„Znikać trzeba powoli,
Co dzień sprawdzam się w lustrze,
wciąż za bardzo jestem.”
Co dzień sprawdzam się w lustrze,
wciąż za bardzo jestem.”
Są słowa, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Tworzą one konstrukcje, które wystarczą, abym zobaczyła inne światy. Melancholijne, oniryczne, magiczne. Kilka słów zamienia myśl w obraz, często niewytłumaczalnie bliski, choć nigdy nie widziany. Są wiersze, które pachną dzieciństwem, błogim czasem, kiedy nie poszukiwało się odpowiedzi na wielkie pytania. Są wiersze, w których czuje się czar wspomnień lat minionych; w których, jak w bursztynie, zastygły chwile. Wiersze Teresy Rudowicz, a właściwie Anety Kolańczyk ukrywającej się pod literackim pseudonimem, skłoniły mnie do wspomnień własnego dzieciństwa. Pamiętam zabawy w podchody, w głuchy telefon, grę w gumę, zbieranie ptasich piór, kamyków. Pamiętam tą nieświadomość dorosłości, naiwność, życie dniem, szczególnie wakacjami. Pamiętam też smutne wydarzenia, ale one nie są warte, aby się nad nimi zatrzymywać. Dorosłam, nie ma mnie z tamtych lat. Tamta ja odeszła w czasie. Ale, jak tak o tym dłużej myślę, to jednak stwierdzam, że raczej jestem, jestem w swoich wspomnieniach!
Teresa Rudowicz zrobiła dokładnie to samo. Kobiecy podmiot liryczny wierszy zebranych w tomiku „Podobno jest taka rzeka” przywołuje siebie samą z lat dzieciństwa. Stwarza się z ulotnych wspomnień, odtwarza mgliste cienie tamtego czasu. Lata, które minęły stały się początkiem odtwarzania swojej własnej osoby. Poetka rekonstruuje siebie, poszukuje przyczyny bycia dziś tym, kim jest. W wierszach w „Podobno jest taka rzeka” mamy do czynienia z sytuacją dojrzewania kobiety. Życie jest rozpisane na etapy, łatwo ponazywać czas świata przedstawionego. Ta zasada pozwala mi domniemywać, że układ wierszy jest absolutnie przemyślany, a jakakolwiek próba poprzestawiania wierszy zburzyłaby porządek życia. Dzieciństwo, dojrzewanie, dorosłość, starość. Poetka prowadzi siebie przez życie, odtwarzając poszczególne etapy, o dziwo, nie szczędząc również tego, który ma dopiero nadejść. Nie obca jest jej perspektywa śmierci, co daje się zauważać im głębiej wchodzi się w świat poetycki autorki. „Toczysz swój kamień, w końcu i tak cię pokona mała grudka ziemi, początek i koniec.” Pięknie obłaskawia śmierć: „kiedyś słyszała o życiu usłanym różami, zrobię tak samo, pomyślała, ze śmiercią.” Teresa Rudowicz nie tylko zatem odtwarza siebie, ale i oswaja świat, który dopiero gdzieś zaistnieje. Niewątpliwie jednak najpiękniej mówi sama o sobie:
„Od imienia się zaczniesz, normalnie i wspak,
możesz tworzyć anagramy, szarady, rebusy,
jesteś ręcznie pisana, manuskrypt lub ikona,
zagadka dla samej siebie. Będziesz szukać,
aż nie znajdziesz, nie ma początku ani końca,
jest teraz.”
Trudno nie utożsamiać podmiotu lirycznego z poetką, która wydaje się analizować swoją dorosłość, swoją tożsamość, swoje pochodzenie i przeznaczenie. Liczne intymne wyznania dotyczą wyraźnie kobiety, która poezją oddycha. Co warte zauważenia, autorka tomiku mówi nawet o swoich poetyckich narodzinach (debiucie): „zaczęłam się niedawno z liczby podobno szczęśliwej”. Niby niedawno, a wiersze wydają się być konsekwencją wielu lat zajmowania się poezją. Ot, paradoks. Kwestia narodzin – początku jest dla poetki sprawą zasadniczą. Nazbyt często pojawia się w tomiku, aby jej nie zauważyć. Sama stwierdza: „nieustannie próbuję znaleźć miejsce, z którego wzięłam początek.” Szukanie tego momentu przysparza nie lada kłopot, „w jaką sztukę nieporozumień ucieknę” – obawa towarzyszy autorce nieustannie. Wiersze mają charakter osobisty, poetka odkrywa siebie i dostrzega upływający czas, wcale nie zgubny, raczej zbawienny. Czas, który przynosi dojrzałość i mądrość. Odtwarzanie przeszłości i oswajanie starości wskazują na moment, w którym się dziś znajduje. Ten moment najwidoczniej mocno poetkę zaskakuje. I choć „z siebie najłatwiej zrezygnować”, to jednak oswajanie obecnej ja/się jest dla poetki najistotniejsze. Zabawne jest porównanie życia do popularnej gry losowej, „komory losującej, zerwania blokady”. Ale jest to idealne porównanie, bo nigdy nie wiadomo czy się chybi, czy trafi. Jeśli chodzi o Teresę Rudowicz, to zdecydowanie trafiła w moją wrażliwość. Ja również czasami „w odbiciu na szybie szukam obcych spojrzeń, może któreś zagubione nieopatrznie wskoczy we mnie.”
Koniecznie muszę wspomnieć o przecudownej szacie graficznej. Wierszom towarzyszą ilustracje Andrzeja Sznejweisa. Jest jakby ręką dziecka narysowany królik, jest jakaś brama, jakiś kamień, drzewko, trzepak, tramwaj. Ilustracje banalnie proste, oszczędne w kolory, mające magiczny urok. Pod względem edytorskim książka jest fantastycznie wydana. Dopieszczona i zachwycająca. Tu brawa dla wydawcy: Zaułka Wydawniczego „Pomyłka”.
Na pewno się rozejrzę za tym tomikiem, wydaje się, że i mnie się te wiersze spodobają :)
OdpowiedzUsuńNie lubię poezji tak więc spasuję...
OdpowiedzUsuńA czajnik? Klatka? W rzeczywistości ilustracje wyglądały niezwykle. Książka przy której trudna zamknąć oczy, chyba, żeby pomarzyć :)
OdpowiedzUsuń