Jak ważna jest okładka książki nie trzeba za wiele mówić. To
ona przyciąga uwagę potencjalnego czytelnika. I to właśnie okładka „Ostrza” Rafała Kotomskiego, książki wydanej w wydawnictwie Replika, przyciągnęła moją uwagę. Miałam akurat chęć na lekką powieść, coś z gatunku klasycznych powieści grozy i sądziłam, że idealnie trafiam z moimi chceniami. Oto jakaś tajemnicza postać w miedzianej pelerynie wyciąga sztylet symbolizujący złe zamiary. Twarz ma ukrytą w cieniu. Można się spodziewać morderstwa i być może jakichś tajemniczych rytuałów. Okładka mi podpowiedziała, że ta lektura nie będzie ode mnie wymagała tężyzny intelektualnej, pozwoli mi natomiast na rozrywkę. Poniekąd tak właśnie było...
Zawędrowałam na bliżej nieokreślone południe Europy (Toskania?), jak również w nieokreśloną dokładnie przeszłość (podejrzewam okres XVI-XVIII wieku?), by uczestniczyć wraz z Baronem Ludwikiem Fryderykiem Mercatorem w poszukiwaniach okrutnego mordercy dwóch sierot z przytułku prowadzonego przez siostry zakonne.
Opowieść jest snuta miarowo, akcja rozwija się stopniowo, narracja nie męczy, wręcz czyta się płynnie. Plastyczność tekstu pozwala, aby wyobraźnia tworzyła obrazy. Fabuła ciekawa i wciągająca. Chęć poznania prawdy i rozwiązania kryminalnej zagadki jest wielka.
Aczkolwiek… No właśnie!
Chyba miałam zbyt wysokie oczekiwania wobec tej książki, bo po skończonej lekturze poczułam rozczarowanie. Owszem, czytałam z przyjemnością, ale bez wypieków na twarzy. Nie czułam atmosfery grozy. Mercator wydał mi się postacią nieco anemiczną i bez charyzmy. Zagadkowy morderca, którego w końcu, po niezbyt licznych przygodach, dopadł Mercator, okazał się jakimś błaznem otępiony środkami odurzającymi, którego pasją było zadawanie cierpienia i uśmiercanie maluczkich, biednych przedstawicieli ludu. Cała historia mogłaby być ciekawa, ale zabrakło mi tu tej tajemnicy, mroków i ziejącego oddechu zła czającego się wszędzie. Mercatorowi wszystko szło gładko, wszystko się udawało. (Śmiałam się sama do siebie, że znam już takiego faceta, aktora filmowego, który zawsze wychodzi bez szwanku z różnych krwawych potyczek, nigdy się nie poci i ani jeden włos na głowie mu nie drgnie, tak pięknie jest uczesany. To mój absolutny idol z „filmów psychologicznych”, nazywa się Steven Seagal.)
Niestety nie mogę wyrazić słów zachwytu. Chyba mam spore wymagania wobec powieści grozy (jak również wobec powieści kryminalnych, bo elementy kryminału jak najbardziej w „Ostrzu” są widoczne). Chciałabym, aby mroczna atmosfera była naprawdę przytłaczająca. Chciałabym czytać taką powieść z wypiekami na twarzy. Chciałabym, aby negatywna postać naprawdę budziła moją odrazę, a nie śmiech.
Nie mogę natomiast odmówić autorowi dobrego stylu i pięknego języka literackiego. Zaciekawiło mnie również podejście do tematu: próba pokazania okrutnej strony ludzkiej duszy i czerpanie przyjemności z zadawania bólu innym.
Wyobraziłam sobie film nakręcony na podstawie tej książki i biorąc pod uwagę możliwości dzisiejszego kina, doszłam do wniosku, że film mógłby lepiej oddać tę atmosferę, której na kartach powieści nie czułam. Ale z drugiej strony pomyślałam, że takich filmów (kostiumowych) powstała już cała masa. Szkoda czasu, pieniędzy...
Książka jest do przyjęcia, ale nie oczekujcie od niej zbyt wiele. Na kilka wieczorów zawładnie wyobraźnią. Może nawet komuś przypadnie do gustu bardziej niż mi? Może ja nie dostrzegam jej walorów?

Zawędrowałam na bliżej nieokreślone południe Europy (Toskania?), jak również w nieokreśloną dokładnie przeszłość (podejrzewam okres XVI-XVIII wieku?), by uczestniczyć wraz z Baronem Ludwikiem Fryderykiem Mercatorem w poszukiwaniach okrutnego mordercy dwóch sierot z przytułku prowadzonego przez siostry zakonne.
Opowieść jest snuta miarowo, akcja rozwija się stopniowo, narracja nie męczy, wręcz czyta się płynnie. Plastyczność tekstu pozwala, aby wyobraźnia tworzyła obrazy. Fabuła ciekawa i wciągająca. Chęć poznania prawdy i rozwiązania kryminalnej zagadki jest wielka.
Aczkolwiek… No właśnie!
Chyba miałam zbyt wysokie oczekiwania wobec tej książki, bo po skończonej lekturze poczułam rozczarowanie. Owszem, czytałam z przyjemnością, ale bez wypieków na twarzy. Nie czułam atmosfery grozy. Mercator wydał mi się postacią nieco anemiczną i bez charyzmy. Zagadkowy morderca, którego w końcu, po niezbyt licznych przygodach, dopadł Mercator, okazał się jakimś błaznem otępiony środkami odurzającymi, którego pasją było zadawanie cierpienia i uśmiercanie maluczkich, biednych przedstawicieli ludu. Cała historia mogłaby być ciekawa, ale zabrakło mi tu tej tajemnicy, mroków i ziejącego oddechu zła czającego się wszędzie. Mercatorowi wszystko szło gładko, wszystko się udawało. (Śmiałam się sama do siebie, że znam już takiego faceta, aktora filmowego, który zawsze wychodzi bez szwanku z różnych krwawych potyczek, nigdy się nie poci i ani jeden włos na głowie mu nie drgnie, tak pięknie jest uczesany. To mój absolutny idol z „filmów psychologicznych”, nazywa się Steven Seagal.)
Niestety nie mogę wyrazić słów zachwytu. Chyba mam spore wymagania wobec powieści grozy (jak również wobec powieści kryminalnych, bo elementy kryminału jak najbardziej w „Ostrzu” są widoczne). Chciałabym, aby mroczna atmosfera była naprawdę przytłaczająca. Chciałabym czytać taką powieść z wypiekami na twarzy. Chciałabym, aby negatywna postać naprawdę budziła moją odrazę, a nie śmiech.
Nie mogę natomiast odmówić autorowi dobrego stylu i pięknego języka literackiego. Zaciekawiło mnie również podejście do tematu: próba pokazania okrutnej strony ludzkiej duszy i czerpanie przyjemności z zadawania bólu innym.
Wyobraziłam sobie film nakręcony na podstawie tej książki i biorąc pod uwagę możliwości dzisiejszego kina, doszłam do wniosku, że film mógłby lepiej oddać tę atmosferę, której na kartach powieści nie czułam. Ale z drugiej strony pomyślałam, że takich filmów (kostiumowych) powstała już cała masa. Szkoda czasu, pieniędzy...
Książka jest do przyjęcia, ale nie oczekujcie od niej zbyt wiele. Na kilka wieczorów zawładnie wyobraźnią. Może nawet komuś przypadnie do gustu bardziej niż mi? Może ja nie dostrzegam jej walorów?