Ile razy jechałam pociągiem i obserwowałam przez brudne szyby szarobury krajobraz polskich wsi i miasteczek? Nie zliczę. Ale faktycznie inaczej nie da się określić tego, co można przez te brudne szyby zobaczyć. Polska widziana z okien pociągu to smętny widok. Smętne i ponure wsie, krzaki wzdłuż torów, jakieś zaniedbane stawy, ruiny starych dworców, obdrapane ściany domów, kamienic, pełne kolorowych nieudolnych graffiti, oczywiście najczęściej z nazwami lokalnych drużyn piłkarskich. Neony z nazwami miast, w których z reguły jakaś litera nie świeci się i straszy, jak dziura w uzębieniu. Czasem zdarzało mi się zobaczyć wśród połaci pól i lasów sarny albo zające. Ten widok mnie cieszył, dawał mi złudne poczucie życia. W ogóle podróż pociągiem tłamsi człowieka, ogranicza jego możliwości, potrafi na te kilka godzin zamienić człowieka w zestresowaną istotę. Bo ważne jest, aby w przedziale nie usiąść obok nieznajomych gaduł, które zechcą umilać czas swoimi błyskotliwymi pogaduchami. Ważne, aby nie trafić na spoconych i nieświeżych towarzyszy podróży, bo wtedy człowiekowi odechciewa się wszystkiego. Ważne, aby żaden dzieciak nie siedział obok, bo słuchanie płaczącego malca do przyjemnych nie należy. Od razu przypomina mi się scena z filmu „Dzień świra” – chyba każdy wie, jaką mam na myśli.
Podróże pociągiem bywają też inspirujące. Nie wiem dlaczego, ale właśnie to przyszło mi do głowy podczas lektury „Trocin” Krzysztofa Vargi. (Właściwie to słuchałam audiobooka, powieść Vargi genialnie czytał Arkadiusz Jakubik.)
Podróż pociągiem Polskich Kolei Państwowych zainspirowała Vargę do opowiadania o Polsce. A kto, jak kto, ale Varga o Polsce potrafi mówić z fantazją, ironią i olbrzymią pasją. Oczywiście mówi w sposób do bólu szczery, stąd jego świat przedstawiony jest pełen szaroburych polskich krajobrazów, żałośnie śmiesznych ludzi, nierzadko gburowatych i mało atrakcyjnych. Varga dosadnie nazywa polską rzeczywistość: ziemniaczano-buraczaną. Wyśmiewa się z polskiej wiochy, ludzi bezbarwnych, byle jakich, wręcz prymitywnych. Szydzi i z Warszawy, nazywając stolicę największą wsią Polski.
„Trociny” to powieść doskonała pod każdym względem. Kwiecisty styl i bogactwo językowe powodują przyjemne łechtanie w głowie. Nie ma mowy, aby zejść na płycizny, tu od ilości epitetów, porównań i przenośni aż się roi. Błyskotliwość i trafność zdań zachwyca. A sama fabuła wciąga, intryguje i zaskakuje.
Bohater i zarazem narrator „Trocin” – Piotr Augustyn, zgorzkniały i oziębły pięćdziesięciolatek, podróżuje przez Polskę i opowiada o swoim życiu komiwojażera. I ani razu w tych jego opowieściach nie pojawia się światełko w tunelu. Wszystko jest obmierzłe, koszmarne, niesmaczne, mdłe, śmierdzące i wręcz gówniane. Augustyn wylewa tony gorzkich żali na świat, w którym przyszło mu żyć. Niestety, ale te gorzkie żale często są absolutnie uzasadnione. Bo Augustyn ma poczucie niespełnienia, czuje się wypalony wewnętrznie. Radości życia nie skosztował nigdy. Jest nieco zarozumiały i wyniosły, niesympatyczny i bezbarwny. Ale właśnie tysiące takich ludzi mijamy na ulicach codziennie. Tysiące bezbarwnych, nieatrakcyjnych szarych obywateli szarego kraju. Bo szarość i nijakość to polskie cechy narodowe. Oryginalność to coś, czego Polska na oczy nie widziała. Wszystko kopiujemy, wszystko zawłaszczamy, wszystko podkradamy. Piotr Augustyn jest wymagający, ale bez przesady. Doskonale wie, jakimi regułami rządzi się ta rzeczywistość. Dlatego z łatwością poddaje się jej mechanizmom, aby mieć czas dla siebie, aby nikt mu nie przeszkadzał, aby nikt go nie trącał, nie popychał, nie wołał, nie wskazywał, nie zmuszał do współżycia. Egoizm Piotra Augustyna jest sposobem na życie. Może to i straszne, ale taki mur, jaki zbudował on wokół siebie, czasami wydaje się jedynym słusznym rozwiązaniem, aby nie popaść w totalne szaleństwo, aby nie sfiksować do końca. Bo w tym ponurym i odpychającym człowieku, gdzieś na dnie serca wciąż się tli wrażliwość, malutkim płomieniem, ale jednak tli! Ale oprócz wrażliwości jest również psychopatyczny wstręt do ludzi, których Augustyn musi znosić z anielską cierpliwością.
