Tam nie ma tlenu, nie ma ciśnienia, dźwięk się nie rozchodzi. Tam nie ma życia. Jest przerażająca cisza i przytłaczający bezmiar przestrzeni. Człowiek nawet nie jest pyłkiem. W porównaniu z ogromem kosmosu człowiek jest niczym.
Jestem zachwycona „Grawitacją”. Chyba nikt nie jest w stanie zrozumieć mojego zachwytu. To, co oglądałam na ekranie w kinie, istnieje we mnie. W mojej wyobraźni. Jest tak silne, że chwilami czuję ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jest we mnie poczucie marności i ulotności ludzkiego życia w porównaniu z wielkością wszechświata.
Tak wiem, „Grawitacja” to tylko film, hollywoodzka bajka, fikcja, historia stworzona, by bawić widza. Ale ja chłonęłam tą historię całą sobą, byłam przez te parę chwil tam… Tam, gdzie nigdy nie będzie mi dane być. Tam, gdzie widoki są olśniewające.
Tak wiem, to iluzja, a ja podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. Inaczej jednak nie umiem. Przeżywam takie widowiska całym sercem i duszą.
„Grawitacja” jest niesamowicie efektownym filmem I tak mocno realistycznym, że większość scen zapiera dech w piersi.
Amerykańska stacja kosmiczna, dwoje astronautów, a w zasadzie jeden! Historia wzruszająca i potęgująca poczucie nicości istoty ludzkiej, której zachciało się zdobywać kosmos. Ale też jest to historia o sile walki człowieka, który nie ma nic do stracenia. Albo się podda i z pokorą przyjmie swój los. Albo będzie walczyć o życie, które i tak się kiedyś skończy.
Rola George’a Clooney’a jest epizodyczna. To postać grana przez Sandrę Bullock jest tak naprawdę jedynym bohaterem filmu. Zagrać taką rolę z takim mistrzostwem zapewne nigdy Sandrze Bullock się nie śniło. Zrobiła to z wirtuozerią i zasługuje na wielkie uznanie.
Wiem, ktoś, kogo nie zachwyca wszechświat, kto patrząc na nocne rozgwieżdżone niebo i na księżyc nie dostrzega piękna, nie dozna tego, czego ja doznałam oglądając „Grawitację”. Widok Ziemi stamtąd i walka samotnej astronautki o przetrwanie, to najpiękniejsza historia, jaką ostatnio widziałam w kinie. Łza unosząca się w próżni i wędrująca z ekranu spłynęła po moim policzku...
Wiem, jestem głupia, za mocno przeżywam to, co zobaczyłam. Ale „Grawitacja” zawładnęła mną całkowicie.
Obejrzę, zachęciłaś mnie
OdpowiedzUsuńKoniecznie, Ty wiesz, że TAM jest pięknie...
UsuńWłaśnie się zastanawiam, czy na to iść. Jakoś nie przepadam za Sandrą Bullock. Ale może rzeczywiście warto. Dla wrażeń.
OdpowiedzUsuńWarto, dla widoków, wrażeń i wzruszeń.
UsuńMy idziemy dziś, na 3D
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem Waszych wrażeń? :)
UsuńAkurat "Grawitacji" jeszcze nie obejrzałam, ale obie w takim razie jesteśmy głupie, bo ja też "za bardzo" przeżywam filmy i książki. Ale lubię ten rodzaj głupoty i w pełni go akceptuję. Wolę te emocje niż pustkę. :)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że jest nas więcej. :)
UsuńNo po takim opisania wrażeń nie sposób nie chcieć zobaczyć tego filmu, przekonałaś mnie w stu procentach, muszę w końcu się na niego wybrać i mam nadzieje, że też będę go tak przeźywać, bo o to mi w kinie chodzi właśnie! Za takim kinem tęsknię!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie pożałujesz. :)
Usuń