"Czytanie jest nałogiem, który może zastąpić wszystkie inne nałogi lub czasami zamiast nich intensywniej pomaga wszystkim żyć, jest wyuzdaniem, nieszczęsną manią."

"Malina" Ingeborg Bachmann

czwartek, 7 sierpnia 2008

„Sprawa upartej kłamczuchy” - Erle Stanley Gardner


W celu letniego zrelaksowania się przeczytałam „Sprawę upartej kłamczuchy”, której autorem jest Erle Stanley Gardner. Jako, że z kryminałami miałam sporadyczny kontakt, uwzględniając przeczytanie cyklu Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku i Breslau, podeszłam do tej niewielkiej rozmiarowo książeczki bardzo chętnie. Chętnie, ponieważ podoba mi się ta konwencja, podoba mi się ten gatunek powieści, mam zamiar poodkrywać jeszcze innych autorów tego gatunku, wcale niekoniecznie klasyków.
A „Sprawę upartej kłamczuchy” przeczytałam szybko, bez większego wysilania umysłu i angażowania moich szarych komórek do głębszego rozmyślania. Z założenia miała to być dla mnie lektura lekka i przyjemna. I taka była. A główny bohater książki, który inteligentnie, z zacięciem detektywistycznym, rozwiązuje skomplikowane przypadki swoich klientów, niejaki Perry Mason, wzięty adwokat z miasta Los Angeles, przypadł mi go gustu. Od razu czytając książkę Gardnera nasuwały mi się na myśl oglądane kiedyś namiętnie w tv seriale kryminalne, np. „Na wariackich papierach” z rewelacyjnymi rolami Cybill Shepherd oraz Bruca Willisa. Bo tak mi się skojarzyło, że i klimat podobny, choć w przypadku serialu mamy do czynienia także z elementami komediowymi, a i okoliczności spraw kryminalnych bardzo podobne. Przypomina mi się też inny serial: „Gliniarz i prokurator”, pasujący mi do klimatu, w jakim umiejscowiłabym Gardnera. Zresztą wcale nie zdziwiłabym się, gdyby na podstawie powieści detektywistycznych Gardnera powstały jakieś filmy. To bardzo prawdopodobne. Bo według mnie Gardner to pisarz wyjątkowo filmowy, jeśli mogę użyć takiego określenia. Przeczytałam tylko jedną powieść tego autora, ale sądzę, że większość jest napisana z taką łatwością i klarownością akcji, która jest wdzięcznym materiałem na film.
Nie opowiem w skrócie, o czym jest ta książka, bo myślę, że opowiadanie o kryminale mija się z celem. Ja nie lubię jak ktoś mi zaczyna opowiadać o właśnie oglądanym filmie kryminalnym lub treści przeczytanego kryminału. To drugie jest teoretyzowaniem, bo dawno nie słyszałam z ust ludzi, wśród których żyję, pracuję i z którymi rozmawiam – pomijając, rzecz jasna, męża i Was – żeby czytali książki w ogóle! Natomiast słyszałam, że na pytanie zadane mojemu mężowi przez jakieś znajome, co ja w danej chwili w domu porabiam i usłyszeniu od niego odpowiedzi, że siedzę i czytam książkę, na twarzach tychże znajomych pojawiło się coś w rodzaju zakłopotania, konsternacji, ogólnie wielka cisza. Ha. Bo przecież siedzenie w domu i czytanie książki to taka dziwna czynność, co nie?

Wracając do „Sprawy upartej kłamczuchy” E. S. Gardnera powiem tak: czasem warto zresetować swoje zbyt długo pracujące komórki, przeciążone serwery pamięci i przegrzane światłowody, a lekki kryminał jest bardzo skuteczny. Pomimo, że fabuła wcale nie jest zawiła, wręcz uboga, bez zbędnych wątków, skupiona tylko i wyłącznie na jednej konkretnej sprawie, książka Gardnera jest przyjemna w odbiorze. Nie wymaga skupienia, nie wymaga wnikliwego zapamiętywania faktów. To dobry przerywnik w wędrowaniu po często głębokich i zawiłych meandrach literatury. Jedyną wadą książki, jaką z lekką dozą niepewności dostrzegam, jest fakt, że równie szybko jak książkę przeczytałam, o niej zapomnę. Ale kto wie...

1 komentarz:

  1. Za kilka tygodni kolejny konkurs "gardnerowski", będzie okazja sprawdzić, czy szczęście nadal sprzyja ;) PS rzeczywiście powstało sporo ekranizacji Gardnera, w tym wieloodcinkowy serial.

    OdpowiedzUsuń

W związku z olbrzymią ilością spamu komentowanie jest możliwe tylko dla osób posiadających konto Google.