Nie wiem, czy zamierzony, czy też nie, ale pojawiający się w „Trocinach” komizm w połączeniu z diabelską ironią tworzą mieszankę pobudzającą i rozluźniającą jednocześnie. Z wierzchu szorstka i ponura treść wewnątrz kryje czarujące i obrzydliwie genialne obrazy naszej polskiej rzeczywistości. W brzydocie Vargi jest piękno. Ta turpistyczna maniera dodaje „Trocinom” swoistego uroku. Z łatwością przychodzi rozwikłać symbolikę tytułu. Czymże są te trociny, jak nie odpadkami pełnowartościowego życia? Jak nie pozostałością po doskonałym życiu, które przeszło nam gdzieś koło nosa? Otaczamy się półproduktami, żyjemy średnio, aspirując do bycia kimś ważniejszym. Żyjemy w zakłamaniu, jesteśmy mitomanami. Zapominamy o autentycznych i wartościowych potrzebach, skupiając się na zaspokajaniu instynktów pierwotnych: najeść się, napić, zapełnić szafę ciuchami z sieciówek, położyć spać w łóżku z sieciówek, pojechać na wczasy last minut do Egiptu i płodzić kolejne pokolenia równie mało wymagających istot. Nad tym boleje bohater „Trocin”, nad mizerią, nad robaczywą rzeczywistością, którą się karmimy. Nad całym tałatajstwem, które próbuje nas pożreć. I to w książce Vargi jest piękne. Ta refleksja, to ubolewanie, ten smutek, ta prawda.
Varga porusza również problem toksycznych rodziców, którzy swoimi prostackimi ambicjami potrafią zatruć życie dziecka. Bohater „Trocin” ubolewa nad swoim wiejskim pochodzeniem, które jest w nim zakotwiczone i wiecznie mu ciąży. Piotr Augustyn brzydzi się wręcz wsią i wszystkim, co się z nią kojarzy. Wspomnienia z dzieciństwa dotyczące regularnych wyjazdów do podwarszawskiego Międliszewa i pobyt u rodziny Szczękaczów stanowią integralną część powieści. Bohater przywołuje historie z dzieciństwa, które, jak nic, są jedną wielką traumą. Traumą jest również byłe małżeństwo narratora. Związek z Agnieszką to idealny portret tysięcy, jak nie milionów, nieudanych małżeństw, w których nie do przeskoczenia są różnice charakterów i zamiłowań. W opowieściach Vargi pojawia się smutny obraz rzeczywistości bardzo dobrze nam znanej! Takich Piotrów Augustynów żyje wokół nas mnóstwo.
Wytchnieniem dla Piotra Augustyna jest muzyka, bez której nie potrafi żyć. Rzecz jasna muzyka poważna, klasyczna! Wielokrotnie powtarzane w książce nazwisko włoskiego kompozytora Giovanniego Battisty Pergolesiego - m. in., bo wymienianie są i inne nazwiska - zmusiło mnie do wysłuchania zachwalanego utworu „Stabat Mater”.
