„Myśli zawierają w sobie energię, a owa energia…” No właśnie, załóżmy, że myśl jest formą życia, ma własną energię i może stać się żywą istotą. Czy tą hipotezę można traktować poważnie? Myśl ma moc sprawczą, jest wytworem umysłu, a jeśli ten umysł posiada zdolności paranormalne? Jeśli potrafi tworzyć obrazy na kliszy fotograficznej albo taśmie video? Hm… Odczuwamy dziwny lęk przed nieznanym, jeśli mamy do czynienia z tego typu zjawiskami. Jednocześnie wierzymy i nie wierzymy własnym oczom. Logika podpowiada nam, że coś, co działa wbrew prawom fizyki, istnieć nie może. A jednak co jakiś czas napotykamy na ślady, których wytłumaczyć się nie da. Co wtedy?
Koji Suzuki wziął na warsztat tą tematykę, zmierzył się ze zjawiskami, które wzbudzają w nas strach i napisał rewelacyjny „Ring”. Zapewne większość z nas oglądała film pod tym samym tytułem, albo wersję amerykańską, albo o niebo lepszą wersję japońską, która w zasadzie składa się z trzech części. Dla mnie trzy „Ringi” japońskie są filmami kultowymi, uwielbiam atmosferę tych filmów. Zresztą trzeba przyznać, że Azjaci potrafią zrobić świetne filmy grozy.
Biorąc do ręki książkę Kojiego Suzuki wiedziałam co mnie czeka. Pomimo dobrej znajomości filmów postanowiłam przeczytać „Ring” i przekonać się, czy książka jest tak dobra, jak jej filmowe wersje. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest! Jest świetnie napisana, trzymająca w napięciu i niepozwalająca oderwać się od niej. Oczywiście jest całą masa różnic dotyczących treści, które mnie zastanawiają. Wydaje mi się, że wierna adaptacja powieści Kojiego Suzuki byłaby lepsza, jednakże skoro filmowcy postanowili wprowadzić zmiany, musieli mieć jakiś powód. Przykładem niech będzie główny bohater, w powieści jest nim mężczyzna Kazuyuki Asakawa, a w filmie kobieta Reiko Asakawa. Winowajczyni całego zamieszania Sadako Yamamura również w powieści okazuje się osobą o wiele ciekawszą, niż jej filmowa postać. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi pierwowzór literacki, nie mam najmniejszych wątpliwości, że powieść Kojiego Suzuki zasługuje na większe uznanie.
Czy muszę przypominać treść „Ringu”? Wydaje mi się, że każdy wie o śmiercionośnej kasecie video. Dlatego pominę zupełnie treść książki. Kto nie zna ani filmów, ani książki, niech się poczuwa do obowiązku zapoznania się z tą niekwestionowaną ikoną popkultury początku XXI wieku.
Zatrzymam się chwilę na wątku dotyczącym wirusa. Asakawa próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci czworga nastolatków i odkrywa istnienie przerażającej kasety video, prosi wtedy o pomoc swojego przyjaciela Ryujiego. Gdyby nie on, Asakawie trudno byłoby trafić na ślad kobiety Sadako Yamamury. To Ryuji wypowiada kwestie, które zdumiewają, są śmiałe i zastanawiające. To w dużej mierze dzięki niemu Asakawa odkrywa przerażającą prawdę.
„Ale wiesz, złe moce nigdy nie dążą do zagłady ludzkości. Dlaczego? Bo jeśli przestaną istnieć ludzie, przestaną też istnieć demony. Tak samo jest z wirusami. Jeśli zginie komórka żywiciela, wirus również nie przetrwa.”
Przerażająca prawda dotycząca śmiercionośnej kasety video jest okrutnie prosta. Tak jak prosty jest mechanizm przetrwania wirusa. A w zasadzie mechanizm każdego życia! I właśnie to jest w „Ringu” Kojiego Suzuki najciekawsze, pisarz wykorzystał najprostszą z możliwych zasadę, aby ukazać marność ludzkiego życia, które jest zależne od wielu czynników. W jego powieści nie ma potworów, nie ma przelewów krwi, tu strach pojawia się w sferze umysłu. Lęki dotyczą tego, co nieznane i niezbadane. Asakawa musi zmagać się z ogarniającym jego umysł strachem o życie własne oraz o życie żony i córki, które przez przypadek również obejrzały nieszczęsną kasetę. Musi odnaleźć Sadako Yamamurę, musi walczyć z czasem, musi zdjąć klątwę. Musi powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, choć to akurat wydaje się niemożliwym. Wymaga to bowiem podjęcia decyzji, na którą chyba żaden człowiek nie jest gotowy.
„Aby uratować własną rodzinę, mam zamiar wypuścić na świat zarazę, która może doprowadzić do wyginięcia rodzaju ludzkiego.”
Hm… czy ta próba nie jest dla ludzkiego gatunku ostateczną?
