Większość ludzi wczoraj bawiła się na imprezach andrzejkowych. Dziś z pewnością boli ich głowa. A mnie dziś głowa nie boli, ponieważ wczoraj wieczorem byłam w teatrze. Bynajmniej nie na żadnym spektaklu.
W ramach pewnego Festiwalu wybraliśmy się z mężem na Przegląd kina offowego, który odbył się na Małej Scenie teatru w naszym mieście. Jako, że lubię kino niezależne, to spoza oficjalnego komercyjnego nurtu, chętnie chodzę na takie spotkania. A wczoraj: małe, kameralne miejsce, na widowni może w sumie dwadzieścia osób, wprowadzenie przez dyrektora teatru i świetne wstępy przed poszczególnymi filmami wygłaszane przez Mateusza Drobę. Mój rówieśnik, bo pamiętam go z równoległej klasy LO i tyle wiem. To, co utkwiło mi w pamięci to to, co mówił na temat kina offowego i ich twórców, amatorów, którzy tworzą filmy z potrzeby, pasji, a nie dla zysków. Amator – wiadomo: osoba, która zajmuje się czymś dla przyjemności, bez fachowego przygotowania. Filmy amatorskie, offowe, są więc dziełami, które już z założenia mają cieszyć ludzi, którzy nad nimi pracują. Mnie, jako potencjalnego widza cieszą ogromnie. Bo dotykają tematów często omijanych przez komercyjne kino. Bo traktują o rzeczach często niewygodnych, albo banalnie prostych. Bo są robione (m. in.) przez młodych ludzi i o młodych ludziach. Bo niosą pewien ładunek emocjonalny i metaforyczny, który nie jest przygotowany pod publikę. Są wśród filmów offowych perełki, ale są i – co tu dużo mówić – gnioty.
Obejrzałam wczoraj 5 filmów:
1. „Brat czeka na końcu drogi” w reżyserii Waldemara Grzesika, zrealizowany na podstawie opowiadania Marka Hłaski. Dość wiernie przedstawia tekst Hłaski. Podobało mi się. Ale pomimo przesłania wynikającego z treści opowiadania Hłaski, klimatu i nastrojowości, film jest dość suchy, nie czułam uderzenia zachwytu, nie czułam zainteresowania.
2. „Tworzywo” – niestety nie pamiętam nazwiska autora. Ale akurat tego nie żałują, bo niektóre dzieła, w ogóle nie powinny trafiać do szerszej publiczności, bo są kiepskie i nawet łatka filmu offowego nie przyczynia się do odbioru ich, jako czegoś ciekawego.
3. „Ballada o majtku bożym” – Karola Godka. Nieco symboliczna przypowieść o człowieku sięgająca do postaci biblijnych. Akurat mnie nie bardzo treść tego filmu odpowiada, ale ogólnie oglądało się przyjemnie.
4. „Stiudent 2” – Huberta Gotkowskiego. Niby zwykły amatorski film o młodym studencie (byłym już!), który zaczyna dzień od poszukiwania WKU, bo właśnie go wylali z Politechniki i dostał bilet do wojska, lecz zamiast trafić do celu, przeżywa kolejny, pełen wrażeń dzień z kumplem, piwem i pewnym zielem... powodującym umiarkowane zaburzenia percepcji, euforię oraz poczucie głębokiego relaksu. Dzięki ogromnej dawce humoru, ironii i autentycznej „urodzie” grających w filmie postaci film ogląda się jak pierwszorzędną komedią. Jestem pod wrażeniem.
5. No i na koniec obejrzeliśmy pewien film z nieoczekiwanymi niespodziankami. Tytuł „Pod podszewką snów” (mam nadzieję, że dobrze pamiętam tytuł) autorstwa wyżej przez mnie wspomnianego Mateusza Droby, który przygotował wczorajszy pokaz i go prowadził. To coś na kształt reportażu, albo dokumentu. Treść bardzo mnie interesująca: autor filmował zlot ludzi mających doświadczenia z podróżami astralnymi, czyli podróżowaniem poza ciałem (OBE - ang. out of body experience) oraz świadomym śnieniem. Kolejni uczestnicy tego zlotu opowiadali o swoich doświadczeniach, często brakowało im słów, lub w bardzo nieudolny sposób próbowali opowiedzieć co im się przydarzyło. Sądzę, że w tej materii słowa często są ograniczone i pewnych treści nienazywalnych nie da się w nie ubrać. Jednakże czułam ich emocje, jak opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z podróżowaniem poza ciałem. Temat w ogóle jest dla mnie ciekawy, bo sama nie doświadczyłam nigdy kontrolowanych snów, ani tym bardziej opuszczania ciała, ale nie wątpię i nie neguję takich zdarzeń. Lubię o tym czytać, słuchać i oglądać. Chciałabym na własnej skórze kiedyś coś takiego przeżyć.
