przytaczając Czubaja, który przytacza jakiegoś francuskiego filozofa. Ponieważ cytat byłby długi pozwolę sobie na dwa zdania: „Miłość do trupów jest typowo katolicka. Katolik jest nekrofilem, nekrolubem, woli nieboszczyków od żywych.”  Cóż… gdyby się zastanowić, to ta nekrofilia we współczesnej Polsce ma się całkiem nieźle,  jest się czego bać.

Dzięki Krzysztofowi Vardze wiem, że cierpię na silną jatrofobię, zupełnie tak jak on! Strach przed lekarzami i szpitalami ma u mnie wymiar horendalny, na samą myśl o tym czuję ból w każdym mięśniu. Spinam się i truchleję.  Ale z zainteresowaniem i szyderczą satysfakcją przeczytałam felieton z 16 grudnia 2010 roku.  Proszę sobie wyobrazić, że tuż przed świętami, chyba najbardziej komercyjnymi i dalekimi od żarliwej wiary, Krzysztof Varga uraczył czytelników „Dużego Formatu” treściami dotyczącymi śmierci! Oto wkrótce ma się narodzić Dzieciątko Jezus, a Varga pisze o książce pewnej patolożki o intrygującym tytule „Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego”. Niezła ironia Vargi! 

Oczywiście zgadzam się absolutnie z autorem felietonów zebranych w tej książce, że współczesne polskie komedie to dno. Ale ja nie mam na tyle odwagi, cierpliwości, samozaparcia i wrażliwości, aby je oglądać. Na szczęście nie muszę, bo gdybym musiała, to zapewne prędzej czy później doznałabym jakiegoś załamania nerwowego. Te gnioty omijam szerokim łukiem. Natomiast Varga ogląda je z uporem maniaka. Chodzi do kina na zidiociałe polskie komedia, czego mu szczerze współczuję. 

Podzielę się z wami ciekawym spostrzeżeniem pana Vargi. Otóż podobno czytelnictwo, a więc dziedzina życia i kultury bliska i mi, ma się rewelacyjnie w Czechach i we Francji. A oba kraje podobno to najbardziej zlaicyzowane państwa w Europie. Jaki wniosek z tego płynie? „Sprawa do przemyślenia między niedzielną mszą a wieczornym grillem.” 

Co ciekawe Krzysztof Varga dość często występuje z apelem do swoich czytelników. Prowodyr jeden! Żąda debat narodowych, żąda dyskusji, wzywa do powstań literackich i stawania w szranki z głupotą. Pod tym względem pan Varga okazał się idealistą, ja idealistką nie jestem, nie wierzę w narodowe powstania i debaty. Nie widzę potrzeby apelować, niech kultura będzie niszowa, niech naród się udusi w swoim kretyńskim sosie, w debilnej medialnej papce. Niech deser zwany kulturą zostanie pokarmem wybranych. 

Przypomniałam sobie o książce, o której kiedyś czytałam i którą bardzo chciałam kupić, ale której cena mnie mocno zniechęciła. Mowa o „Tysiącu polskich okładek”. Tak, tą rzecz chciałabym mieć. Zazdroszczę Vardze, że ją ma. Muszę też podziękować panu Krzysztofowi, że zmobilizował mnie do obejrzenia „Róży” Wojciecha Smarzowskiego. Jestem wręcz pewna, że będę na niej płakać. Oto dobre polskie kino, szczere i wzruszające.

Skoro już tak wyliczam, czym mnie Varga ujął, skoro dostrzegam tyle podobieństw w odczuwaniu kultury, to muszę się przyznać, że i ja też nierzadko patrząc na dzieła sztuki współczesnej zastygam w stuporze. Ale nie z zachwytu, ale z konsternacji. Patrzę i ni w ząb nie mogę zrozumieć po kiego diabła ktoś coś namalował/wyrzeźbił/skonstruował. Nie każde dzieło sztuki do mnie przemawia, nie z każdym chcę wchodzić w dialog. Są takie, które zostawiam innym do skonsumowania. 

Zauważyłam również z jak niesłychaną i namiętną chęcią Krzysztof Varga tworzy scenariusze filmowe. Ileż on wymyśla nowych historii do sfilmowania. Nawet Woody’emu Allenowi podpowiada scenariusz filmu, którego akcja mogłaby się rozgrywać w Warszawie. Zgadzam się jak najbardziej, że „1920 Bitwa Warszawska” to „wojenno-patriotyczny „Taniec z gwiazdami””.  Dawno tak żenującego filmu nie widziałam. Faktycznie ma rację Varga, że warto zainwestować w serial o naszych Piastach, to byłaby mocna rzecz! A jakże, wszak ma on gotowy scenariusz, który na pewno nie byłby narodową katastrofą, jaką jest wspomniany film Jerzego Hoffmana. 

Muszę napisać, państwo wybaczą, że jeszcze piszę, ale ja muszę to napisać.  Podziwiam Krzysztofa Vargę za to, że przeczytał wybitne dzieła Prezesa: „Raport o stanie Rzeczypospolitej” oraz „Polskę naszych marzeń”.  Chylę czoła, że to zrobił. To karkołomne zadanie, nie każdy by temu podołał. 

