"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

niedziela, 1 lipca 2012

gorzkie żale

Co mi tam! Czytanie idzie mi ostatnimi czasy wolno, żeby nie powiedzieć fatalnie wolno. Czytam dwie książki na raz, obie ciekawe i wciągające, ale jakoś nie mogę się skupić tylko na czytaniu. Za dużo w mojej głowie irytacji dniem codziennym. Za dużo zmęczenia monotonną pracą. Za dużo wydatków, za mało pieniędzy. Za dużo wymagań, za mało korzyści. Za dużo wątpliwości, za mało dobrej perspektywy. Zacznę więc swoją litanię. Mieszkam, gdzie mieszkam. W zapyziałej stolicy szumnie przez Ratusz zwaną stolicą innowacji. Przez złośliwych przemianowanej na stolicę imitacji. W tej złośliwości jest ziarno prawdy. Mieszkam tu i pewnie mieszkać tu do końca życia mi przyjdzie. Ok. Nawet lubię tą zaściankową atmosferę, w miarę spokojne miasto. Ale proszę was, ja już dłużej nie mogę patrzeć na żenujące imprezy przez omyłkę nazywane kulturalnymi. Przez omyłkę, bo kultury w nich tyle, co nic. Ot, na przykład właśnie zakończył się wielki festyn podwórkowy zwany Europejskim Stadionem Kultury. Nie byłam na zajebistym koncercie zajebistych gwiazdek i gwiazdeczek polskiej estrady na pięknym i dopiero co wyremontowanym Stadionie Miejskim w moim cudnym mieście. Nie byłam i nie musiałam, wszak wielce szanowna telewizja, której misją jest propagowanie kultury, tenże koncert w sobotni wieczór retransmitowała. Aż taką miłośniczką odgrzewanych kotletów nie jestem, aby sterczeć wśród tłumu rozentuzjazmowanych obywateli stolicy Podkarpacia.  W piątek i w sobotę nie uczestniczyłam w żadnej z imprez organizowanych w ramach Europejskiego Stadionu Kultury. Wiecie, piątek: praca, a sobota: sprzątanie, zakupy, odpoczynek po męczącym tygodniu pracy. Natomiast dziś, znaczy w niedzielę, owszem, byłam. I co? I kompletna porażka.  Mąż w programie tejże imprezy wybrał 3 punkty i tak zaliczyliśmy je dziś. Zaliczyliśmy i do domu z przerażonymi minami wróciliśmy.  Raz: wykład Stowarzyszenia Nigdy Więcej pod tytułem „Wykopmy rasizm ze stadionów” był zaprezentowany dla, niech strzelę, 5-7 osób! W tym dla mnie, mojego męża i w przelocie kilku młodych ludzi, wszystkich z logo festiwalu na koszulkach, zakładać więc należy, że byli to wolontariusze festiwalowi, którzy przez przypadek akurat się w tym miejscu znaleźli. Zero zainteresowania ze strony mediów, nie widziałam ani jednego z przedstawicieli aż trzech istniejących w moim mieście redakcji gazet. Wstyd i żenada.  Chłopak, który prowadził wykład z prezentacją widział pustkę „na sali”. Posiedzieliśmy, wysłuchaliśmy i poszliśmy na „Loch mess kontra bas”, czyli spotkanie poetyckie przy dźwiękach kontrabasu w rzeszowskich podziemiach. Na zewnątrz temperatura plus 30 stopni Celsjusza. W podziemiach naturalna klimatyzacja, strzelam: temperatura plus 10 stopni. Czujecie różnicę!  No, ale nie o temperaturze będę mówić. Wiersze w wersji ukraińskiej i polskiej czytała trójka młodych Ukraińców oraz Polka, tłumaczka. Tu frekwencja, powiedzmy, była w miarę ok. Czyżby poezja jednak miała w tym mieście wzięcie? Przyzwyczajona jestem, że od wielu lat wieczorki poetyckie w stolicy innowacji są na porażająco niskim poziomie, najczęściej organizowane wśród mocno już podchmielonych bywalców trunkowych lokali, albo w osiedlowych domach kultury, w których pachnie jeszcze nomenklaturką z poprzedniego ustroju. Wracam jednak do podziemi i improwizacji poetycko-muzycznej z kontrabasem w roli głównej.  Nie da się słuchać recytacji wierszy, które zagłusza kontrabas. Pomysł kompletnie nietrafiony, bo o tym, że w podziemiach było zimno, nie muszę wspominać. Miał być nastrój i atmosferka, był dosłowny chłód i zagłuszający wiersze kontrabas. Co do wierszy, to odniosłam wrażenie, że wiersze tych młodych Ukraińców są ogromnie zaangażowane politycznie. Jakby wciąż nie mogli się wyzbyć poprzedniego systemu, naleciałości stalinowsko-leninowskich, czytaj: rewolucyjnych ciągotek. Nie mogę jednak oceniać ich wierszy, bo zbyt mało ich usłyszałam. Na tyle, na ile pozwolił mi donośny dźwięk kontrabasu. Trzecim punktem, który zaliczyliśmy, była prezentacja projektu przeprowadzonego w przestrzeni miejskiej Kijowa w ostatnim tygodniu kończących się właśnie Mistrzostw Europy. Relacja o nazwie „Ustawka” zgromadziła w klubie festiwalowym aż 4 osoby! W tym ja i mój mąż. Wyobraźcie sobie, jak mogli się poczuć dwaj młodzi ludzie, którzy dziś jechali tu, do stolicy innowacji, 5 godzin. (Jeden z nich z uśmiechem to powiedział).  Prezentacja projektu dla pustej sali, dla pustych miejsc, na których nawet dla robienia sztucznej frekwencji nie siedzieli wolontariusze festiwalowi. Powtórzę po raz drugi wstyd i żenada! A Ratusz będzie się chwalił, że miał taką wielką imprezę, na którą przeznaczył grube miliony.  Ale przecież, kogo interesują w tym mieście problemy tolerancji, rasizmu na stadionach, wykluczenia społecznego osób z różnymi schorzeniami? No kogo? Kogo interesuje ławka rezerwowych, skoro główny gwóźdź Festiwalu, znaczy koncert odgrzewanych kotletów, zgromadził tłumy?  Ech… Rzeszów pozostanie zaściankiem już zawsze. Z bólem powiem, że tu kultura jest taka, jakie zapotrzebowanie, a więc płytka, powierzchowna, mało ambitna i dla mało wymagającej publiki.  Można mi zarzucić, że z tak bogatego programu zobaczyłam tylko 3 punkty.  Ale proszę państwa, diabeł jest pogrzebany w szczegółach!