W trakcie projekcji tego filmu miały miejsce dwie niespodzianki, dość przykre. Przed filmem autor uprzedził, że jest on nieco długi (30 kilka minut to dużo??), jeśli widownia będzie chciała przerwać seans należy tupać w podłogę. I owszem, siedzący za mną starszy pan zaczął tupać w podłogę. Włączono światło i dyskusja: przerywamy czy oglądamy dalej. Ja byłam za kontynuacją projekcji, co zresztą głośno wyraziłam proponując uczciwe głosowanie, ręka do góry, kto za, kto przeciw. Również za był jeden z mężczyzn siedzących przede mną i głośno domagał się kontynuacji. Chyba jednak kilku starszym panom siedzącym w rzędzie za mną treść filmu na tyle nie odpowiadała, albo obawiali się, że są w mniejszości, albo byli już tak głodni, że postanowili opuścić widownię i udać się na posiłek, a była już godzina 23. (To, że bynajmniej jeden z tych panów, siedzący dokładnie za mną, był głodny, miałam okazję słyszeć! Tak, słyszeć, bo odgłosy wydobywające się z jego brzucha były, mówiąc wprost, burczeniem!) No i dobrze, że opuścili salę, bo mogliśmy obejrzeć ten film do końca. Ale zdarzyła się druga niespodzianka. W pewnej chwili dyrektor teatru poprosił o przerwanie projekcji i światło. I zwrócił uwagę pewnej trójce siedzącej kilka rzędów przede mną, którzy od samego początku tego spotkania raczyli się winem, że są – jakby nie było w teatrze – i albo opuszczą teatr, albo przestaną pić. Zdziwiłam się nie samym faktem reakcji dyrektora, tylko tym, że tak późno zareagował. Ja od początku spotkania widziałam unoszoną raz po raz do góry butelkę wina. Może jestem nie dość wyrozumiała, nie dość tolerancyjna, ale przecież to nie była impreza zamknięta, podczas której można oglądać filmy i trunkować. Dobrze Pan zrobił, Panie dyrektorze!
Pewnie ze względu na to, a także fakt, że było już przed północą, po obejrzeniu do końca piątego filmu, zakończyło się to spotkanie.
W sumie gdyby była lepsza frekwencja i gdyby nie przerywano ostatniego filmu dwukrotnie to, to – górnolotnie nazwane Przeglądem, spotkanie, byłoby bardzo udane. A tak mimo wszystko czuję pewien niesmak. Choć cieszę się, że znów kilka filmów offowych miałam okazję zobaczyć.
1. „Brat czeka na końcu drogi” w reżyserii Waldemara Grzesika, zrealizowany na podstawie opowiadania Marka Hłaski. Dość wiernie przedstawia tekst Hłaski. Podobało mi się. Ale pomimo przesłania wynikającego z treści opowiadania Hłaski, klimatu i nastrojowości, film jest dość suchy, nie czułam uderzenia zachwytu, nie czułam zainteresowania.
2. „Tworzywo” – niestety nie pamiętam nazwiska autora. Ale akurat tego nie żałują, bo niektóre dzieła, w ogóle nie powinny trafiać do szerszej publiczności, bo są kiepskie i nawet łatka filmu offowego nie przyczynia się do odbioru ich, jako czegoś ciekawego.
3. „Ballada o majtku bożym” – Karola Godka. Nieco symboliczna przypowieść o człowieku sięgająca do postaci biblijnych. Akurat mnie nie bardzo treść tego filmu odpowiada, ale ogólnie oglądało się przyjemnie.
4. „Stiudent 2” – Huberta Gotkowskiego. Niby zwykły amatorski film o młodym studencie (byłym już!), który zaczyna dzień od poszukiwania WKU, bo właśnie go wylali z Politechniki i dostał bilet do wojska, lecz zamiast trafić do celu, przeżywa kolejny, pełen wrażeń dzień z kumplem, piwem i pewnym zielem... powodującym umiarkowane zaburzenia percepcji, euforię oraz poczucie głębokiego relaksu. Dzięki ogromnej dawce humoru, ironii i autentycznej „urodzie” grających w filmie postaci film ogląda się jak pierwszorzędną komedią. Jestem pod wrażeniem.