Ulubionym powiedzeniem naszego felietonisty jest hasło: „imperatyw kategoryczny”, zaraz obok już wspomnianego „paździerza”. Ech, ten imperatyw kategoryczny dopadł i mnie, bo chciałabym, aby każdy, kto przebrnął przez mój tekst, natychmiast sięgnął po książkę „Polska mistrzem Polski”. Varga jest bowiem fantastycznym felietonistą, zbiera kulturowe absurdy polskiej rzeczywistości i z szelmowską manierą o nich pisze. Przyznaję, że zdarzało mi się w „Dużym Formacie” czytać go, ale te felietony czyta się sto razy lepiej jednym ciągiem. Czyta się je lepiej niż niejedną powieść, której fabuła zaraz po lekturze wylatuje z głowy. No a tytuł zbioru, wiadomo cytat z „Jeża Jerzego”, to dla mnie najpiękniejsza fraza ostatnich lat!

13 komentarzy:

  1. Widzę że ciekawie, inteligentnie i dowcipnie...jak nie czytac?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę polecam! Dawno tak dobrze się nie bawiłam, jak podczas lektury tej książki! ;)

      Usuń
  2. Nie lubię książek w postaci felietonów, zawsze źle mi się to czyta ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Twój wybór. Ja na szczęście uprzedzona nie byłam, nie zawiodłam się, a mile zostałam zaskoczona!

      Usuń
  3. Już sam tytuł sprawia, że uśmiecham się pod nosem. Przedsmak tego, co się w tej książce znajduje poczułam po lekturze tekstu "W kraju Morloków" Vargi drukowanym w "Gazecie Wyborczej" kilka tygodni temu, gdzie autor stawiał diagnozę współczesnej kultury polskiej. Wiele z jego krytycznych poglądów podzielam, toteż książka plasuje się w czubie mojej prywatnej listy "must have";-)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, gwarantuję, że podczas lektury nie raz i nie dwa będziesz rechotać na całego! ;)

      Usuń
  4. Bardzo dobra, wnikliwa recenzja - gratuluję. Zachęcona ustawiłam się już w kolejkę do wypożyczenia tej pozycji w mojej bibliotece. Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam nic Vargi, ale z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Twoją recenzję. To właściwie nie recenzja, a doszukiwanie się punktów wspólnych z autorem. Choć nie o wszystkim wiem, z tego co piszesz i o czym on pisze, zgadzam się jeśli chodzi o narodowy, masowy antypolonizm - wyraźnie dostrzegalny w mediach polskich. Komedii polskich też nie oglądam i z polskim kinem współczesnym jestem mocno na bakier. Wiem, że są perełki, ale poziom filmów tzw. rozrywkowych zdaje się być raczej niski i schlebiający mało wyrafinowanym gustom.
    Jeśli chodzi o literaturę to właśnie skończyłam Stasiuka "Jadąc do Babadag" i strasznie mi się spodobał. I w literaturze polskiej znajdą się skarby, po które warto sięgnąć. Ale nie wiem, czy chciałabym jednak sięgnąć po Vargę. Chyba nie mam ochoty wnikać głębiej w chlewik, jakim jest kondycja polskiej kultury. Wolę chyba wyłapywać co ciekawsze, niż nurzać się w diagnozach. Twój tekst mi wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamilo,masz rację! Tak, pisząc o tym zbiorze, pisałam też o sobie i o naszych z K. Vargą podobieństwach! On ma sporo trafnych uwag i komentarzy do naszej polskiej kulturalnej rzeczywistości. Niekiedy jego szydera i ironia jest olbrzymia, ale właśnie dzięki temu czarnemu humorowi spojrzenie na poziom kultury jest zjadliwy. Bo gdyby miałyby to być analizy naukowe, byłoby nudno. A K. Varga robi to z finezją. Co do perełek, to znajda się wszędzie, zgadza się! Szkoda tylko, że trzeba ich szukać w zalewie chłamu.

      Usuń
  6. Wahałam się, czy iść na piątkowe spotkanie z Vargą w Trafficu (nie przepadam za spotkaniami z autorem, za Vargą - bardzo;)), ale teraz już nie mam wątpliwości - idę!;) Felietony w DF czytam regularnie, najlepiej pamiętam tytułowy, o filmie Social Network, FB i W. Allenie. Niezłe pióro.

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetnie to napisałaś :) Ja dostałam ten zbiór felietonów na urodziny i zapałałam platoniczną miłością do p. Vargi :) Jest rewelacyjny. Z każdym felietonem wyciągał mnie po trochu z dołka kulturowego w jakim tkwiłam od jakiegoś czasu, zaniżając wszystkie średnie w Polsce, jakie się da (te pozytywne:). To przez niego podjęłam decyzję o rezygnacji z fejsa, zaczęłam znowu czytać, ba, znowu kupowac książki, to przez niego poznałam Baumana... normalnie cudotwórca z tego gościa jest :) Jestem bardzo ciekawa jego powieści.

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja polecam "Różę". Piękny ale i przerażający film. Obejrzałam jakiś czas temu, a często do niego wracam. Myślę sobie, jakie skomplikowane może być życie ludzkie.....

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.