„Ring” Kojiego Suzuki zmusza do myślenia. Mój ostatnio ociężały umysł ożywił się i zaczął spekulować, co by było, gdyby faktycznie TAKI wirus rozpanoszył się na świecie? Ile czasu potrzeba by było, aby znaleźć antidotum na nową zarazę wyniszczającą ludzkość? A może wystarczyłaby jedna myśl, która miałaby siłę powstrzymać nadchodzący Armagedon? Wszak: „Myśli zawierają w sobie energię, a owa energia…”
Koji Suzuki wziął na warsztat tą tematykę, zmierzył się ze zjawiskami, które wzbudzają w nas strach i napisał rewelacyjny „Ring”. Zapewne większość z nas oglądała film pod tym samym tytułem, albo wersję amerykańską, albo o niebo lepszą wersję japońską, która w zasadzie składa się z trzech części. Dla mnie trzy „Ringi” japońskie są filmami kultowymi, uwielbiam atmosferę tych filmów. Zresztą trzeba przyznać, że Azjaci potrafią zrobić świetne filmy grozy.
Biorąc do ręki książkę Kojiego Suzuki wiedziałam co mnie czeka. Pomimo dobrej znajomości filmów postanowiłam przeczytać „Ring” i przekonać się, czy książka jest tak dobra, jak jej filmowe wersje. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest! Jest świetnie napisana, trzymająca w napięciu i niepozwalająca oderwać się od niej. Oczywiście jest całą masa różnic dotyczących treści, które mnie zastanawiają. Wydaje mi się, że wierna adaptacja powieści Kojiego Suzuki byłaby lepsza, jednakże skoro filmowcy postanowili wprowadzić zmiany, musieli mieć jakiś powód. Przykładem niech będzie główny bohater, w powieści jest nim mężczyzna Kazuyuki Asakawa, a w filmie kobieta Reiko Asakawa. Winowajczyni całego zamieszania Sadako Yamamura również w powieści okazuje się osobą o wiele ciekawszą, niż jej filmowa postać. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi pierwowzór literacki, nie mam najmniejszych wątpliwości, że powieść Kojiego Suzuki zasługuje na większe uznanie.
Czy muszę przypominać treść „Ringu”? Wydaje mi się, że każdy wie o śmiercionośnej kasecie video. Dlatego pominę zupełnie treść książki. Kto nie zna ani filmów, ani książki, niech się poczuwa do obowiązku zapoznania się z tą niekwestionowaną ikoną popkultury początku XXI wieku.
Zatrzymam się chwilę na wątku dotyczącym wirusa. Asakawa próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci czworga nastolatków i odkrywa istnienie przerażającej kasety video, prosi wtedy o pomoc swojego przyjaciela Ryujiego. Gdyby nie on, Asakawie trudno byłoby trafić na ślad kobiety Sadako Yamamury. To Ryuji wypowiada kwestie, które zdumiewają, są śmiałe i zastanawiające. To w dużej mierze dzięki niemu Asakawa odkrywa przerażającą prawdę.
„Ale wiesz, złe moce nigdy nie dążą do zagłady ludzkości. Dlaczego? Bo jeśli przestaną istnieć ludzie, przestaną też istnieć demony. Tak samo jest z wirusami. Jeśli zginie komórka żywiciela, wirus również nie przetrwa.”
Przerażająca prawda dotycząca śmiercionośnej kasety video jest okrutnie prosta. Tak jak prosty jest mechanizm przetrwania wirusa. A w zasadzie mechanizm każdego życia! I właśnie to jest w „Ringu” Kojiego Suzuki najciekawsze, pisarz wykorzystał najprostszą z możliwych zasadę, aby ukazać marność ludzkiego życia, które jest zależne od wielu czynników. W jego powieści nie ma potworów, nie ma przelewów krwi, tu strach pojawia się w sferze umysłu. Lęki dotyczą tego, co nieznane i niezbadane. Asakawa musi zmagać się z ogarniającym jego umysł strachem o życie własne oraz o życie żony i córki, które przez przypadek również obejrzały nieszczęsną kasetę. Musi odnaleźć Sadako Yamamurę, musi walczyć z czasem, musi zdjąć klątwę. Musi powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, choć to akurat wydaje się niemożliwym. Wymaga to bowiem podjęcia decyzji, na którą chyba żaden człowiek nie jest gotowy.
„Aby uratować własną rodzinę, mam zamiar wypuścić na świat zarazę, która może doprowadzić do wyginięcia rodzaju ludzkiego.”
Hm… czy ta próba nie jest dla ludzkiego gatunku ostateczną?
„Ring” Kojiego Suzuki zmusza do myślenia. Mój ostatnio ociężały umysł ożywił się i zaczął spekulować, co by było, gdyby faktycznie TAKI wirus rozpanoszył się na świecie? Ile czasu potrzeba by było, aby znaleźć antidotum na nową zarazę wyniszczającą ludzkość? A może wystarczyłaby jedna myśl, która miałaby siłę powstrzymać nadchodzący Armagedon? Wszak: „Myśli zawierają w sobie energię, a owa energia…”
Czytałam tę książkę z ogromnym zainteresowaniem, mimo iż widziałam wcześniej film. Uważam, że jest świetna.
OdpowiedzUsuńNiesamowite, że przez tak długi okres czasu kojarzyłam Ring jedynie z filmem.
OdpowiedzUsuńNie zdawałam sobie nawet sprawy z istnienia książki :)
Jeśli myśl zawiera energie, to można ją komuś zaszczepić, przekazać, chociażby podświadomie.
Temat energii myśli, nawet jeśli brzmi dość abstrakcyjnie, wydaje mi się niezwykle ciekawy.
Nigdy, nie spotkałam się z nim w literaturze, cóż za zaskoczenie, że właśnie horror(podobno gatunek niski literacko) nam go przekłada.