5. No i na koniec obejrzeliśmy pewien film z nieoczekiwanymi niespodziankami. Tytuł „Pod podszewką snów” (mam nadzieję, że dobrze pamiętam tytuł) autorstwa wyżej przez mnie wspomnianego Mateusza Droby, który przygotował wczorajszy pokaz i go prowadził. To coś na kształt reportażu, albo dokumentu. Treść bardzo mnie interesująca: autor filmował zlot ludzi mających doświadczenia z podróżami astralnymi, czyli podróżowaniem poza ciałem (OBE - ang. out of body experience) oraz świadomym śnieniem. Kolejni uczestnicy tego zlotu opowiadali o swoich doświadczeniach, często brakowało im słów, lub w bardzo nieudolny sposób próbowali opowiedzieć co im się przydarzyło. Sądzę, że w tej materii słowa często są ograniczone i pewnych treści nienazywalnych nie da się w nie ubrać. Jednakże czułam ich emocje, jak opowiadali o swoich doświadczeniach związanych z podróżowaniem poza ciałem. Temat w ogóle jest dla mnie ciekawy, bo sama nie doświadczyłam nigdy kontrolowanych snów, ani tym bardziej opuszczania ciała, ale nie wątpię i nie neguję takich zdarzeń. Lubię o tym czytać, słuchać i oglądać. Chciałabym na własnej skórze kiedyś coś takiego przeżyć.
W trakcie projekcji tego filmu miały miejsce dwie niespodzianki, dość przykre. Przed filmem autor uprzedził, że jest on nieco długi (30 kilka minut to dużo??), jeśli widownia będzie chciała przerwać seans należy tupać w podłogę. I owszem, siedzący za mną starszy pan zaczął tupać w podłogę. Włączono światło i dyskusja: przerywamy czy oglądamy dalej. Ja byłam za kontynuacją projekcji, co zresztą głośno wyraziłam proponując uczciwe głosowanie, ręka do góry, kto za, kto przeciw. Również za był jeden z mężczyzn siedzących przede mną i głośno domagał się kontynuacji. Chyba jednak kilku starszym panom siedzącym w rzędzie za mną treść filmu na tyle nie odpowiadała, albo obawiali się, że są w mniejszości, albo byli już tak głodni, że postanowili opuścić widownię i udać się na posiłek, a była już godzina 23. (To, że bynajmniej jeden z tych panów, siedzący dokładnie za mną, był głodny, miałam okazję słyszeć! Tak, słyszeć, bo odgłosy wydobywające się z jego brzucha były, mówiąc wprost, burczeniem!) No i dobrze, że opuścili salę, bo mogliśmy obejrzeć ten film do końca. Ale zdarzyła się druga niespodzianka. W pewnej chwili dyrektor teatru poprosił o przerwanie projekcji i światło. I zwrócił uwagę pewnej trójce siedzącej kilka rzędów przede mną, którzy od samego początku tego spotkania raczyli się winem, że są – jakby nie było w teatrze – i albo opuszczą teatr, albo przestaną pić. Zdziwiłam się nie samym faktem reakcji dyrektora, tylko tym, że tak późno zareagował. Ja od początku spotkania widziałam unoszoną raz po raz do góry butelkę wina. Może jestem nie dość wyrozumiała, nie dość tolerancyjna, ale przecież to nie była impreza zamknięta, podczas której można oglądać filmy i trunkować. Dobrze Pan zrobił, Panie dyrektorze!
Pewnie ze względu na to, a także fakt, że było już przed północą, po obejrzeniu do końca piątego filmu, zakończyło się to spotkanie.
W sumie gdyby była lepsza frekwencja i gdyby nie przerywano ostatniego filmu dwukrotnie to, to – górnolotnie nazwane Przeglądem, spotkanie, byłoby bardzo udane. A tak mimo wszystko czuję pewien niesmak. Choć cieszę się, że znów kilka filmów offowych miałam okazję zobaczyć.