A na zakończenie tej tyrady gorzkich żali, jeszcze jeden żal.  Jestem łasuch na słodycze, na czekoladę, na lody. Ale moje ulubione lody Algidy znikają z pudełek w tempie ekspresowym. Ktoś tu robi mnie w konia! Cena rośnie, opakowanie to samo, a produktu docelowego coraz mniej! W lecie 2011 r. lodów było 1,5 litra. Miesiąc temu kupiłam opakowanie 1,4 litra.  A 2 dni temu 1,25 litra.  I na dodatek te 0,25 litra gratis!  A ja się pytam, gdzie pozostała część z opakowania?  Dlaczego firmy tak oszukują swoich klientów, którzy uzależnieni są od ich produktów? 

Macie mnie już dość? Czy mam ciągnąć dalej? Ostrzegam, że temat absurdów rzeczywistości jest mi bliski.

6 komentarzy:

  1. napisz do tych od lodów, bo mogliby się wytłumaczyć z tego, jak kiedyś wedel... naczytałam się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkam w stolicy Podlasia i obserwacje mam bardzo podobne. Też bym się mogła żalić i żalić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Moim miastem jest Lublin. I po przeczytaniu Twojego posta miałam ochotę zacząć tyradę na moje miasto. Ale im dłużej myślałam, tym więcej plusów znajdowałam. Ze zdumieniem odkryłam, że w Lublinie dzieje się coraz więcej i wiele z tych imprez jest na naprawdę dobrym poziomie. Carnaval Sztuk-Mistrzów, Festiwal Inne Brzmienia (gdzie najbardziej znanym zespołem jest np. Voo-Voo), Jarmark Dominikański i kilka innych. Mnie zaściankowość mojego miasta uderza najbardziej po kieszeni - gdy przychodzi do wypłaty. Żenada po prostu. A jeśli chodzi o Rzeszów to ja znajduję dwa ogromne plusy. Zdecydowanie bliżej Wam do Bieszczadów i macie siatkarzy z Aseco Resovii - Mistrzów Polski! Tych dwóch rzeczy zazdroszczę Ci ogromnie :-)))
    PS. Ostatnio odkryłam lody z Lidla. Naprawdę dobre, a i cena atrakcyjna :-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dołączam się do gorzkich żalów. Kulturalny Rzeszów to oksymoron. Na imprezach stadionowych dominuje klimat piwny, a jeśli zdarzy się kameralne spotkanie, to z nadęciem. Media nie nadążają albo zainteresowane kulturą nie są. Kiedyś zasiadałam przed "Aktualnościami", teraz odpuściłam, bo dziennikarze biegną w te same kąty, okiem kamery pokazują zgromadzony "tłum", a w ogóle to nie są na bieżąco. Przecież w niedzielę też chcą mieć wolne i wtedy pokazują ... dzieci w szkole i remonty, albo panów w urzędzie. Długo by tak pisać, ale teraz los rzucił mnie w las i jest jeszcze gorzej. Kultury mniej niż zero. Za to mam zielono za oknem. Dobrze, że jest Internet:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłam na festiwalu, zaliczając tylko 1 punkt (sic!), którym były warsztaty dla dzieci. Spragnionych rozrywki dla maluchów rodziców jest więcej (około 10 :), tak więc i ciekawie było i przyjemnie. Co do kultury zgadzam się w pełni, kiepsko u nas, bo też ochoty na kulturę niewiele, ot pobawić, zapomnieć o szarej rzeczywistości. Ale i tak nadzieja jest.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak się składa, że mieszkałem przez kilka lat w Rzeszowie i w okolicach i znam to miasto. Muszę ze smutkiem potwierdzić, to o czym piszesz. Teraz już ponad 5 lat przebywam w Lublinie i widzę różnicę. W pewnych kwestiach Lublin nie dorasta Rzeszowowi do pięt (infrastruktura), ale akurat kiulturalnie to niebo a ziemia. W Lublinie mnóstwo się dzieje: różnego rodzaju festiwale, spotkania, spektakle, wystawy etc. i zawsze można liczyć na przynajmniej przyzwoitą frekwencję. A jest w czym wybierać. Za parę lat najprawdopodobniej wrócę do Rzeszowa - mam nadzieję, że sytuacja zmieni się na lepsze.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.