"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

sobota, 26 lutego 2011

"Erynie" - Marek Krajewski

Z ogromnym bólem muszę powiedzieć, że „Erynie” Marka Krajewskiego nie wywarły na mnie tak mocnego wrażenia, jak poprzednie książki tego pisarza. Mając w pamięci ogromną przyjemność, jaką sprawiało mi branie do ręki kolejnych tomów cyklu o Breslau i Eberhardzie Mocku, czuję się nieco rozczarowana, że tym razem opowieść Marka Krajewskiego nie wzbudziła we mnie tych samych emocji. Nie oznacza to, że książki nie czytało się przyjemnie i że podążanie wraz z Edwardem Popielskim po Lwowie w przeddzień drugiej wojny światowej nie było ciekawą wędrówką. Owszem, fabuła „Erynii” wciąga i została tak zbudowana, by kryminalną historią nie nudzić się. Ale nie wywołała ona we mnie ani żadnego literackiego podniecenia, ani ciekawości, ani chęci trwania wiecznie. A w przypadku innych książek zdarza mi się odczuwać takie pragnienie. To moje subiektywne wrażenia. Może wynikają one z pewnego rodzaju zmęczenia literaturą? Może nie natrafiłam ostatnio na powieść – bombę, która spowodowałaby u mnie wybuch prawdziwej ekscytacji? A może znów czuję, że to wszystko już było. Że wciąż czytam te same, schematyczne historie, niewnoszące we mnie nic nowego, niebędące lekiem, ani też żadnym panaceum na wojny, jakie toczę sama ze sobą, ze światem, z życiem. Podchodząc do komputera po zakończonej lekturze „Erynii” miałam sporą obawę, czy uda mi się napisać coś sensownego i wartego uwagi. Chciałabym napisać recenzję tej książki, bo cenię sobie Marka Krajewskiego za całokształt. Ale mam wrażenie, że każda moja próba spali na panewce. Więc zamiast pisać szkolną recenzję: kilka słów o autorze, kilka słów o fabule, kilka celnych spostrzeżeń, napiszę po prostu kilka zdań, które zastąpią to wszystko. Kto mnie czyta, ten wie, że szkolnych recenzji nie piszę. Ale dziś nie stać mnie, abym napisała tak, jak piszę zawsze.

Nie mam wątpliwości, że Marek Krajewski ma znakomity warsztat pisarski i jeszcze bardziej znakomity styl i język. Tak pięknie budowanych zdań, które dopiero czytane na głos ukazują całą swoją maestrię, dawno nie czytałam. Zresztą ta cecha książek Krajewskiego jest znana. Dbałości o poprawną polszczyznę może niejeden pozazdrościć. Na książkach Krajewskiego można się uczyć dobrej dykcji i intonacji. Bowiem język jego powieści jest ogromnie melodyjny. Miałam możliwość pobawić się w czytanie na głos, stąd wiem, jak przyjemnie się słucha tego pięknego stylu Krajewskiego.

Ale nie tylko język i styl są wartościami „Erynii”. Najważniejsza jest przecież fabuła, jej zawiązanie, rozwinięcie, epilog. U Krajewskiego każda opisana historia kryminalna jest skonstruowana z dbałością o najmniejsze szczegóły. Opisywany w „Eryniach” Lwów zachwyca homeryckimi wręcz opisami. Komisarz Edward Popielski znany już z „Głowy Minotaura” budzi tyleż samo sympatii, co antypatii. Jest postacią barwną, pełną emocji, zdecydowaną i konsekwentną. Budowanie postaci głównego bohatera, który na równi z kryminalną historią ma przyciągać uwagę czytelnika, to też znana cecha powieści kryminalnych. Im ciekawszy policjant/detektyw tym większa ciekawość i wrażenia z lektury kryminału. Choć ja wciąż wolę bardziej brutalnego Eberhada Mocka od nieco wtórnego i łagodniejszego Edwarda Popielskiego.

„Erynie” Marka Krajewskiego to dobra książka. Nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. Jeśli ktoś jeszcze nie sięgnął po nią, to zachęcam. Jest tu brutalna zbrodnia na małym chłopcu, jest błaganie o litość, jest pragnienie zemsty. Jest też pragnienie śmierci. Jest również Wrocław, choć co poniektórym może się wydać to dziwne, bo przecież miejscem akcji jest Lwów. Ale widać Marek Krajewski za bardzo kocha swój Wrocław, by o nim nie pisać.

6 komentarzy:

  1. Okładka ''Erynie" przyciąga , więc pewnie niedługo po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam jeszcze "Głowy Minotaura" więc nie jestem w temacie :) ale czytałam kilka niezbyt pozytywnych opinii o Eryniach - chociaż wydaje mi się ze wynika to z porównywania do serii o Mocku która była świetna. Mroczna, brudna, stęchła i ten Wrocław tak świetnie pokazany.
    Okładka świetna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja recenzja idealnie wpisuje się w moje odczucia co do "Erynii". Napisałam recenzje bardzo zbliżoną do Twoich odczuć. Mało wyrazisty bohater, czegoś brakuje w całości...
    Wolę Mocka. Jednakże tak jak napisałaś - Krajewskiego czyta się dobrze i czekam na jego kolejną książkę...Oby szybko.... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam takie same odczucia, dawno już czytałam tę książkę, ale zdawała mi się być pozbawioną tego CZEGOŚ, po prostu- poprawny kryminał, choć z nieźle narysowanymi postaciami.
    Jakby Krajewski popełnił Erynie z nudów ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Z biblioteki przytargałam ostatnio "Głowę Minotaura" Krajewskiego. Nie wiem, czy nie jest to przypadkiem pierwsza (lub kolejna) część cyklu w skład którego wchodzą także "Erynie".

    Swoimi powieściami o Breslau Pan Krajewski mnie zdecydowanie zgniótł, sponiewierał i jednocześnie przeraził. Co nie zmienia faktu, że bardzo mi się podobało :)
    Szkoda byłoby, gdyby "Erynie" nie wywołały u mnie podobnych wrażeń...

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.