Jakoś po tym, jak po raz wtóry odwiedziłam Twojego bloga, postanowiłam dać chwilę wytchnienia książkom i przerzucić się na kino. Jako, że człek ze mnie raczej słowny, to w ramach reedukacji filmowej zapisałam się na seminarium Wielcy Mistrzowie współczesnego kina. Co jakiś czas oglądam więc filmy tych i owych wielkich mistrzów zastanawiając się raz po raz, dlaczego filmy niekomercyjne są tak mało popularne w Polsce. I Twój post dał mi chyba odpowiedź- bo mało kto, potrafi sie w trakcie takich seansów odpowiednio zachować- jednym słowem jesteśmy naród konsumpcyjnych chamów;)a co najgorsze, dobrze nam z tym:(
OdpowiedzUsuńtiaaaa...ja bawiłam się na ten przykład na imprezie andrzejkowej...w szlafroku, puchatych kapciach i niedbałej fryzurze.
OdpowiedzUsuńSąsiadki obok dały do pieca, więc chcąc nie chcąc, w imprezie uczestniczyliśmy;/
No byłam na imprezie andrzejkowej i teraz bardzo się tego wstydzę ;) Nie widziałam wtedy żadnego filmu, o żadnej książce nie rozmawiałam. Czy to oznacza, że jestem złym człowiekiem?;)
OdpowiedzUsuńPs. ja bym temu panu tupnęła! Na pewno mu nie ustąpię miejsca w autobusie.Ha! I niech tupie, ile będzie miał siły w nóżkach! A mi będzie z tym dobrze :D
Na imprezie andrzejkowej się bawiłem, tyle że nie w Andrzejki :P Więc chyba do większości się nie zaliczam ;) Ale filmu żadnego też w tym czasie nie widziałem, ani tym bardziej czegoś ambitniejszego (Mam talent! to chyba nie ta kategoria :P ). Co nie znaczy, że chętnie bym nie obejrzał. Szczególnie ten ostatni przez Ciebie opisany zwrócił moją uwagę. Szkoda, że nie będzie mi dane pewnie go w ogóle obejrzeć :/
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to fascynujący ten pomysł z tupaniem! Moim zdaniem powinno byc tak, że jak się komuś nie podoba to wychodzi i tyle :P Ale pomysł na prawdę oryginalny. A co do picia w kinie/teatrze - nigdy takiego czegoś nie rozumiałem :>
Wiesz, ja tez bym czula niesmak. Nie wyobrazam sobie picia alkoholu w kinie, podczas projekcji filmu (bo w barze, po seansie, jak najbardziej - choc mnie sie to akurat nigdy nie zdarzylo). I w ogole nie moge sobie wyobrazic sytuacji, gdy rezyser mowi, by dac mu znac, jak film sie widzom znudzi. To nie telewizja, gdy widzowie maja pilota i moga przelaczac kanaly!!! Chyba decydujac sie na film, wiedzieli, na co sie wybieraja? Jak sie nie podoba, mozna wyjsc, ale tupac??? Dziwne, jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńPS. A Andrzejki obchodzilam ostatni raz w podstawowce, w ogole zapomnialam, ze cos takiego istnieje!
Rozumiem Ciebie i Chihiro, też czułabym niesmak przy takim zachowaniu widzów, nie mówiąc o tym, że by mi to bardzo przeszkadzało w oglądaniu. Właśnie - kino to nie telewizja, a jak komuś się nie podoba, to przecież może cicho wyjść, a nie przeszkadzać innym. O piciu alkoholu nie wspomnę. Zresztą ostatnio byłam w kinie, na dosyć mało zabawnym filmie, i przeszkadzał mi bezsensowne śmiechy, a także odgłosy jedzenia itd. Nie mogłam się skoncentrować i odebrać, przeżyć tego filmu, tak jakbym chciała.
OdpowiedzUsuńA co do Andrzejek, to w sobotę byłam z koleżanką i jej znajomymi na piwie. Ale nie z okazji Andrzejek, tylko dlatego, że chciałyśmy pogadać i akurat tego dnia była taka możliwość. I w ogóle nie jestem zwolenniczką podejścia, ze jak Andrzejki, to koniecznie musi być impreza.
A same Andrzejki kojarzą mi się z imieninami mojego taty i wróżbami w dzieciństwie, gdy do rodziców przychodzili goście razem ze swoimi dziećmi, z którymi się bawiłam.
A ja akurat uwielbiam kina studyjne w Czechach, bo tam właśnie można na salę wnieść piwo w plastyku, sa nawet "obręcze" na te kubki:). Jedyny problem że siku się chce w połowie filmu.;) No ale wino z gwinta to chyba jednak przesada. Zwłaszcza że to teatr był, no i w Polsce inne panują zwyczaje.
OdpowiedzUsuń