Rzeczywiście, to jest piękna muzyka! A więc ta turpistyczna proza wskazuje jednak na coś autentycznie pięknego. Tym samym Piotr Augustyn wcale nie jest niewrażliwym i oziębłym facetem w średnim wieku. To miłośnik piękna, które w płynnej nowoczesności zostało zepchnięte do podziemia. I wcale mu się nie dziwię, że woli zamknąć się w swoim mieszkaniu i słuchać muzyki.
A kto z nas dziś słyszał o Hildegardzie z Bingen? No, przyznajmy się, że niestety, ale nie słyszeliśmy o niej. Dlatego jestem wdzięczna Vardze, że jego bohater również i ją często przypomina.
Niestety, ale Piotr Augustyn kryształowy nie jest. Nie mogąc zdradzić szczegółów fabuły, muszę tu przystanąć i nabrać wody w usta. Przyznaję, że totalnie zostałam zaskoczona zakończeniem „Trocin”. Nie tego się spodziewałam. Tym bardziej jestem pod wrażeniem fantazji autora. Krzysztof Varga musiał mieć szatańską satysfakcję kończąc swoją powieść. Dzieło, jak dla mnie, perfekcyjne. Mogę śmiało powiedzieć, że „Trociny” to moja książka roku 2012!
Słowa uznania należą się też Arkadiuszowi Jakubikowi, którego głosu słuchałam przez 12 godzin. Genialnie wczuł się w rolę, jaką „przyszło mu zagrać”. Zresztą nie zdziwiłabym się, gdyby „Trociny” zostały sfilmowane i właśnie Arkadiusz Jakubik zagrał rolę główną. Pasuje idealnie. Z taką pasją zmieniał tembr głosu, dopasowywał się do słów poszczególnych postaci!
Ja czułam, że „Trociny” to książka w sam raz dla mnie. Obrazoburcza, prowokacyjna, cyniczna i ironiczna!
Bardzo lubię to wykonanie Stabat Mater :) jesteś bardzo interesująca :)
OdpowiedzUsuńZapisalam! Koniecznie przeczytac musze:-)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi się czytało tę recenzję. Gdy byłem na spotkaniu autorskim z Vargą, Jakubik czytał swój ulubiony fragment powieści... Mimo pierwotnego sceptycyzmu ostatecznie mnie do siebie przekonał.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem nieco przesadzasz z przyjmowaniem świata, jaki serwuje nam Piotr Augustyn. Niewątpliwie wiele prawdy jest w trocinowej Polsce, ale jednocześnie jest to orbaz szalenie przerysowany i z pewnym stopniu krzywdzący. Nawet fakt, że Augustyn jest miłośnikiem kultury wysokiej, w moich oczach go wcale nie ratuje - przecież on z tej muzyki nic nie rozumie! Stabat mater to opowieść o cierpiącej Marii, matce (!) Jezusa, a Augustyczn nie może się nawet przemóc, by powiedzieć "mamo" do swojej matki! Kultura go wcale nie ulepsza, nie czyni go wznioślejszym, to dla niego fetysz, który pozwala mu obudować się nieprzebytym murem nienawiści... Ten gość jest kompletnym socjopatą (na co koniec końców wskazuje fabuła książki) i dlatego ostrożny byłbym z przyjmowaniem jego oglądu rzeczywistości.
Łączy nas z pewnością jedno - zachwyt nad tą książką. ;)
Zapraszam do lektury mojej recenzji i wynurzeń oraz fotograficznej wycieczki po Warszawie śladami bohaterów "Trocin". Pozdrawiam ciepło. ;)
Ha, ja słyszałam o Hildegardzie z Bingen :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaintrygowałaś swoją recenzją. Z jednej strony ciekawa jestem tej książki, z drugiej - "obrazoburcza i prowokacyjna" to słowa, które skutecznie mnie zniechęcają do każdej lektury. Ale pewnie sięgnę i chociaż spróbuję, żeby się samej przekonać :)
Właśnie słucham i czytam. Mam ochotę na pójście śladami muzycznymi Piotra Augustyna. Trzeba przyznać, że bohater jest niezłym oryginałem.
OdpowiedzUsuń